Pani Hanna ze swoją wnuczką Julią w kaplicy w Gatowie

Czasem tylko żal, że tak późno

Korespondencja z misji

Każdy człowiek ma swoją drogę do Boga. Moja była trudna i długa. Ktoś powiedział, że Bóg nie otwiera drzwi mądrości tym, którzy mają zamknięta serca. Jakże to proste, prawdziwe i całkowicie o mnie – przez długi czas moje serce było zamknięte dla Boga.

Urodziłam się i wychowałam w chłopskiej rodzinie, ale nie mogę powiedzieć, że bezbożnej. Bliscy wierzyli w Boga, każdy na swój sposób. Moje pokolenie przyszło na świat i dorastało w oceanie ateizmu; w czasach, kiedy religia była zakazana, a w szkole uczono, że Bóg nie istnieje, że są to tylko wymysły chorej wyobraźni analfabetów.

Przyszły jednak nowe czasy i pojawiła się możliwość nauki religii – o życiu Jezusa, Maryi i świętych. Można było wzbogacić swoje życie duchowe, uczestniczyć w nabożeństwach. Tyle że mnie się jakoś nie spieszyło, aby otworzyć drzwi swego serca, aby przychodzić na Mszę Świętą. Owszem, czasem zaglądałam do kościoła czy kaplicy, ale tylko po to, by zapalić świecę. Czyniłam to z rzadka i raczej bezmyślnie.

Życie toczyło się dalej. Nauka, praca, wyszłam za mąż, urodziłam dwie córki, które dziś mają już własne rodziny. Doczekałam się wnuków. Jednym słowem – nie było źle, żadnych oznak kłopotów. I wtedy, w przeddzień Nowego Roku, niespodziewanie zmarł mój mąż. Trudno było się z tym pogodzić – jak znieść stratę ukochanej osoby? Czas życia podzielił się na „przedtem” i „potem”. Zamknęłam się na ludzi, ogarnął mnie smutek, samotność, strach i poczucie krzywdy: dlaczego mnie to spotkało?

I wtedy z pomocą przyszła mi sąsiadka. Zachęciła, by pójść z nią do kościoła. Wraz z otwarciem drzwi świątyni, otworzyło się także moje serce dla Boga. Od tego momentu zaczęło się jakby nowe odliczanie czasu, życie się zmieniło, nabrało innego sensu. Z pomocą ks. Krzysztofa zaczęłam na poważnie przygotowywać się do pierwszej spowiedzi i komunii świętej. Po pewnym czasie przyjęłam sakrament bierzmowania. Odkryłam wspólnotę Kościoła, wartość życia duchowego – to wszystko, czego brakowało mi przez tyle lat…

Pani Hanna ze swoją wnuczką Julią w kaplicy w Gatowie
Pani Hanna ze swoją wnuczką Julią w kaplicy w Gatowie

Bóg jest miłością. Te najważniejsze słowa z Pisma Świętego potwierdzają, że odwieczna miłość Boga nie jest obojętna wobec nas. Także względem mnie. Podczas pielgrzymki do Matki Każdy człowiek ma swoją drogę do Boga. Moja była trudna i długa. Ktoś powiedział, że Bóg nie otwiera drzwi mądrości tym, którzy mają zamknięta serca. Jakże to proste, prawdziwe i całkowicie o mnie – przez długi czas moje serce było zamknięte dla Boga. Bożej Budsławskiej, patronki Białorusi, modliłam się i szłam na kolanach przez świątynię, nie mogąc utulić się w płaczu. Czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie. Dlaczego? Aby zrozumieć, trzeba tu przyjechać.

Staram się codziennie być w kościele. Wiem, że tam zawsze Ktoś na mnie czeka. Jak we własnym domu. Cieszę się, że mogę modlić się z ks. Janem Juszko, ks. Aliaksandrem Oszmianczukiem, s. Albertą i innymi. Że dane mi jest chwalić Boga, poznawać Jego Słowo.

Tak, przyszłam do Boga już jako bardzo dojrzała osoba. I tylko czasem żal, że o tylu wspaniałych rzeczach dowiedziałam się tak późno. Teraz to, co ważne, staram się przekazać dzieciom i wnukom. Nauczyłam się wdzięczności wobec Boga i ludzi. Dziękuję także Wam, naszym ukochanym dobroczyńcom. Chcę, żebyście wiedzieli, jak ważne jest to, co robicie – dla mnie i dla wszystkich naszych parafian.

Hanna Kishkurna,
parafianka z Gatowa 

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (2/2020)

Pomóż michalitom na Białorusi