Augustyn (1)

Temat aniołów przewija się przez całą niezwykle obfitą spuściznę pisarską Dok­tora Łaski. Istnieją skrajne poglądy (np. Nourrison, La Philosophie de saint Augustin), jakoby refleksja filozoficzna oraz teologiczna św. Augustyna były tak dalece i służalczo podporządkowana literze Pisma Świętego, Platonowi i neoplatonikom, że biskup Hippony stał się jako­by w pewnym momencie jedynie rezonatorem cudzych myśli i przestał w ogóle artykułować swoje własne poglądy.

Zastanówmy się, zawężając jak zwykle pole naszej refleksji do angelologii (tym razem poszerzając je jednak o zagadnienia dobra i zła), czy ta opinia (nie pozbawiona skądinąd pewnych racji) nie jest jednak zbyt radykalna, a co za tym idzie krzywdząca. Zaczniemy wszakże od legendy, która narodziła się późno, bo ponad tysiąc lat po śmierci tego największego z punktu widzenia doktryny chrześcijańskiej Ojca Kościoła i popularność osiągnęła dopiero w wieku XV. Być może istniały jakieś przekazy wcześniejsze, ale wszystkie one zaginęły lub były przechowywane wyłącznie w tradycji ustnej. Nikt z ludzi nie jest w stanie dziś udowodnić lub odrzucić autentyczność opisanych faktów. Pozostając z głęboką wiarą, iż każda legenda skrywa uniwersalne prawdy, przedkładam sprawę pod rozwagę drogich czytelników, samą zaś legendę przytaczam we własnym opracowaniu.

 

Chłopiec z muszlą

Jak zwykle – niezmiennie od wielu lat – na ścieżce ukazał się lekko zgarbiony staruszek. Oprócz niego nikt tędy nie przechodził. Bo i po cóż ktokolwiek rozsądny, ktokolwiek pozostający przy zdrowych zmysłach, miałby trudzić się, skoro dróżka zaczynała się w miejscu zgoła nieciekawym, pozbawionym jakiegokolwiek znaczenia, a wiodła praktycznie donikąd. Kończyła się znienacka, bez żadnego uprzedzenia i zupełnie bez sensu na ścianie kolczastych zarośli. Nawet jeżeli zbłądził tu jakiś wagabunda, przypadkowy wędrowiec lub nieobeznany w terenie cudzoziemiec, to doszedłszy do owego fatalnego punktu musiał zawrócić, tracąc na próżno kilka godzin. Nie pozbawiona podstaw była zatem opinia mieszkańców Hippony, że ścieżkę tę wydeptał ów uparty dziadek-biskup z nieodłączną sękatą laską w dłoni.

Wśród miejscowych uchodził on za wielkiego mędrca i jeszcze większego odludka. Dla wielu pozostawał kimś w rodzaju czarownika, ale któż by tam się przejmował gadkami ciemnego ludu. Wszyscy okoliczni mieszkańcy doskonale znali tę spaloną od afrykańskiego słońca twarz, okoloną długą zmierzwioną brodą. Należała ona w końcu do Augustyna, od lat pełniącego urząd biskupa Hippony, największego po Kartaginie miasta rzymskiej prowincji w Afryce. Mimo trudnego charakteru Augustyn był osobą powszechnie szanowaną. Toteż wszyscy wiedzieli, że wielkiemu filozofowi nie należy przeszkadzać, a już szczególnie podczas nadmorskich przechadzek. Jeżeli tylko jego oblicze zdawało się promieniować nieziemsko, myślami ulatać gdzieś daleko od spraw przyziemnych, to było pewne, iż w dostojnej głowie staruszka dojrzewają i układają się w zdania kolejne myśli i idee. Łagodny szum fal i dotyk ciepłego piasku działały na niego nadzwyczaj kojąco. Spacery przynosiły – prócz wytchnienia – inspiracje w pracy pisarskiej.

Pewnego razu charakterystyczna postać Augustyna jak zwykle pojawiła się na ścieżce i zrazu nic nie wskazywało na to, iż ten kolejny spacer będzie inny od poprzednich. Idąc jak zwykle przed siebie, bez pośpiechu, co jakiś czas przystając, medytował on nad tajemnicą Trójcy Świętej. Temat ten zaprzątał umysł wielkiego filozofa od kilkunastu już lat, a mimo to ciągle nie znajdował on ostatecznego, satysfakcjonującego rozwiązania.

– No dobrze – rozmyślał mówiąc głośno do samego siebie – jeżeli w gościnie u Abrahama jeden z owych trzech aniołów odezwał się słowami Jam jest Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba…, to właściwie kogóż on przedstawiał, którą osobę: Boga Ojca, Syna, a może Ducha Świętego? Skoro mówił tylko ten jeden, czy pozostali dwaj byli mniej ważni? Jeżeli tak, po cóż przybyli w trójkę?

Wpatrzony w swoje myśli, dreptał Augustyn bezwiednie po mokrym piasku wzdłuż brzegu. Zdawał się w ogóle nie słyszeć szumu fal, nie zauważać chylącego się do snu słońca. Gdzieś daleko przed nim majaczył jakiś malutki, jasny przedmiot. Zdawał się on poruszać; może pies, a może tylko kot? Zresztą jakie to miało znaczenie przy tak poważnych sprawach zaprzątających umysł wielkiego uczonego?

– Laik nie może – drążył filozof dalej – rozstrzygać, ale ja znający na wskroś święte księgi mogę orzec, że patriarchom i prorokom zjawiały się różne Osoby Trójcy Świętej. Tam, gdzie tekst nie dostarcza wskazówek, nie śmiałbym zuchwale zabierać głosu, ale u Daniela dajmy na to, wyraźnie mowa o Starowiecznym, o jego białej szacie i włosach czystych jak wełna, a zatem bezdyskusyjnie chodzi tu o Boga-Ojca. Można więc przypuścić, że nie tylko Syn, ale również Bóg-Ojciec ukazywał się śmiertelnym w postrzegalny dla nich sposób.

Rozważając te i inne sprawy, posuwał się Augustyn wolno przed siebie. Słońce zgasło już zupełnie, kiedy znienacka zauważył on na piasku pulchnego bobasa. Okazało się, iż owym białym przedmiotem nie był pies ani żaden kocur, ale dziecko ludzkie, czteroletni najwyżej maluch w białej sukience, w najwyższym stopniu zaabsorbowany jakąś dziwaczną zabawą. Nie chcąc przeszkadzać chłopczykowi, biskup Hippony myślał go wyminąć i dalej medytować nad sprawami nadprzyrodzonymi. Z drugiej strony, trochę głupio pozostawić brzdąca samemu sobie.

– Młodzieniaszku! – zagaił starzec – Co Ty tu robisz? Nie widzę żadnych opiekunów. Czy ty czasem nie uciekłeś rodzicom? Może oni płaczą teraz i szukają ciebie w innych miejscach?

– Nikt mnie szuka. Bawię się i możemy to robić dalej razem.

– A cóż to za tak zajmujące zajęcie? – zapytał bardziej z uprzejmości Augustyn.

– Proszę, ten dołek wykopałem w piasku, a tu są muszelki. Musimy przelać teraz całą wodę z morza do mojego zbiorniczka. Kiedy skończymy, będziemy mogli odpocząć i pogadać.

Augustyn uśmiechnął się z politowaniem, a potem jak tylko najgrzeczniej potrafił, zaczął malcowi objaśniać bezsensowność podjętego trudu. Ten – mimo wszelkich, coraz to różnych i wielce rozsądnych argumentów – pozostał na rady mędrca głuchy i z uporem godnym lepszej sprawy oddawał się jałowemu zajęciu. Mało powiedziane, pasja chłopczyka wzmagała się z każdą przelaną porcją wody, zdawała się wypełniać bez reszty treść i sens ducha zamieszkującego maleńkie ciało, dostarczać radości i niewysłowionego szczęścia, niebiańskiej wręcz rozkoszy. Rozsierdzony bezskutecznością swoich pouczeń i zastosowanych różnych metod pedagogicznych biskup Hippony machnął ręką na uparciucha i odchodząc rzucił z przekąsem:

– Przelewaj sobie wodę, głuptasku! I tak nigdy nie skończysz!

– Dziadku, dziadku! Prędzej ja przeleję wodę ze wszystkich oceanów świata do tego dołka, niż ty, pyszny Augustynie, odsłonisz najmniejszy rąbek tajemnicy Trójcy Świętej – odciął się malec.

Świątobliwy i uczony starzec zaniemówił i osłupiał z wrażenia. Podobnie bezczelnych słów nie usłyszał od nikogo, nawet od sławetnego Hieronima, a tym bardziej od malutkiego, zasmarkanego dziecka. Odwrócił się z zamiarem wypróbowania sękatej laski na grzbiecie chłystka. Wiadomo, iż nauka w młodym wieku wchodzi szybciej do głów, a grzeczności to już na pewno uczyć najlepiej za młodu. Jeżeli nie skutkują słowa, wtedy trzeba użyć innych, skuteczniejszych argumentów. Laska wypadła jednak Augustynowi z rąk, bo oto wokół, jak tylko sięgnąć okiem, nie było nikogo żywego. O obecności chłopca świadczył tylko dołek, z którego zaczęła nagle tryskać woda. Lała się coraz obficiej – niczym ze źródła.

– Anioł, anioł, anioł – powtarzał szeptem do siebie Augustyn nie potrafiąc zaczerpnąć tchu.

On, wielki mędrzec, wybitny retor i filozof, filar całego świata chrześcijańskiego, teolog nad którego mądrością zachwycali się papieże, którego niczym ognia bali się donatyści, pelagianie, manichejczycy i całe pogaństwo, jego oto pognębił Bóg z kretesem. I w dodatku w sposób tak poniżający – przez usta dziecka. Długo, oj bardzo długo trawił gorycz wielki Augustyn, ale w końcu pogodził się i zrozumiał, że stało się to dla jego dobra.

Po tym zdarzeniu biskup Hippony jeszcze wielokrotnie spacerował swoją ukochaną dróżką w nadziei spotkania chłopczyka-aniołka. Chciał mu przecież zadać tyle pytań, a przede wszystkim przeprosić za niestosowne zachowanie. Niestety, okolica aż po horyzont nieodmiennie pozostawała całkowicie pusta i cicha. Nie tylko żadnego dziecka, nie tylko żywego człowieka, ale nawet zwierzęcia nigdy nie wypatrzył. Raz tylko, bardzo daleko na otwartym morzu, dostrzegł białego ptaka-olbrzyma – jakby z przygód Sindbada. Starzec z zapartym tchem obserwował zbliżające się powoli dziwadło i dopiero po kwadransie odetchnął z ulgą. Jego słabe oczy nie rozpoznały podwójnych żagli zabłąkanego statku.

Biskup wkrótce zresztą zaczął podupadać na zdrowiu i nie był w stanie kontynuować przechadzek. Po kilku miesiącach zmarł. Bóg oszczędził mu oglądania zagłady Hippony, zrównanej z ziemią przez Wandalów. Tak, dumne miasto legło w gruzach. Czyż można zatem żałować ścieżki Augustyna? Szybko zarosła zielskiem, skryła się w popiołach, zniknęła w tumanach pustynnego piasku. Odnalezienie jej dzisiaj jest niemożliwością.

 

Ojciec Kościoła i Adeodata

Jedno jest pewne – od renesansu poczynając dziecięcy anioł z muszlą stał się dla całych pokoleń malarzy ulubionym tematem związanym z osobą św. Augustyna i do dzisiaj jest to najbardziej znany augustyński motyw ikonograficzny. Legenda ta jest dla nas cenna o tyle, że po mistrzowsku ukazuje naturę angelofanii, zjawiska objawiania się aniołów ludziom. Wydaje się także doskonałym wprowadzeniem do nauczania biskupa Hippony o aniołach. I tu konieczne wydaje się wyjaśnienie wstępne natury formalnej. Niestety, wśród ponad 100 zachowanych do naszych czasów dzieł św. Augustyna nie odnajdujemy osobnej monografii poświęconej aniołom. Angelologia augustyńska może zatem zostać zrekonstruowana jedynie drogą żmudnych poszukiwań, a następnie zestawienia wątków anielskich obecnych w różnych traktatach biskupa Hippony.

Osoba św. Augustyna jest przy tym tak znana, że można ograniczyć się tylko do najniezbędniejszych szczegółów biograficznych. Żył on w latach 354-430, w młodości pędził tryb życia daleki od ascezy, przez kilkanaście lat przebywał w konkubinacie, a owocem tego związku był syn Adeodat, którego matkę Augustyn oddalił. Świetnie wykształcony zajmował się retoryką, początkowo wykładał ją w Kartaginie, później w Rzymie i Mediolanie. W tym czasie był jeszcze zwolennikiem manicheizmu. Pod wpływem pism Plotyna oraz Porfiriusza, a także za sprawą biskupa Ambrożego Augustyn zweryfikował dotychczasową postawę życiową i wraz z synem nawrócił się w roku 387 na chrześcijaństwo (matka Monika była chrześcijanką już wcześniej). Po powrocie do Afryki przyjął on święcenia kapłańskie i wkrótce otrzymał godność biskupa Hippony. Stworzywszy coś na kształt wspólnoty klasztornej bez reszty poświęcił się pracy pisarskiej, Zainteresowanych postacią Doktora Łaski i źródłami, którymi posługuję się w swej pracy odsyłam na stronę www.kjb24.pl, gdzie będzie można znaleźć wykaz poświęconej mu literatury.

 

Herbert Oleschko

 

 

Artykuł ukazał się w lipcowo-sierpniowym numerze „Któż jak Bóg” 4-2014. Zapraszamy do lektury!