K. Sichulski, „Madonna huculska”

Anioł Bieszczadów (2)

W anielskim kręgu

Pojawiła się w Bieszczadach jeszcze nowa przestrzeń duchowa, chociaż bardziej należałoby ją nazwać sferą artystyczno-obyczajową, wszak wymieszały się w niej wątki folklorystyczne, demoniczne i poetycko-balladowe.

Wszystko zaczęło się od wzrostu popularności Bieszczadów i zaistnienia w szerokiej świadomości potocznej wyimaginowanej krainy łagodności, azylu spokoju i nieskażonej pierwotnej cywilizacji, polskiego raju obiecanego – przynajmniej dla tych zmęczonych wielkomiejskim zgiełkiem. Po prawdzie wielka moda na Bieszczady rozpoczęła się wśród Polaków na początku XX wieku. Patronowało temu arcydzieło Stanisława Vincenza Na wysokiej połoninie (1936), wielotomowa epopeja o Huculszczyźnie i kulturze całego regionu, o pogwałceniu wolności i praw człowieka, o tolerancji religijnej, o uprzemysłowieniu i niszczeniu środowiska, o pośpiechu i naskórkowości w życiu. Autor sporo miejsca poświęcił tu także aniołom, które w wierzeniach huculskich zostały nazwane rachmanami, istotami zawieszonymi gdzieś w połowie drogi między niebem a ziemią i skłonnymi nieść pocieszenie oraz bezinteresowną pomoc.

Do tematu huculsko-bieszczadzkiego chętnie nawiązywali znakomici malarze polscy, jak Leon Wyczółkowski, Władysław Skoczylas, Teodor Axentowicz, Stanisław Witkiewicz, Kazimierz Sichulski, Fryderyk Pautsch czy Kazimierz Jarocki.

K. Sichulski, „Madonna huculska”
K. Sichulski, „Madonna huculska”

W literaturze powojennej pojawiły się popularne dzieła prozatorskie Marka Hłaski (nowela Następny do raju) i Edwarda Stachury (powieść Siekierezada albo zima leśnych ludzi) i choć akcja drugiego z nich dzieje się zupełnie gdzie indziej, to ewokowały one w masowej wyobraźni właśnie krainę bieszczadzką. Warto polecić inne cenne pozycje „bieszczadzkie”, szczególnie Jerzego Harasymowicza Bieszczady, Adama Ziemianina Nowe Bieszczady, Wiesława Hopa Jastrzębie nad połoniną, Ciemną noc, Wilki i ludzie i inne bieszczadzkie opowieści, Marka Koprowskiego Akcję „Wisła”…, Stanisława Krycińskiego Bieszczady. Morze niepamięci, Bieszczady. Od Komańczy do Wołosatego, Bieszczady. Tam gdzie diabły, hucuły, ukraińce, Bieszczady. Gdzie dzwonnica głucha otulona w chmury, Krzysztofa Potaczały Bieszczady w PRL-u, Bieszczady. Śladami ludzi i miejsc, Adriana Markowskiego Bieszczady dla tych, którzy chcą je poznać naprawdę. Tak, publikacji o Bieszczadach mamy bez liku, a nie wymieniłem tu nawet wszystkich podstawowych tytułów. Moda nie tylko literacka na ten region trwa od co najmniej wieku.

Wielu przybyło do tej „oazy wolności” szukać swojego miejsca na ziemi zainspirowanych literacką legendą, opowieściami i mitami bieszczadzkimi. Czy je odnaleźli? Czy konfrontacja mitów i stereotypów wytrzymała próbę czasu? Jak to wszystko wypadło w zderzeniu z szarą codzienną rzeczywistością, z warunkami skrajnie trudnymi, wręcz traperskimi? Czy przybysze odnaleźli owego Anioła Bieszczadów, o którym tak chętnie prawią mass media (a pod ciężarem drewnianych aniołków i pokrewnych gadżetów uginają się stragany nad Soliną)? O to należy zapytać ich samych, ale nie muszę już pytać, jakie to anioły unoszą się nad tą niezwykłą krainą. Dla mnie nie ma wątpliwości, iż bieszczadzkimi dobrymi duchami nie są biesy i czady, ale św. Michał Archanioł oraz Matka Boża, odmieniona tu w trzech formach jako MB Zagórska, MB Bieszczadzka i MB z Polańczyka.

Bieszczadzkie anioły i zakapiory

Skąd wzięło się jednak samo określenie Anioł Bieszczadów? Wszystko wskazuje na to, że impuls dał wiersz przezacnego Adama Ziemianina Bieszczadzkie anioły, umuzyczniony przepięknie przez zespół Stare Dobre Małżeństwo. Sukces ich albumu płytowego Bieszczadzkie anioły z roku 2000 przerósł najśmielsze oczekiwania. W taki oto sposób zaistniał ów dobry duch „ze skrzydłami w plecaku” jako ikona bieszczadzka, jako byt wrażliwy i czysty, melancholijny i łagodny, podobnie jak duet Ziemianin/Myszkowski, twórcy wspomnianej piosenki.

Stare Dobre Małżeństwo Bieszczadzkie Anioły
Okładka płyty Starego Dobrego Małżeństwa „Bieszczadzkie anioły”

Jeżeli jednak wszystko jest tutaj taką somnambuliczną wręcz krainą łagodności, to skąd się wzięły biesy i czady? W mojej ocenie to już wartość „dodana” przez innych, marketingowo-promocyjna akcja dostawienia czegoś więcej. Uwolnienie biesów ze słowa Bieszczad i podlanie tego sosem naiwnej ludowej demonologii bojkowsko-łemkowsko-huculskiej pozwoliło wprowadzić do bieszczadzkiej mitologii nieco smoły i bytów kosmato-rogatych.

Szczególnie wytrwale promował wykoncypowaną narrację o biesach i czadach w swoich wystąpieniach i publikacjach Andrzej Potocki (np. Czytanka o Biesonogim i Czadorękim z połonin, Księga legend i opowieści bieszczadzkich, Majster Bieda czyli zakapiorskie Bieszczady). Autorytet Potockiego był i jest wielki, wszak to historyk i regionalista z najwyższej półki, autor ponad trzydziestu książek o Bieszczadach. W efekcie udało się zaszczepić tę biesowo-czadową narrację na tyle, że zaistniała ona na dobre w świadomości potocznej. Powstały „biesowe” karczmy i galerie, a w roku 2008 Mennica Polska wydała serię monet o nominałach 3 biesy i 3 czady (każda o równowartości 3 zł). Funkcjonowały one jako rodzaj bonów towarowych ważnych na terenie Ustrzyk. To dzięki temu także odbędzie się w tym roku jubileuszowa XXV edycja lubianego festiwalu Bies Czad Blues w gminie Cisna (a przecież biesów tam nie uświadczysz, co najwyżej „czadowych” hippisów z gitarami – rano wałęsających się po lasach i połoninach, a wieczorem pogrążonych w głębokim jam session).

Pytanie: kim naprawdę jest bieszczadzki zakapior? Czy to pospolity rzezimieszek, jak chciał niegdyś wspomniany językoznawca Linde, czy raczej dobry, wrażliwy, energiczny człowiek? Zakapior istniał niegdyś głównie w legendach i opowieściach, stał się nieodłącznym elementem życia lokalnej bieszczadzkiej społeczności. Dziś słowo to według jednych symbolizuje miłość i oddanie dla Bieszczadów, szacunek dla przyrody i lokalnych tradycji. Inni trwożliwie spoglądają na demoniczne gadżety, maski i rogate figury eksponowane w niektórych bieszczadzkich karczmach i galeriach, a produkowane przez miejscowych artystów, bo „to się dobrze sprzedaje”.

Nie rozstrzygam tego, bo też i nie dysponuję odpowiednią wiedzą, bardziej sygnalizuję tylko nieco niepokojące zjawisko. Wierzę, że bieszczadzkie zakapiory – przybywający tu turyści i pielgrzymi – to dusze niepokorne, ludzie z silną osobowością, zakochani w przyrodzie i Tym, który to wszystko stworzył. Wierzę także w mądrość wszystkich odwiedzających te nieco senne w łagodności swych kopulastych kształtów góry. Każdy z nas jest w stanie dokonać świadomego wyboru między aniołami „prawoskrętnymi” a „lewoskrętnymi”.

Jeszcze lepsze od turystów rozeznanie posiadają ludzie, którzy lata temu przybyli na te dzikie, wytrzebione z dawnych mieszkańców tereny – najczęściej w poszukiwaniu wolności. Tak, wielu z nich zakochało się w bezkresnej przestrzeni pięknych połonin, a nie w niewidzialnej i bezwonnej zawiesinie zabójczych czadów. Ostatecznie mamy wolną wolę i każdy z nas wybierze Anioła Bieszczadnika według własnego uznania.

Idea pomnika św. Michała Archanioła w Ustrzykach Dolnych

Od samego początku jest to pomysł wspomnianego w pierwszej części tekstu (por. nr 2/2025 „Któż jak Bóg”) Adama Pęzioła, a on sam pomników nie tylko w Ustrzykach wystawił już bez liku. Idea jest czytelna: symboliczne powierzenie opieki nad Ustrzykami i Bieszczadami Księciu Anielskiemu, mocarzowi, który pokonał Księcia Ciemności i spętał duchowe moce zła. Także lokalizacja wydaje się świetna: przy głównej arterii wjazdowej do miasta (z jednej strony kierunek na Lesko i Sanok, a z drugiej na Lwów). Wymiary i ekspozycja także imponują: na dwumetrowej kolumnie-postumencie figura czterometrowa, całość dodatkowo wywyższona na nasypie usytuowanym między linią kolejową a wspomnianą drogą.

Twórcą figury św. Michała jest Jacek Osadczuk, absolwent Katedry Rzeźby w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, posiadający w dorobku wiele zrealizowanych obiektów i instalacji, współtwórca pomnika św. Michała Archanioła na rynku w Jarosławiu. Oddajmy mu głos: „W swoim czasie, jeszcze podczas studiów, koło cerkwi w Smolniku miałem do dyspozycji 25 hektarów ziemi. Tam też podczas wakacji zbudowałem swój pierwszy dom. Był to szałas z olchowych żerdzi. Z pracownią pod chmurką i siekierką w dłoni dobrze pasowałem do modnego wówczas wizerunku «bieszczadzkiego rzeźbiarza». Ciekaw, jak naprawdę wygląda bycie bieszczadzkim artystą, postanowiłem poodwiedzać okolicznych twórców i zobaczyć, jak im się żyje. W Dwerniku (…) w niedużym domu z podwórzem, usianym «podrzeźbionymi» pniaczkami, mieszkał młody człowiek o nazwisku Hess. Twierdził, że jest etnografem, a biesy i czady to jego pomysł. Te klocki były prawdopodobnie pierwszymi wyrzeźbionymi wizerunkami diabłów bieszczadzkich. O dziwo, cieszyły się masowym zainteresowaniem. Sam autor świadom znikomej wartości artystycznej pokaleczonego drewna nie mógł się nadziwić – jak twierdził – głupocie kupujących”.

Poszedłem tym tropem. Rzeczywiście Marian Ryszard Hess (1941-2010) w latach 1968-1988 mieszkał w Dwerniku. Tworzył dzieła malarskie i rzeźbiarskie, a ich tematyka oddawała jego fascynacje bieszczadzkimi podaniami i zwyczajami. Uchodzi on dzisiaj za twórcę regionalnej legendy o Biesie i Czadach. Wokół jego domu znajdowała się stała ekspozycja jego prac, chętnie odwiedzali go turyści, harcerze i wędrowcy, bo Pan Marian snuł barwne i niesamowite opowieści. Ostatnie lata życia spędził w Krefeld (Westfalia), wykonując rzeźby inspirowane niemieckimi podaniami o gnomach i koboldach.

Kim są według Hessa biesy i czady? Bies to człekokształtny rogaty stwór ze skrzydłami, strażnik Bieszczadów. Można go było zwyciężyć tylko o świcie, kiedy odpinał skrzydła i kąpał się w rzece. Do walki z nim stanął San przewodzący osiadłemu tu plemieniu. Bies, wyczuwszy porażkę, chciał sobie przypiąć skrzydełka, ale jeden z figlarnych czadów wrzucił je do rzeki. Wówczas rzeka przejęła moc Biesa i jej nurt porwał walczących. Współplemieńcy w hołdzie swojemu wodzowi nazwali rzekę jego imieniem, zaś góry Bies-Czadami. Czady to z kolei dobre i psocące duszki mieszkające w dziuplach starych drzew i pilnujące porządku w Bieszczadach. Czasem dokuczały ludziom, płosząc bydło, straszyły niemowlęta w kołyskach i uwielbiały sypać piasek do zupy. Po jakimś czasie poprawiły się i odtąd zaczęły wspomagać ludzi. Pozostawmy te rewelacje bez komentarza.

J. Osadczuk, projekt posągu św. Michała Archanioła w Ustrzykach Dolnych-Jasieniu
J. Osadczuk, projekt posągu św. Michała Archanioła w Ustrzykach Dolnych-Jasieniu

O swojej misji twórczej artysta rzeźbiarz Jacek Osadczuk mówi lakonicznie: „Swoją pracę traktuję jako powołanie. Dlatego nie robię nic, co mogłoby poza ramy powołania wykroczyć”. Ustrzyki i całe Bieszczady, mimo napływu turystów, pielgrzymów i kuracjuszy, nadal pozostają przepięknie naturalne, wręcz dzikie i pierwotne. O tej dzikości przekonałem się, oglądając traumatyczny zapis monitoringu z hali „Sokoła”, w której odbyło się opisane w pierwszej części tekstu sympozjum. Co uwieczniła kamera? Kilka dni wcześniej, dobrze po północy, zawędrowała pod gmach w centrum miasta łania (samica jelenia), która spokojnie skubała trawę na pobliskim skwerze. Znienacka, niczym grom z jasnego nieba, pojawił się polujący wilk i w ciągu kilkunastu sekund rozszarpał na śmierć niewinne zwierzę.

Tu stawiam bardzo poważne pytania, celowo pozostawiając je bez odpowiedzi – rad bym pobudzić do refleksji czytających. W jakim stopniu dotykamy niepojętej dla rozumu ludzkiego tajemnicy zła metafizycznego? Jeżeli wierzymy, zgodnie z doktryną, że biesy zostały stworzone jako anioły dobre i stały się diabłami wskutek świadomego odstępstwa, to przecież wilk został stworzony przez Najwyższego jako wilk. Czy my, ludzie, otrzymawszy dar wolności nie jesteśmy nieustannie wzywani do wybierania dobra lub zła?

Kult św. Michała jest w całym regionie bieszczadzkim i podkarpackim dobrze osadzony historycznie. Niechaj ten piękny pomnik wykonany przez Jacka Osadczuka zaświadczy o bieszczadzkich zmaganiach. Niechaj będzie hołdem dla owej łagodnej łani i tysięcy Bojków i Łemków pozbawionych wskutek zawirowań wielkiej historii swojego miejsca na ziemi. Ich potomkowie – lepiej lub gorzej – pamiętają o swoich korzeniach.

A na koniec świta mi myśl taka jeszcze, że pomnik widoczny z okien wagonów kolejowych i przejeżdżających aut powinien być pięknie iluminowany w nocy, aby figura sprawiała wrażenie żywej.

Tekst ten, napisany w pierwszych dniach Nowego Roku 2025, dedykuję bieszczadzkimi aniołom „prawoskrętnym”: Adamowi Pęziołowi i Jackowi Osadczukowi, Andrzejowi Rzepce i Jaśkowi Kikcie, a wreszcie Wiesławowi Gołębiewskiemu. 

Herbert Oleschko

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (3/2025)