Wolontariat…Temat współcześnie bardzo aktualny. I bardzo szeroki. Są osoby, które dobrowolnie służą innym, uciekającym przed bombardowaniem, ale też są tacy, którzy odwiedzają hospicja albo samotnych chorych, którym można usłużyć albo po prostu coś poczytać czy wspólnie rozwiązać krzyżówkę. Znamy i takich, którzy szukają rodzin gotowych do adopcji porzuconego, a potem bezdomnego psa czy kota.
Pewien znany społecznik powiedział kiedyś, że gdy widzi rzesze młodych wolontariuszy, nie wierzy w pogubioną młodzież. Ale nie do każdej służby młody człowiek może się zgłosić, do niektórych rodzajów wolontariatu trzeba być pełnoletnim, inne wymagają specjalistycznego przygotowania. Nie to jednak dzisiaj ogarniemy refleksją.
Pewien rekolekcjonista powiedział, że wolontariat to takie dziwne spotkania, w których Pan Jezus spotyka się z Panem Jezusem…
Człowiekowi potrzebny jest człowiek
Przypomnijmy na początek dość znany fragment Ewangelii wg św. Marka: „…przyszli do Jezusa z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy”/Mk 2, 3-5/.
Nie tylko z Ewangelii wiemy, że człowiekowi potrzebny jest człowiek. Wiemy to z powszechnego doświadczenia. Człowiek jest potrzebny, by ktoś się ucieszył, zachwycił, podziękował, by się zdziwił, czasem skarcił. Patrząc powierzchownie, tym bardziej potrzebna jest nam czyjaś obecność, im bardziej jesteśmy bezbronni, bezradni.
Z zacytowanego wyżej fragmentu Ewangelii widzimy, że życzliwi przyjaciele przynieśli do Jezusa człowieka, który sam nie był w stanie się przemieszczać. Ewangelista nie przytacza żadnych słów chorego, być może ten nawet nie był w stanie mówić. Prawdą jest także – i nie możemy o tym zapomnieć – że ten chory był potrzebny swoim przyjaciołom…
Nieco upraszczając można stwierdzić, że człowiek niesiony na swym łóżku był sposobnością do okazania miłości, do ćwiczenia bezinteresowności. W pewnym sensie jednym ze sposobów spełniania się człowieka jest jego służba. Człowiek służący drugiemu nie tylko wie, że jest mu potrzebny, wręcz niezbędny, ale również wzrasta, przełamując się, rezygnując z własnych zachcianek, zwyciężając „co przyziemne w naszych członkach”.
Oczyść swoje motywacje
Wolontariusze uwrażliwiają całe społeczeństwo na godność każdej osoby i na jej różnorodne oczekiwania. Decyzja o pomocy nie może jednak zrodzić się tylko z pobudek emocjonalnych, nudy czy chęci dowartościowania własnej osoby. Musi być ona świadomą, przemyślaną, dobrowolną i bezinteresowną odpowiedzią na potrzebę drugiego człowieka. Bezinteresowność prowadzi do prawdziwej przyjaźni, a ta do miłości.
Podejmując służbę wolontariusz musi się do posługi stale przygotowywać. Tak jak każdy człowiek jest inny, tak też jego życie i sytuacja związana z chorobą, cierpieniem i odchodzeniem jest inna. I pouczająca. Wolontariusz niemedyczny przygotowuje się przez poznawanie choroby, jej objawów i uwarunkowań.
Jakakolwiek pomoc to przy tym wielka okazja, aby zobaczyć siebie, swoje życie, prawdziwe motywacje, swoje myślenie o własnej przemijalności, a ostatecznie śmierci. Co można w zamian ofiarować nieuleczalnie choremu? Przede wszystkim swoją obecność, współczucie i towarzyszenie na konkretnym etapie życia.
Z własnego doświadczenia wiemy, że gdy osoba w wieku studenckim staje wobec przerastających ją pytań o sens życia i szuka motywacji do jakiegokolwiek działania, jedną z najlepszych form terapii jest podjęcie posługi wobec chorych i cierpiących, zwłaszcza dzieci. Natychmiast „ulatnia się” wiele pytań, odpowiedzi na nie stają się oczywiste, nie trzeba ich wcale poszukiwać, są „podane na tacy”. Przy okazji „uczymy się prawdy”; wobec potrzebujących i cierpiących nie da się udawać. Chory zdemaskuje mnie, bo od pewnego momentu to on „prowadzi naszą znajomość”, on jest już otwarty na inną rzeczywistość, on bardziej pomaga niż korzysta, choć moja obecność jest niezbędna.
W kręgu pomocy
W tym samym czasie można być niezwykle pomocnym rodzinie chorego, która, podobnie jak sam chory, przeżywa okres niedowierzania co do nieuchronności bliskiej śmierci, okres buntu. Potem, już pogodzeni, pragną w tym ostatnim okresie zrobić dla siebie nawzajem wszystko, co możliwe.
Posługa wolontariusza niemedycznego – często wbrew pozorom – jest szczególna i wymagająca wielkiego zaangażowania. Przychodzi w życiu chorego taki czas, gdy potrzeby cielesne stają się minimalne, a najbliższa rodzina, udręczona sytuacją, miota się między codziennymi obowiązkami wobec innych swoich członków, a czuwaniem przy chorym.
Nie można jednak zapominać, że chory potrzebuje nie tylko pomocy ludzkiej, ale przede wszystkim Bożej. Na drodze do wieczności potrzeba więc kapłana i sakramentów.
Zanieś Chrystusa innym
Choroba nieuleczalna może trwać dłużej lub krócej, termin wyznacza sam Bóg, który często zaskakuje nas, przypominając, że w każdej chwili mamy być przygotowani na spotkanie z Nim. A świat, jak zawsze, z jednej strony odrzuca Chrystusa, z drugiej tak bardzo na Niego czeka. Potrzeba jednak ludzi, którzy by Go zanieśli do bliźnich, szczególnie do chorych, samotnych i zagubionych. Nie można służyć człowiekowi, nie służąc Bogu; tak jak nie można służyć Bogu nie służąc człowiekowi, nawet jeśli nie jesteśmy tego do końca świadomi.
Idea wolontariatu zakorzeniona jest w przesłaniu ewangelicznym o miłosiernym Samarytaninie, który zauważył, przystanął, opatrzył i zaopiekował się. Zwrócić trzeba uwagę, że Samarytanin nie wykonał zadania sam. Miał niewidocznego pomocnika, którego poprosił o zabezpieczenie całościowej opieki, a sam zrobił co mógł.
Nie dam jednak tego, czego nie posiadam. Chcąc służyć, chcąc przybliżać Boga tym, którzy – w kategorii czasu są już bardzo blisko Niego – musimy sami wciąż od nowa zapraszać Pana Jezusa do swego życia, do przyjaźni. Mamy obecnie wiele możliwości rozwoju osobistego oraz pogłębiania duchowości chrześcijańskiej. Na modlitwie Bóg daje nam światło, siłę i łaskę, których potrzebujemy, by dokonać tego, czego On od nas oczekuje. Posługując, szybko odkrywamy, że sami z siebie jesteśmy niczym, i że Bóg działa w nas i poprzez nas. Praca nad sobą to praca twórcza, która kosztuje – ale właśnie dlatego przynosi olbrzymią radość.
Według Katechizmu Kościoła Katolickiego praca nad pogłębianiem wiary jest próbą przylgnięcia do Chrystusa. Jeśli uda nam się spleść taką pracę nad własną wiarą z próbą posługiwania światu – stajemy się znakiem działającego Boga. Niejeden z ludzi przyjmujących jakąkolwiek pomoc mówi, że w osobie wolontariusza spotkał Pana Jezusa. A przecież wolontariusz też widzi Chrystusa w tym, do którego przychodzi ze służbą i uśmiechem.
Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (3/2022)