Świadkowie Jehowy (powstali w drugiej połowie XIX w., w USA z inicjatywy kupca C. T. Russella) słyną min. z tego, że nie uznają transfuzji krwi, wybierając tym samym często śmierć. Mimo, że sami siebie zaliczają do chrześcijan, odrzucają (wspólny wszystkim kościołom chrześcijańskim) znak krzyża. Twierdzą bowiem, że Jezus zmarł na palu męki. Wystarczy jednak zajrzeć do ich wcześniejszych publikacji by się przekonać, że kiedyś popierali transfuzję, a krzyż w koronie stanowił nawet ich godło, które było widoczne m.in. na okładkach „Strażnic”. Nie będę tu już rozwijał wątku, często przez nich typowanych, dat końca świata…
W ciągu zaledwie trochę ponad 100 lat swojego istnienia Świadkowie Jehowy wprowadzili do swej doktryny ogromną ilość zmian. Podobnie sprawa wygląda z ich nauką o, że użyję takiego sformułowania, „Michało-Jezusie”.
Wydaje się, że nie od samego swego początku Świadkowie Jehowy utożsamiali Jezusa Chrystusa z archaniołem Michałem. W jednej bowiem z pierwszych swych „Strażnic” można znaleźć interesujące nas zdanie: Let all the angels of God worship him (that must include Michael, the chief angel, hence Michael is not the Son of God). Można to przetłumaczyć jako: Niech wszyscy aniołowie Boga uwielbiają go (które musi obejmować Michała naczelnika <wodza> aniołów, stąd Michał nie jest Synem Boga). Wynika więc z tego wyraźnie, że „Strażnica” początkowo potrafiła odróżnić Jezusa od św. Michała! Stosunkowo szybko naukę tę zmieniono, po drodze musiała jednak przejść pewne ewolucje.
Książka „Stworzenie” z 1927 r. (wydana przez nich także po polsku w 1928 roku) uczyła, że archaniołów było więcej: Jehowa Bóg miał cudowną i możną organizację, składającą się z chórów duchowych stworzeń, między nimi byli piękni aniołowie, archaniołowie, serafini, cherubini, Lucyfer i możny Logos, ci dwaj ostatnio wspomniani, byli nazwani „gwiazdami zarannemi”. (s. 21). Sam założyciel Świadków Jehowy (znanych początkowo jako Badacze Pisma Świętego), C. T. Russell, w jednej ze swych publikacji, nawet szatana zaliczył do „archaniołów”: Lucyfer, jeden Archaniołów, długo pielęgnował w swym sercu ambitne zamiary.
Mimo, że już na początku lat 20-tych XX wieku Towarzystwo Strażnica identyfikowało Jezusa z Archaniołem Michałem, to jednak Michała z Apokalipsy, utożsamiało z… Papieżem! Nie wierzycie? Zobaczcie więc sami. Poniżej przytaczam słowa ich komentarza do Apokalipsy („Dokonana Tajemnica”) wydawanego w latach 1917-1927, a rozprowadzanego i reklamowanego w Polsce, jeszcze w 1929 roku: I stała się bitwa na niebie. (Ap 12,7) – Pomiędzy dwiema kościelnymi władzami, pogańskim Rzymem i papieskim Rzymem (…). Michał. – „Który jako Bóg”, papież – (…). I Aniołowie jego. – Biskupi. Widać więc, na podstawie powyższego, że Michałem dla nich był wówczas Papież, a nie Chrystus.
Nawet z tego małego, wybranego zaledwie, przeglądu „ewolucji nauki” Świadków Jehowy o archaniele Michale, wynika jednoznacznie, że był on dla nich początkowo sobą (czyli archaniołem, i to nie jedynym archaniołem!). Potem dopiero, stopniowo, został Jezusem, w międzyczasie będąc jeszcze Papieżem. Jak długo ich obecna wykładnia tej doktryny się utrzyma? Trudno powiedzieć. Wiele rzeczy w swej nauce już zmienili. Jako, że pisałem niegdyś pracę magisterską na temat ich przedwojennej doktryny, mogę niemal autorytatywnie stwierdzić, że niewiele już z niej zostało do dnia dzisiejszego. Ona w zasadzie ciągle się zmienia. Dlatego też stare „Strażnice” i inne ich archiwalne publikacje tracą na ważności. Należy mieć tylko nadzieję, że kiedyś wszystkie ich absurdalne nauki trafią do lamusa historii i nie będą już „błędnymi drogowskazami”, na drodze życia ich wyznawców – często przecież dobrych i uczciwych ludzi!
Życzę im zatem, aby poszli w swym życiu nie za zwodniczą i omylną „Strażnicą”, lecz za jedynym, prawdziwym Chrystusem! A Michał Archanioł niech będzie im przewodnikiem i obrońcą przed zasadzkami złego ducha… My zaś nie dajmy się zwieść. W kolejnych częściach sprawdzimy już niebawem, jak dziś wygląda ich „nauka” o Michale Archaniele i skonfrontujemy ją ze słowami Pisma Świętego…
Grzegorz Fels
Artykuł ukazał się w marcowo-kwietniowym numerze „Któż jak Bóg” 2-2012. Zapraszamy do lektury!