W ostatnich latach wśród znanych polskich teologów-ewangelizatorów z YouTube’a panuje dziwna maniera. Maniera, której nie lubię, a która zatacza coraz szersze kręgi także wśród ludzi świeckich. Przybiera ona formę marudzenia na to, co określamy „religią” i dzielenia się z wiernymi swoimi wątpliwościami teologiczno-filozoficznymi.
Zacznijmy od marudzenia. Co jakiś czas daje się słyszeć głosy, że w Kościele przeżywamy kryzys. Z tą tezą raczej się zgadzam, chociaż nie przeceniałbym wagi tego kryzysu mając na uwadze całą historię Kościoła. Dla wielu duchownych kryzys jest wynikiem splotu wydarzeń, które ostatecznie wiążą się z chrześcijaństwem jako religią. Religia, w ich rozumieniu, jest jakimś dziwnym ludzkim tworem, z którym podobno walczył sam Jezus. No i tu zaczyna się problem, który skrótowo formułuję jako: „Chrystus – tak, religia nie”. Poglądy te nie są w Kościele nowe. Warto wspomnieć chociażby D. Bonhoeffera czy bpa J. A. T. Robinsona. Rzeczą nową jest natomiast brak konkretnej krytyki takiego poglądu, a sądzę, że jest ona w tym przypadku niezbędna.
To właśnie dlatego zdarza się usłyszeć sformułowania w stylu: „Nienawidzę takiego Kościoła” lub „Jezusa ukrzyżowali ludzie religijni”
Obraz „nowego chrześcijanina” lub „chrześcijanina wolnego” prezentowany przez wielu duchownych to próba umieszczania Kościoła i teologii w roli religijnych mitów. Dotychczasowe podejście Kościoła do spraw światopoglądowych i moralnych określane jest jako anachroniczne. Słuchając niektórych wypowiedzi odnosi się wrażenie, że propagowany jest styl myślenia, w którym liczy się tylko Ewangelia, a Kościół ze swoją formą, teologią i hierarchią jest jedynie przykrym dodatkiem do nauki Chrystusa. To właśnie dlatego zdarza się usłyszeć sformułowania w stylu: „Nienawidzę takiego Kościoła” lub „Jezusa ukrzyżowali ludzie religijni”. Problem polega na tym, że z ustanowienia Bożego Kościół jest Mistycznym Ciałem Chrystusa, a Jezus z całą pewnością był człowiekiem religijnym i pobożnym.
„Kościół otwarty”, który w imię braterstwa międzyludzkiego ma szerzyć miłość i zgodę, zredukowany zostaje tym samym do jakiejś pacyfistycznej filozofii i humanizmu
Praktycznym przejawem takiego myślenia ma być tzw. otwartość na ludzi spoza Kościoła, którzy często są do niego wrogo nastawieni. „Kościół otwarty”, który w imię braterstwa międzyludzkiego ma szerzyć miłość i zgodę, zredukowany zostaje tym samym do jakiejś pacyfistycznej filozofii i humanizmu. Przypomnijmy tylko, że hasło „wolność, równość i braterstwo” nie są słowami Chrystusa, ale Rewolucji Francuskiej (1789), która zadała Kościołowi (i nie tylko!) olbrzymi ból i cierpienie. Chrześcijaństwo bezreligijne, otwarte na świat i pozbawione swojej tożsamości jest parodią. Takie myślenie prowadzi do agnostycyzmu, czego dowodem są protestanckie wspólnoty na zachodzie.
Od księdza oczekuje się raczej ugruntowanego przekazu wiary, a nie nieustannego „brania w cudzysłów” prawd wiary i nauki Kościoła
Druga kwestia boli mnie bardziej. Dotyczy ona wątpliwości, które rodzą się w głowach współczesnych teologów-ewangelizatorów. Oczywiście nie atakuję samego posiadania wątpliwości. Sam ich doświadczam i nie raz spędzają mi sen z powiek. Posiadanie wątpliwości w wierze jest naturalną konsekwencją przeżywania wiary, o czym pisał chociażby ks. Tadeusz Dajczer. Mimo to od księdza oczekuje się raczej ugruntowanego przekazu wiary, a nie nieustannego „brania w cudzysłów” prawd wiary i nauki Kościoła. Sianie zamętu w głowach ludzi, którzy nie posiadają wykształcenia filozoficzno-teologicznego nie przyniesie niczego dobrego. Ksiądz, który bawi się w budzenie wątpliwości w swoich wiernych, przypomina mi bohatera jednej z powieści Evelyn Waugh’a pt. Decline and Fall (1928). W książce czytamy, że po wielu latach pobożnego i religijnego życia pewien pastor budzi się i roztrzęsiony mówi do żony, że właściwie nie wie „po co to wszystko”. Na co jego mądra żona odpowiada mu: „Jeśli masz takie wątpliwości, to nie ma innego wyjścia prócz rezygnacji”. Chwilę potem pastor porzuca swoje duszpasterstwo. Oczywiście nie namawiam nikogo do porzucania drogi swojego powołania, ale tylko (a może aż) do zweryfikowania treści, które są głoszone publicznie. Także moje osobiste doświadczenie podpowiada mi, że duszpasterz nieugruntowany w swoich przekonaniach może przynieść wielką szkodę, a już na pewno nie zachęci nikogo do Kościoła.
Miejcie na oku to, co dzieje się w teologii prezentowanej w Internecie
Kończąc chciałbym zwrócić się także z apelem do teologów katolickich. Proszę, miejcie na oku to, co dzieje się w teologii prezentowanej w Internecie. Reagujcie na to, co budzi wątpliwości lub stoi w niezgodzie z nauką Kościoła. Zobowiązuje do tego powołanie, którym zostaliście obdarzeni i spuścizna takich postaci jak św. Cyryl Aleksandryjski, św. Tomasz z Akwinu, Józef Ratzinger i wielu innych szlachetnych uczonych. Skarb wiary, który nosimy, zamknięty jest przecież w glinianym naczyniu i łatwo go potłuc.
Ks. Mateusz Szerszeń CSMA