Aniołowie ludzi sędziwego wieku

Młodość cechuje entuzjazm i zapał, starość natomiast jest bogata w mądrość i doświadczenie.

W czasach starożytnych szanowało się i czciło starców ze względu na ich wiek, z uwagi na zdobytą wiedzę, sprawność wyrażania poglądów i ostrożność w dawaniu rad. Starzec gromadził ustną tradycję przodków i przekazywał ją nowym pokoleniom. Wszyscy zwracali się do niego z szacunkiem, bo miał w sobie coś z kapłana, sędziego lub arbitra pokoju. Wraz z wydłużeniem się średniej długości życia i zwiększeniem się liczby osób w podeszłym wieku, nasza współczesna kultura stopniowo zatraca szacunek i cześć im należną.

Kwitnące drzewa i zamglone okna

Starość w Piśmie Świętym jest postrzegana jako okres słabości i kruchości. Słabość ostatniej fazy ludzkiego życia wynika z coraz mniejszych możliwości fizycznych − słabnącego wzroku, gorszego smaku i słuchu, krążenia krwi, snu, braku sił. Zmianie ulega też wygląd ciała: wzrasta waga, włosy siwieją, sylwetka pochyla się, zęby wypadają. Następują również zmiany psychiczne, np. nasila się lęk i słabną zainteresowania.

Podeszły wiek został ukazany w Piśmie Świętym za pomocą poruszających obrazów. Najbardziej wymowny z nich pojawia się w Księdze Koheleta, gdzie fizjologiczne symptomy starzenia się zostały opisane za pomocą kilku barwnych metafor: kwitnącego drzewa migdałowego (siwe włosy), ustania [kobiet] mielących (brak zębów), mgły w oknach (słaby wzrok), zamknięcia drzwi (utrata słuchu) i ociężałej szarańczy (utrata sprężystego kroku). Również śmierć opisano za pomocą obrazów zaczerpniętych z codziennego życia, przedstawiając ją jako nieodwracalną domową katastrofę: stłuczenie złotej czary, rozbicie dzbana u źródła i wpadnięcie do studni złamanego kołowrotu (12, 1-8). Wprawdzie kilka biblijnych postaci to wyjątki od tej reguły − Sara jest piękna pomimo podeszłego wieku (Rdz 12, 11.14), a Mojżesz i Kaleb są silni mimo starości (Pwt 34, 7) − jednak biblijną normą pozostaje to, że późne lata ludzkiego życia naznaczone są stopniowym zanikiem sił witalnych.

Jak niemowlęta

Stosunkowo młody doktor Andy Zorn był położnikiem w klinice w Chicago. Choć zakres jego odpowiedzialności kończył się z chwilą przyjścia noworodka na świat, miłość do dzieci kazała mu zaglądać na oddział pediatryczny i dowiadywać się o zdrowie „swoich dzieci” – jak zwykł je nazywać. Wyrządzono mu jednak wielką krzywdę, kiedy rodzice dwojga dzieci, wiele lat po ich narodzinach, oskarżyli go o popełnienie błędu w sztuce medycznej.

Kiedy przegrał toczący się w tej sprawie proces, pozbawiono go możliwości wykonywania zawodu. Na domiar złego, wówczas porzuciła go żona. Jednakże pośród tych ciemnych chmur, ciężkich jak ołów, pojawił się promyk nadziei i światła. Znalazł się ktoś, kto podał mu pomocną dłoń i zaproponował posadę dyrektora Domu Pogodnej Starości w Tampie na Florydzie. Pracodawca z życzliwym uśmiechem oświadczył mu: „Jeśli jest pan doktor w stanie troszczyć się o starszych ludzi w taki sposób, jak to czynił względem niemowląt, to będzie pan dla nas prawdziwym skarbem”.

fot. Envato Elements

Aleja Palmowa

Dom Pogodnej Starości w Tampie nosił egzotyczną nazwę „Aleja Palmowa”, gdyż w jego otoczeniu rosły palmy różnych gatunków i prowadziła do niego majestatyczna droga. Kompleks składał się z trzech oddzielnych budynków o dość osobliwych nazwach: „Blok Mieszkalny”, „Blok Wspomagania Życia” i „Blok Wydłużonej Terapii”. Pierwszy z nich był swego rodzaju pensjonatem, drugi szpitalem, a trzeci – hospicjum. W „Bloku Wydłużonej Terapii” można było znaleźć wielu umierających ludzi. Przybywali tam sami lub przywoziły ich rodziny, by z godnością zakończyli swoje życie. Wszystkie trzy bloki współdziałały ze sobą, zachowując jednak swoją odrębność i samodzielność.

Złote Anioły niosące otuchę

Tajemnicą sukcesu „Alei Palmowej” był nie tylko sprawny i niestrudzony personel, ale również liczny i ofiarny wolontariat, który rekrutował się głównie z „Bloku Mieszkalnego”. Były to na ogół kobiety. Wiele z nich przez całe życie pracowało społecznie, nie dostając za to ani grosza. Bez takich osób Stany Zjednoczone byłyby krajem godnym pożałowania. Jedna z nich założyła w „Alei Palmowej” organizację „Złote Anioły” i dała każdej jego członkini jasnożółte wdzianko. Nosiły je dumnie, kiedy chodziły po oddziale, dzieląc się z chorymi swoją miłością i dodając im otuchy. Jednym przynosiły kwiaty, innym książki, rozdawały serdeczny uśmiech i pytały o zdrowie. Wydawało się, że wszyscy dobrze je znali i cieszyli się z ich obecności. Bóg nie stworzył wielu takich ludzi jak one.

Ameryka boi się śmierci

Doktor Andy wiedział, że musi jeszcze wiele się nauczyć, by sprostać swoim nowym zadaniom. Przede wszystkim tego, by rozumieć ludzi starszych, schorowanych i zbliżających się ku śmierci. Nie było to łatwe zadanie, gdyż Amerykanie nie potrafią pogodzić się ze śmiercią. Cały naród, od nizin społecznych aż po elity Białego Domu, panicznie boi się śmierci i ludzie z reguły nie umieją się do niej przygotować. Nic więc dziwnego, że trzeciego budynku nie nazywano hospicjum, lecz jego charakter ukrywano pod tajemniczym eufemizmem „Blok Wydłużonej Terapii”. Wszystko po to, by odwrócić uwagę ludzi od naturalnego faktu umierania i koncentrować się wyłącznie na utrzymywaniu człowieka przy życiu.

Eutanazja to morderstwo

W jadalni „Bloku Mieszkalnego”, przy jednym ze stolików zbierał się kilkuosobowy nieoficjalny klub. Jego członkowie lubili dyskutować o filozofii, polityce, poezji, sztuce i technice. Pewnego razu podjęto dyskusję na temat starości, inwalidztwa, kalectwa i różnych chronicznych schorzeń. Tematy trudne i drażliwe w świecie postępu, sukcesu i rozwoju.

Ktoś z nich napomknął, że w naszym dziwnym, postępowym świecie, prawdziwe zło zaczyna się od sugerowania kobiecie, by usunęła ciążę, ponieważ istnieje pięćdziesięcioprocentowe prawdopodobieństwo, że dziecko może się urodzić z zespołem Downa. I powiedział z naciskiem: „Jeśli prawo zezwoli na odbieranie życia u jego początku (aborcja), a później u jego schyłku (eutanazja), to dojdzie do tego, że ktoś chętnie pozbędzie się męczącej bezdzietnej ciotki. A także babki, która jest tylko ciężarem i powinna jak najszybciej odejść. A w końcu i żony, która bardzo cierpi na raka, a my nie możemy patrzeć na to, jak bardzo się męczy.

– Uważa więc pan eutanazję za początek zagłady ludzkości? – zapytał ktoś z dyskutujących.

– Tak, oczywiście. Ja jestem katolikiem. Moja religia nazywa eutanazję morderstwem. Kościół tak uważa i mnie to wystarcza. Tak bardzo kocham życie, że chcę pozostać przy nim aż do samego końca, jakikolwiek by on był.

Latarnie morskie

Bóg wysłał na ten świat osoby, którym przypisał rolę „miar” dla reszty ludzi. One nie znalazły się tutaj przypadkowo. Bóg chciał, by były dla nas jak latarnie morskie, które wskazują właściwy kierunek. Dziecko z zespołem Downa jest próbą dla rodzicielskiej miłości. Szesnastoletni chłopak cierpiący na hemofilię, który w wyniku transfuzji zostaje zarażony AIDS. Ktoś dotknięty chorobą Alzheimera, którego mózg praktycznie zanika, choć ciało żyje nadal – niegdyś człowiek pełen energii, błyskotliwy, wspaniale radzący sobie w życiu. Takie właśnie osoby są jak papierki lakmusowe dla rodziny i reszty społeczeństwa. Bóg nie poddaje nas takiej czy innej chorobie, ale z uwagą obserwuje nasze reakcje na papierki lakmusowe, które rozrzucił po całym świecie.

Dozgonna wdzięczność

Doktor Andy Zorn przybył do Alei Palmowej po raz pierwszy w porze zimowej. W drodze z Chicago do Tampy natrafił na karambol i pomagał ratować rannych. Wśród poszkodowanych była dwudziestoletnia Betsy, którą doktor Zorn znalazł unieruchomioną  pomiędzy samochodami. Okazało się, że dolne części jej nóg zostały odcięte przez stalowy zderzak jej własnego samochodu. Dwadzieścia minut później nadleciał już śmigłowiec i doktor Zorn, jak dobry Samarytanin, zawiózł ją do pobliskiego szpitala. W rok później Betsy, chodząca już dzięki specjalnej protezie, wspomina: „Kiedy znalazłam się w tragicznej sytuacji, Bóg zesłał mi pomoc. Dał mi iskierkę nadziei – przysłał doktora Zorna. Nie miałam pojęcia, kim jest ten człowiek, który mnie ratuje. Zresztą, wcale nie musiałam wiedzieć. Wystarczało mi, że czułam, jak jego ręce podnoszą mnie do góry, jak zarzucają kurtkę na moje ociekające krwią nogi. Słyszałam jego głos, który mnie zapewniał, że będę jeszcze chodzić. Z tych wszystkich wspomnień zbudowałam sobie swój świat. Do końca mego życia będę mu niezmiernie wdzięczna, że mnie ocalił”.

Tu i teraz obok nas są chorzy, starzy i potrzebujący pomocy. Oby im nie zabrakło takich ludzi jak doktor Andy Zorn i „Złote Anioły” z Alei Palmowej (zob. J.A. Michener, Aleja Palmowa, Warszawa 1997).

***
O Boże, któryś nas skazał na śmierć, lecz godzinę i chwilę tę zakryłeś przed nami, spraw, abyśmy chodząc w sprawiedliwości po wszystkie dni życia naszego, mogli sobie zasłużyć zejść z tego świata w Twojej świętej miłości. Mój dobry Aniele, dany mi przez Boga na mego przewodnika i opiekuna, przybądź mi ku pomocy w ostatniej godzinie mego życia; broń mojej duszy przed atakami Szatana i zanieś ją przed tron Najwyższego Sędziego czystą i nieskalaną, abym mógł wraz z Tobą wielbić, miłować i oglądać Boga na wieki wieków. Amen.

ks. Henryk Skoczylas CSMA  

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (2/2011)