Jak rozmawiać o aborcji? – ciąg dalszy
Na początku ub. roku napisałem tekst pt. „Jak rozmawiać o aborcji?”. Zmotywowały mnie awantury po ogłoszeniu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego dot. ochrony życia w naszym kraju. Minęło już sporo czasu, kurz po bitwie opadł i dużo mniej się na ten temat dyskutuje. Poza tym w związku z wojną za naszą wschodnią granicą mamy też zupełnie inne problemy na głowie. Chciałbym jednak do tamtego tekstu dodać parę uwag, które wydają mi się istotne.
Aborcja może rzeczywiście nie jest teraz tematem numer jeden do spierania się, ale… Aborcyjny Dream Team, organizacja ułatwiająca dokonywanie aborcji, zapowiedziała pomoc Ukrainkom przybywającym do naszego kraju. Pomoc ze znalezieniem mieszkania albo pracy? – mógłby ktoś zapytać. Nie, nic z tych rzeczy. Chodzi o „pomoc” dotyczącą usunięcia ciąży. Skoro u siebie Ukrainki mogły ją usunąć za darmo do dwunastego tygodnia ciąży, to – tłumaczą działaczki ADT – „muszą wiedzieć, że są organizacje, u których mogą szukać wsparcia”, tak aby móc się jej poddać także u nas.
Problem więc na pewno nie zniknie. A może nawet będzie bardziej aktualny, bo wojna, zagrożenie zdrowia i życia, ogromny stres i wszechogarniający strach, nierzadko również utrata bliskich, rodziny, a także nieznośna niepewność jutra, często skłaniają człowieka do podejmowania kroków, których normalnie, w stabilnych i komfortowych warunkach pokoju i spokoju, nie podjąłby.
Nierówność poglądów
W tekście sprzed roku napisałem o eksperymencie prof. Jordana Petersona. Zapytał on studentów, jak w skali od 1 do 10 określają swój stosunek do aborcji, czy są za, czy przeciw. Następnie zalecił każdemu z nich napisanie tekstu z punktu widzenia strony przeciwnej. Przykładowo ktoś, kto był pro-life na poziomie 8, musiał wymyślić jak najlepsze argumenty za stanowiskiem – mówiąc umownie – pro-choice. I odwrotnie. Po eksperymencie prof. Peterson ponownie zapytał studentów o ich umiejscowienie na skali – było już ono wyraźnie bliższe środka.
Zetknięcie się z solidnymi argumentami oponentów może zburzyć naszą pewność, albo inaczej – sprawi, że przestaniemy w osobach inaczej myślących widzieć fanatyków. Raczej nie sprawi to, że drastycznie zmienimy poglądy, ale przynajmniej uznamy, że po drugiej stronie mogą być powody, które są do pewnego stopnia rozsądne i przekonujące. Ludzie z reguły mają bardzo słabo umotywowane poglądy na wiele spraw i widzą świat czarno-białym („my jesteśmy ci dobrzy, a oni są ci źli”). W związku z tym są niesamowicie pewni swego i nie dostrzegają subtelnych odcieni, niuansów, które powodują, że rzeczywistość może być bardziej kolorowa, niż im się wydaje. Tego typu eksperyment, zaproponowany przez prof. Petersona, spowoduje, że lepiej zrozumie się innych, a w konsekwencji także własne stanowisko, bo będziemy musieli określić je niejako na nowo, w kontrze do innych punktów widzenia.
Absolutnie nie oznacza to zrównywania wszystkich opinii o aborcji. Nie jest tak, że są one tak samo słuszne i jednakowo dobre. Niewątpliwie jedne są bliższe prawdy i słuszności niż inne. Problem tylko w tym, że nawet ktoś, kto nie ma racji i jest dalej od prawdy, może ciągle mieć dobre i przekonujące powody, żeby uważać to, co uważa – i warto się im przyjrzeć. Nawet jeśli one nie przekonują mnie i nie przemawiają do mnie, to naturalnie mogą być wystarczające dla kogoś innego.
Tu dochodzimy do bardzo ważnej kwestii: Warto się wsłuchać i zastanowić, dlaczego druga osoba mówi to, co mówi. Choćby po to, żeby wiedzieć, jak ją przekonać do naszego stanowiska. Będzie to łatwiejsze, jeżeli będziemy wiedzieć czego się boi, na czym jej zależy, pod jakim kątem widzi rzeczywistość. Niewiele nam da cytowanie Katechizmu Kościoła Katolickiego czy Pisma Świętego, gdy ktoś jest średnio wierzący albo w ogóle niewierzący i w jego życiu rozgrywają się prawdziwe dramaty. Tak naprawdę może go guzik obchodzić, co powiedział papież. Nas, katolików, czasem to nie obchodzi, więc nie dziwmy się innym.
Życie nie jest proste
Zdarzyło mi się rozmawiać, w różnych okolicznościach, z dziewczynami, które kiedyś zostały zgwałcone. Nie mam żadnego prawa mówić, że wiem, co przeżywają. Podczas słuchania czułem, że każdy mój komentarz byłby… czymś nieodpowiednim. Uruchamiam jednak całą empatię, jaką mi Pan Bóg podarował, i jeżeli próbuję sobie wyobrazić, co można wtedy czuć, to jestem w stanie zrozumieć, że dla kogoś przekonujący jest argument o tym, by w przypadku ciąży z gwałtu można było dokonać aborcji. Nie twierdzę, że ten argument jest silniejszy niż wszystko, co my mówimy. Twierdzę jednak, że nie można powiedzieć, że jest on głupi i nierozsądny. Wiem bowiem, że najczęściej wynika on z autentycznej troski o zdrowie psychiczne kobiety zdewastowanej zdarzeniem, które będzie w niej siedzieć do końca życia. I jestem w stanie sobie wyobrazić, że dla kogoś to właśnie jest mniejsze zło, i nie nazywać go z tego powodu złym człowiekiem.
Warto zdać sobie sprawę, że oprócz skrajności, które uważają, że można abortować dziecko do końca ciąży bez względu na powód, nawet dla własnej wygody i z chęci ucieczki od odpowiedzialności, są też osoby, które są za aborcją z innych powodów, nieco bardziej zrozumiałych, jak na przykład powyżej opisany. Są też tacy, którzy autentycznie boją się, że sobie nie poradzą, ponieważ nie mają żadnego wsparcia, rodzina się odwróciła, facet uciekł przed odpowiedzialnością itd.
I powinno się o tym pamiętać, zanim zacznie się pisać, że my szanujemy życie i troszczymy się o nie, a tamci są źli, bo chcą mordować dzieci dla własnej wygody albo z powodu jakiejś obsesji. Zgadza się, są też tacy, ale czy naprawdę uprawnione jest takie uogólnianie? Myślę, że gdyby się bliżej przyjrzeć, to ani my nie jesteśmy tacy wspaniali, ani oni nie są tacy straszni.
Usprawiedliwianie to nie relatywizowanie
Co do tego, że aborcja to morderstwo i grzech ciężki, żaden katolik nie powinien mieć wątpliwości. Zgodzimy się jednak też z tym, że wina może być stopniowalna. Wszyscy uważamy, że kradzież jest czymś złym, że powinna grozić za nią jakaś kara. Lecz gdybyśmy mieli do osądzenia dwie osoby: polityka, który ukradł kilka milionów z budżetu państwa, wydając je na uciechy i przyjemności oraz biedną kobietę, która ukradła chleb z piekarni, żeby nakarmić głodne dzieci, to jak byśmy je osądzili? Czy oboje powinni dostać tyle samo lat pozbawienia wolności, skoro popełnili to samo przestępstwo – kradzież? Myślę, że coś by nam podpowiadało, że to nie są te same przewiny, że jedna z osób jest bardziej usprawiedliwiona. Co nie oznacza, że kradzież automatycznie stała się w tym przypadku dobra lub neutralna. Usprawiedliwianie bowiem ma sens tylko wtedy, gdy robimy coś złego.
Wskazywanie na różne powody popełnienia grzechu i chęć ich zrozumienia nie są relatywizowaniem. Za abstrakcyjnym pojęciem „grzech” czają się przecież rzeczywiste ludzkie dramaty i problemy, o których często nie mamy zielonego pojęcia. Próba ich poznania i zaradzenia im będzie czymś lepszym niż pozostawienie człowieka z zarzutem, że zrobił coś złego, odciął się od Pana Boga, zaciągnął na siebie ekskomunikę itd. W pierwszym przypadku mamy szansę wyciągnąć kogoś z bagna. A w drugim? Czy nie będzie tak, że raczej wepchniemy go głębiej?
Karanie za przestępstwa jest kompetencją państwa, a więc policji i wymiaru sprawiedliwości. Kompetencją Kościoła natomiast jest – jak pięknie napisał Gilbert K. Chesterton – ściganie występków nie po to, by je mścić, lecz po to, by je wybaczać. Stwierdzenie, że coś jest złe, to tylko początek. Jeżeli ktoś się na tym zatrzyma i nie podejmie kroków, by podnieść drugiego człowieka, albo wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej wdepta go w ziemię, nie jest katolikiem.
Jak rozmawiać?
Dla mnie wzorem w tej kwestii jest Zuzanna Wiewiórka, która zasłynęła tym, że zaoferowała pomoc dziewczynie chcącej usunąć ciążę. Zuzia zapewniła ją, że zorganizuje odpowiednie wsparcie, pieniądze, wyprawkę, i że wszystkim się zajmie, jeżeli tylko ona zdecyduje się dać szansę życiu. Za to musiała potem mierzyć się z ogromną falą hejtu, dlatego że niektórzy po drugiej stronie – wbrew temu, co sami mówią – chyba nie uznają aborcji za coś, co się wybiera, tylko za jakąś formę konieczności, której nie wolno przeszkodzić.
Dziś, kiedy rozmawiałem z Zuzią o tym problemie, napisała: „Gdyby mnie ktoś zapytał, jak rozmawiać, to pewnie jedyna rada, jaką bym miała, to: nie obrażać drugiej osoby; jeśli się da, wysłuchać powodów i odpowiedzieć na jej potrzeby, które mogą być różne. Od dawna siedzimy w grupach i na forach, i z doświadczenia wiem, że powody są skrajnie różne”.
I myślę, że o to właśnie chodzi.
Tomasz Powyszyński
Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (3/2022)