Chowamy chłopaków na wojowników

W chwili, gdy szkoły publiczne odchodzą od promowania w swoim wychowaniu tradycyjnych postawi i wartości, na rzecz nowych, bardziej „europejskich” programów i zwyczajów, cieszy tym bardziej, że są wciąż ludzie gotowi, jak przeszło 100 lat temu ks. Bronisław Markiewicz, wychowywać młodego człowieka w miłości do Boga, bliźniego, a także do Ojczyzny. O michalickim charyzmacie wychowawczym i programie Liceum Ogólnokształcącego przy Niższym Seminarium Duchownym w Miejscu Piastowym opowiada jego dyrektor, ks. Leszek Przybylski CSMA.

 

Skąd w księdzu Markiewiczu wzięło się to szczególne umiłowanie właśnie do pracy z młodzieżą? Dlatego właśnie ten rodzaj posługi wydawał mu się tak wyjątkowo ważny?

Ksiądz Bronisław Markiewicz już jako młody ksiądz zauważył, że oprócz pracy duszpasterskiej, takiej stricte religijnej, trzeba również, mówiąc o Bogu, ewangelizować praktyką życia codziennego, odpowiadając na aktualne potrzeby człowieka, do którego się mówi. Dojrzał on, że aby kogoś skutecznie ewangelizować, w pierwszej kolejności należy sprostać jego podstawowym wymogom egzystencjalnym. Dotyczy to zwłaszcza młodych ludzi.

Okres, w którym żyje i działa Markiewicz, to bowiem dla Galicji ogromna bieda i faktyczne sieroctwo dzieci, których rodzice biologiczni nie żyją. Mężczyźni ginęli wtedy w armiach zaborców, epidemie dziesiątkowały całe rodziny, skutkiem czego rzesze dzieci pozostawały bez opieki. I ten problem postanowił ks. Markiewicz rozwiązać.

 

Co jednak było takiego w księdzu Markiewiczu, że ta jego posługa okazywała się taka skuteczna?

Można powiedzieć, że przełamywał on pewnego rodzaju tabu. Wychodził, zaopatrzony w cukierki, do dzieci na pastwiskach. Dla nich był to ogromny komunikat życzliwości, zwłaszcza wobec dotkliwego braku środków materialnych. Za czasów Markiewicza religii uczono w kościele po Sumie albo na dworach. W pewien sposób było to zastrzeżone dla ludzi majętnych, którzy zapraszali katechetów do swoich posiadłości. A Markiewicz postępował dokładnie odwrotnie. Wychodził do tych najuboższych, do dzieci, których rodzice nie prowadzili do kościoła, choćby nawet ze względu na brak odpowiedniej odzieży. I to była naprawdę duża nowość, coś wyjątkowego. W końcu przyszedł czas, by zacząć tę działalność prowadzić w sposób usystematyzowany.

 

No właśnie, to wychodzenie na pola przerodziło się dość szybko w swego rodzaju „sieć” zakładów dla młodzieży, przez które przewinęło się pewnie z kilka tysięcy ludzi. Co im to markiewiczowskie wychowanie dało?

Ksiądz Markiewicz dbał o kompletne wychowanie młodego człowieka. Trosce o jego wiarę towarzyszyła u Markiewicza troska o jego edukację i dostatek materialny. Takie całościowe spojrzenie niewątpliwie przygotowywało młodego człowieka i do godnego życia w społeczeństwie i do perspektywy wieczności, po osiągnięciu Zbawienia duszy. Ci podopieczni ks. Markiewicza nie mieliby bez jego wsparcia szansy na normalne życie, nie dostaliby wzorca postawy, która da im w życiu samodzielność i niezależność. Można powiedzieć, że ks. Markiewicz przywracał im ich godność, jaka przecież powinna być przynależna każdemu człowiekowi.

Pamiętajmy też, że dzięki zakładom ks. Markiewicza wiele sierot dowiedziało się w ogóle jak wygląda życie w, może nietypowej, ale jednak rodzinie; życie, którego wcześniej nie znały. Duża część z nich była wcześniej parobkami w folwarkach, gdzie spali nieraz w stajniach ze zwierzętami, byli poniżani i wykorzystywani. Gdy taki młody człowiek usłyszał, że jest gdzieś jakiś ksiądz, który oferuje jedzenie, nocleg, gdzie sieroty nikt nie poniża, a jeszcze oferuje jej naukę – dla wielu takich dzieci była to oferta niemal ekskluzywna. I dlatego wielu ryzykowało, porzucało swoją niewolniczą pracę, by udać się do Markiewicza. Była to dla nich perspektywa zupełnie innego życia.

 

Tylko jak tę pracę, którą wykonywał wtedy ks. Markiewicz, przełożyć na czasy współczesne?

Po pierwsze – nasze placówki jako jedyne z niewielu placówek zakonnych w tym kraju charakteryzują się tym, że my, jako ich opiekunowie, mieszkamy w pracy. Wychowankowie, którzy mieszkają tu z nami, cały czas są poddawani recenzji, ale to też działa w drugą stronę. Przede wszystkim jednak taka wspólna, całodobowa obecność pozwala na wytworzenie unikalnej więzi. Oczywiście, w dorastających nastolatkach jest zawsze pewien element buntu, zwłaszcza w stosunku do wszelkich wymagań. Ale też przebywając przez cały czas razem, mamy szansę pokazywać młodym ludziom we własnych postawach pewne pozytywne wzorce, przekonywać ich, że można. Dla dzieciaków z domów dziecka, które też prowadzimy, to często jedyny model zachowania, na którym mogą się oprzeć. One na ogół nie dostały takich prawidłowych wzorców w domu, pochodzą ze środowisk kryminogennych, naznaczonych alkoholizmem, gdzie te wzorce moralności nigdy nie były przekazywane. Niewiele jest dzisiaj bowiem sierot naturalnych, których rodzice nie żyją. Większość podopiecznych z domów dziecka po prostu, z różnych przyczyn, które wymieniłem, nie może przebywać w swoich domach rodzinnych, z rodzicami biologicznymi.

 

Co wyrasta więc z młodych ludzi po placówkach michalickich, po tej formacji w duchu ks. Markiewicza? Gdyby tak ksiądz miał powiedzieć, choćby na przykładzie swoich uczniów…

Zwracamy przede wszystkim uwagę na kształtowanie dobrych nawyków wśród młodzieży – chcemy aby było to środowisko wolne od „fali”, od przemocy, papierosów, alkoholu, od ślepego hołdowania subkulturom. W przeciętnej szkole ten, kto nie chce próbować alkoholu, papierosów, nie przeklina, często jest wyobcowany. U nas napiętnowany byłby ten, kto by tego próbował.

Dbamy też o ukształtowanie w uczniach pewnej wrażliwości religijnej – przyzwyczajamy do codziennej modlitwy, krótkiej Mszy Świętej, 2-3 razy dziennie „przewija się” w różny sposób modlitwa do św. Michała Archanioła, we wtorki mamy poświęcone mu nabożeństwo w miejscowym Sanktuarium. Efekt jest taki, że mamy tu np. i powołania do pracy duszpasterskiej, choć nie jest to naszym głównym celem. Niektórzy chcą po prostu chodzić do naszej szkoły, bo wiedzą, że tu nikt nie będzie się z nich naśmiewał dlatego, że mówią pacierz, że chodzą na Mszę, że nie przeklinają. No i prawda jest taka, że jak chłopaki zaczynają dzień od Mszy Świętej i Komunii, to potem się tak prędko okładać pięściami nie zaczną.

Oczywiście duży nacisk kładziemy też na naukę. Z ucznia słabego potrafimy zrobić dobrego maturzystę. Klasy są małe liczebnie, możemy więc powtarzać wielokrotnie trudniejsze partie materiału, zająć się każdym z uczniów bardziej osobiście. Zwracamy też uwagę na naukę własną, w wolnym czasie; wielu chłopaków w swoich domach rodzinnych nie miałoby ku niej warunków, tutaj one są.

Z tym wykształceniem wiąże się też nadanie uczniom poglądu na świat. Chcemy, aby wiedzieli jak się w życiu zachować, jakie decyzje podejmować, gdy będą już ojcami, kapłanami, pracownikami.

Kolejna rzecz – to przyzwyczajenie naszych chłopaków do pracy. Pomagają oni w sprzątaniu szkoły, drobnych remontach – dzięki temu zaczynają oni traktować tę szkołę jak drugi dom, czują się za nią odpowiedzialni. Nikt więc tutaj nie pisze po ławkach, po ścianach w toaletach, jak to w innych szkołach często bywa.

 

Tylko czy ten cały rygor – nauka, praca, modlitwa – to nie jest coś, co dzisiejszą młodzież odstrasza?

Odstrasza. Dlatego właśnie zależy nam, żeby wiedza o szkole docierała przede wszystkim do ludzi, którzy gotowi są wymagać od siebie, ale też np. do rodziców, którzy służą dzieciom radą w takich wyborach. Mamy nawet ucznia z drugiego końca Polski, z Grajewa, którego rodzice przeczytali wzmiankę o Liceum w „Któż jak Bóg” i tak się zaczęło…

Oczywiście, jest na początku tak, że te wszystkie wymagania rodzą pewien opór. Ale z czasem chłopaki uczą się przestrzegania zasad, przychodzą na długo przed końcem czasu wolnego, zaczynają rozumieć, że to się po prostu opłaca – zdążyć na ciepły posiłek, na ciepłą wodę pod prysznicem.

Warto wiedzieć, że wiele spośród osób, które skończyły nasze Liceum, prowadzi dziś z sukcesem własne firmy, pełni różne prestiżowe funkcje, mamy nawet wśród absolwentów kilku oficerów po misjach w Afganistanie, jeden gra teraz w topowych serialach, a zaczynał w naszym szkolnym teatrze. <śmiech> Widzimy więc, że nasi uczniowie poradzili sobie w życiu, zostali do niego dobrze przygotowani, nabyli zdolności organizacyjne, również samoorganizacji. Ukształtowaliśmy ich charaktery na tyle mocno, by byli zdolni do podejmowania ważnych i trudnych decyzji.

 

Więc chyba św. Michał jest tu dobrym wzorem dla kształtowania charakteru…

Faktycznie, postawa św. Michała to dla nas taka trochę postawa modelowa, postawa dzielnego wojownika, który potrafił zachować się, zadecydować jednoznacznie, który nie bał się stanąć do walki dla Boga. I nie ukrywam, że w jakimś sensie chcielibyśmy naszych chłopaków jako takich wojowników o wiarę ukształtować; sprawić, by odrzucili miałkość, nijakość, spolegliwość. Niewątpliwie zresztą wszyscy tutaj czują w jakiś mocniejszy sposób opiekę św. Michała nad całym tym dziełem jakim jest szkoła, nad uczniami.

 

To wszystko są niewątpliwie ważne korzyści, ale jednak niewymierne, niematerialne…

Cóż względy materialne również przemawiają za nami. Posiadamy własne podręczniki, które dajemy chłopakom w depozycie, nie muszą więc sami nic kupować. Mamy na miejscu internat, pełne zaplecze socjalne, mamy gazetkę, pełnometrażowy teatr, który gromadzi na spektaklach po kilkaset osób.

 

Co więc powiedzieć na koniec na zachętę wszystkim potencjalnym uczniom, może też ich rodzicom?

Cóż, polecam każdemu gimnazjaliście, żeby po prostu przyjechał do nas, najlepiej z rodzicami, obejrzał jakie panują warunki, porozmawiał z nami, z uczniami, i niech decyduje czy to wszystko mu odpowiada, czy jest gotowy na takie wyzwanie.

 

z ks. Leszkiem Przybylskim CSMA,

inspektorem ds. wychowawczym

Zgromadzenia św. Michała Archanioła,

dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego

przy Niższym Seminarium Duchownym

w Miejscu Piastowym

rozmawiał Karol Wojteczek

Artykuł ukazał się w Któż jak Bóg 2/2015. Zapraszamy do lektury!