„A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego płaszcz, włożyli na Niego własne Jego szaty i odprowadzili Go na ukrzyżowanie. Wychodząc, spotkali pewnego człowieka z Cyreny, imieniem Szymon. Tego przymusili, żeby niósł krzyż Jego. Gdy przyszli na miejsce zwane Golgotą, to znaczy Miejscem Czaszki, dali Mu pić wino zaprawione goryczą. Skosztował, ale nie chciał pić. Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. I siedząc, tam Go pilnowali. A nad głową Jego umieścili napis z podaniem Jego winy: «To jest Jezus, Król Żydowski»”.
(Mt 27,31-37).
Wielu uczniów Jezusa patrzyło na Jego drogą krzyżową i nie mogło uwierzyć, że ten skazany na okrutną śmierć jest Mesjaszem, Zbawcą ludzi. Krzyż bowiem był znakiem hańby, a nie zwycięstwa.
Mimo że od tamtego wydarzenia minęło ponad dwa tysiące lat, podobne wątpliwości są bardzo żywe. Wielu ludzi, nawet wierzących, stawia sobie pytania o sens wiary, o życie wieczne. Rozgoryczeni trudną codziennością często pytamy, czy Bóg rzeczywiście istnieje, czy coś jest po śmierci. Dlaczego Bóg nie przyjdzie i nam się nie ukaże? „Błogosławieni ci, którzy uwierzyli, a nie widzieli” – powie Zbawiciel.
Wiele naszych wątpliwości dotyczących Boga wynika z tego, że nie odróżniamy wiedzy od wiary. To są dwa różne zagadnienia. Jednak wiara nie wyklucza wiedzy, ani wiedza nie wyklucza wiary. Można to przedstawić na prostym przykładzie: wiem, że świeci słońce, jednak człowiek niewidomy musi w to uwierzyć, musi zaufać tym, którzy to widzą. Podobna sytuacja jest z drogowskazami. Same nie są celem naszej wędrówki. Wskazują natomiast drogę, kierunek, w którym należy podążać. Od nas bowiem zależy, czy za drogowskazem chcemy podążać, czy też nie.
Rozważając tę tajemnicę, przyjrzyjmy się historii ks. Bronisława Markiewicza. W pewnym momencie swego życia podważył prawdę o cierpiącym Chrystusie, zanegował istnienie Boga. Znalazł się w labiryncie życia, nie wiedział, która droga prowadzi do celu. Jednak – co było jego osobistym sukcesem – nie zaprzestał poszukiwania prawdy w swoim życiu. A jak pisze św. Augustyn: „Wierzę, aby zrozumieć. Nie chodź na rynek, wejdź w siebie, we wnętrzu człowieka mieszka Prawda. Szczęśliwy jest człowiek, który posiada to, czego chce, a nie chce nic złego”.
Wielu z nas ma dużo pytań i stawia je wprost lub pośrednio. Jednak te wszystkie wątpliwości są ważne, jeżeli odpowiemy na jedno zasadnicze pytanie: co robimy, aby poszukać odpowiedzi? Czy przypadkiem nie jest tak, że przyjęliśmy jakąś doktrynę życiową, aby nie podejmować trudu znalezienia odpowiedzi na nurtujące nas wątpliwości? Być może jest nam z tym dobrze, może tak jest nam łatwiej.
Ta droga jest jednak zgubna. Należy wejść w siebie. Przykładem niech pozostanie nam na dziś Błogosłąwiony. Mimo że błąkał się w ciemności niewiary, to jednak nie przestawał poszukiwać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Miał wówczas osiemnaście lat. W kryzysie religijnym nadszedł moment, gdy upadł na kolana i – dotykając ziemi, jak Hiob proszący Boga o łaskę prawdy – modlił się słowami człowieka poszukującego: „Jeśli jesteś, Boże, daj mi się poznać. Prawdo nieomylna – niech Cię poznam. Choćby tylko na chwilkę Cię oglądać, a potem niech umrę. Niech zostanę kaleką największym, niech stracę nogi, w rękach władzę, bylebym tylko poznał Prawdę i duszę moją zaspokoił. Chętnie dam zdrowie, ba, nawet życie zaraz, ażebym tylko pozbył się tej straszliwej niepewności i męczarni wewnętrznej. Boże, okaz mi się, (…) jaki jesteś. Niech poznam Prawdę, a przez całe życie plackiem będę leżeć, wszystkie siły wytężę, by za tą Prawdą iść, ani na krok nie ustąpię z drogi poznanej”.
Po tej żarliwej modlitwie niebo zesłało mu łaskę. Bo nie można nie odnaleźć Prawdy, jeśli się jej szczerze szuka. Ks. Markiewicz zapisał więc następujące słowa: „A Tyś, Panie, mnie tak hojnie obdarował. Głowami kiwali nade mną: nic z niego nie będzie. I tak samo o sobie myślałem. A Ty, nieskończona Dobroć, dałeś mi się oglądać. Ja znowu odpadłem, i to kilka razy. Tyś jednak mnie nie porzucił. O głębokości niezmierzone i niepojęte Miłosierdzie Twoje”.
ks. Krzysztof Pelc CSMA