Krakowskie Prześmieście, lutowy, spokojny i wiosenny poranek. Przede mną kilkadziesiąt minut z filmem „Zieja” w warszawskim Kinie Kultura. Nie boję się przyznać, że gdy dostaliśmy zaproszenie na pokaz wspomnianego filmu, nie znałam tej postaci. Nie słyszałam nigdy wcześniej o niej. Pamiętam, że czytając krótki opis, pomyślałam: czyżby drugi Popiełuszko? Czy to możliwe? Bałam się filmu, który pokaże zbyt wiele bólu, strat. Bałam się sztuki, po której długo będzie trzeba dochodzić do siebie. Czy w istocie tak było?
Zasiadam przed pustym wordowskim arkuszem, aby zebrać myśli i przelać je na wirtualny papier. Potrzeba czasu oraz dokładnych, jasnych słów. Czy uda mi się to zrobić w taki sposób, aby oddać hołd księdzu Janowi Zieji? Zapewne nie. Jednak mimo wszystko nie poddam się i spróbuję, ponieważ o takich ludziach warto mówić i warto pisać.
W kinie gaśnie światło, a chwilę później na ekranie widzimy życie Jana Zieji od czasów wstąpienia do seminarium aż do lat starości (w roli dojrzałego ks. Zieji wystąpił Andrzej Seweryn – przyp. red.). Młody, przystojny, waleczny ksiądz (grany przez Mateusza Więcławka – przyp. red.), który zostaje posłany na pomoc samobójczyni (w tej roli Marianna Zydek – przyp. red.), nieszczęśliwie zakochanej w żonatym mężczyźnie. Scena szpitalna, kiedy młoda dziewczyna leży w kołdrze, zagubiona, zapłakana i opowiadająca o miłości jest realistycznie przeszywająca. Trafia do widza z nadzieją, że nie ona jedna dała się ponieść emocjom, jakie niesie ze sobą wielkie zakochanie. Liczymy na jej szczęśliwe zakończenie, jednak czuć podskórnie, że straty w tej bitwie o jej życie będą wielkie. Tak też dzieje się chwilę później, gdy dowiadujemy się o śmierci tej młodziutkiej Zosi. Ks. Jan Zieja zdecyduje się pochować ją tak, jak chowa się wszystkich zmarłych. Bez względu na konsekwencje, które może za ten akt miłosierdzia ponieść. Lata 20. zakazywały grzebania samobójców. Jednak według ks. Jana, każdy zasługuje na pogrzeb.
Reżyser filmu, Robert Gliński, już po seansie tłumaczy, że niełatwo było oddać złożoną paletę kolorów ks. Jana Zieji. Był to człowiek czysty, jakby nieskalany systemem obowiązujących zasad ówczesnych czasów. Jednak w swojej filmowej narracji chce on, aby widownia zobaczyła tę postać w załamanych, nie tylko pozytywnych, wręcz różowych barwach. Rodzaj gatunku filmowego, jakim jest fabuła, niesie za sobą proces zmiany postaci. Najpierw bohater powinien być zły, następuje punkt kulminacyjny i postać przeobraża się na oczach tłumów wpatrzonych w ekran, w człowieka, którego zaczynamy rozumieć. Jednak tutaj, już od początku filmu widzimy wielką dobroć młodego chłopaka w sutannie. Jako ksiądz jest dla wszystkich. Pomaga ile może swoim rodakom, jednak nie pozostaje obojętny również i na wroga. Czy aby na pewno wroga?
Ks. Jan Zieja nawołuje do prawdy. Zawsze i wszędzie. Aby nie chować głowy w piasek. Jeśli w Biblii jest napisane: nie zabijaj, to znaczy dokładnie to. W każdym momencie. Nawet podczas wojny z Bolszewikami. Prawdopodobnie najbardziej zagorzałego chrześcijanina taka postawa może zadziwić. Nie zabijaj jest jasnym drogowskazem. Jednak mając w pamięci walkę o dobro Ojczyzny, przetrwanie kraju, wielce szokuje.
Robert Gliński prowadzi narrację w sposób metaforyczny. Walka, która na ekranie toczy się pomiędzy młodymi Polakami a wrogiem jest bardzo wyrazistym odniesieniem do aktualnego stanu Kościoła i chrześcijaństwa. Czyżby reżyser prowokował do zastanowienia się nad jego sytuacją?
„Zieja” to opowieść o życiu księdza Jana Zieji, który był żołnierzem w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku, kapelanem Szarych Szeregów i współzałożycielem Komitetu Obrony Robotników. W swoich czasach był postacią budzącą kontrowersję, niezgodę, chaos w narodzie. Zwłaszcza wśród kleru. Mówienie o Prawdzie i Miłości podczas wojny nie rodzi sympatii do tej postaci. Ksiądz Zieja głosił: „Zabijanie jest grzechem. Jestem pewny, że Bóg jest temu przeciwny.” Czy Prawda i Miłość mogą być odpowiedzią na każdą sytuację, która wtedy i dziś również się wydarza? Czy Prawda rzeczywiście nas wyzwoli? Wiemy, że ks. Popiełuszko poniósł konsekwencje jej głoszenia. A w ostatnich minutach na ekranie widzimy zmęczonego walką o swoje idee ks. Jana Zieję. Czy pomimo to wszystko jej ratowanie było tego warte? Czy dziś również możemy głośno mówić o Miłości i Prawdzie i wierzyć, że nas obroni?
Marta Kobylska – redaktor „Któż jak Bóg”