Sytuacja pandemii i choroba bliskich weryfikuje nasze priorytety, a coś, co do tej pory wydawało się ważne, staje się zupełnie nieistotne.
Kiedy trwa walka o życie osoby, którą kochamy i w każdej chwili możemy odebrać telefon z wiadomością o jej śmierci, nasze życie ulega zatrzymaniu. Choć świat dookoła biegnie swoim torem, czujemy się, jakbyśmy byli otoczeni szybą, która nie przepuszcza dźwięków. Dopiero co zdarzyło nam się narzekać, by „ktoś zatrzymał wreszcie czas”, który zdaje się pędzić jak szalony, a odkrywamy, że zatrzymanie w oczekiwaniu na cud uzdrowienia bezlitośnie rozdziera nasze serce. Tak jakby wiecznie trwała Wielka Sobota, a my nie mielibyśmy pojęcia, że „ujrzymy Grób pusty”. To czas próby i łaski, byśmy odkryli, w jakiego Boga wierzymy, co jest celem naszego życia i zweryfikowali wizerunek Boga, który nosimy w sobie z obrazem Boga Prawdziwego.
Jezu, Ty się tym zajmij
„Jak trwoga to do Boga” to bardzo popularna postawa. W trudnym czasie mamy pokusę popadania w postawę przebłagania. Będę pościć, umartwiać się, odmówię taką i taką litanię, kilka różańców, będę klęczeć przez godzinę – wszystko zrobię Panie, żebyś tylko uzdrowił osobę, którą kocham. Popadamy w aktywizm, chcemy „po swojemu”, kupczymy z Bogiem, stawiamy siebie w miejsce, które należy do Niego. Dużo łatwiej jest bowiem „modlić się” nawet przez kilka godzin, niż zaufać. Postawa zawierzenia wymaga od nas większego zaparcia i pokory niż wszystkie praktyki modlitewne razem wzięte, które oczywiście też są dobre, jednak bez ufności mogą stać się tylko magicznymi rytuałami. Jak powiedział kiedyś ks. prof. Robert Skrzypczak: „Nie ty jesteś Bogiem, Bogiem jest ktoś inny. Zrelaksuj się”. Tylko jak „się zrelaksować”, gdy umiera bliska osoba? I tu dochodzimy do obrazu naszego Boga.
Jaki jest mój Bóg?
Chrześcijaństwo nie jest okrutne, a Bóg nie jest nieludzki wymagający od nas radości, gdy odchodzi członek rodziny. Wiemy, że sam Jezus Chrystus – Bóg i Człowiek – płakał, gdy umarł jego przyjaciel Łazarz, choć za chwilę go wskrzesił! (Jezus wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: «Gdzieście go położyli?» Odpowiedzieli Mu: «Panie, chodź i zobacz». Jezus zapłakał.) Jezus nie płacze z bezradności i bezsilności. Płacze z Miłości. Ważne, by uzmysłowić sobie, że Bóg chce naszego szczęścia i dobra. Tylko czasem to szczęście i dobro może być inne, niż sami myślimy. To nie jest tak, że Bóg siedzi na tronie i patrzy na nas jak na mrówki, zastanawiając się, którą teraz zdeptać. Bóg pragnie dotykać nas swoją Miłością, pragnie, byśmy weszli do Jego kochającego Serca. Pragnie nas przytulić. Cierpi z nami.
Siostry Łazarza posłały do Jezusa wiadomość: «Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz». Jezus usłyszawszy to rzekł: «Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą». A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Mimo jednak że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu.
Reakcja Jezusa nie jest natychmiastowa. Rodzina Łazarza musiała cierpieć, może nawet czuła się opuszczona przez Chrystusa. Dlaczego czekał? Gdy już przybył do domu swoich przyjaciół, Marta zrobiła mu wyrzut („Marta rzekła do Jezusa: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł.”), by za chwilę dodać, „Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga».”
Łazarz cuchnął, bo leżał od czterech dni w grobie. Teologowie wskazują, że Jezus zaczekał z reakcją, by nikt nie miał wątpliwości, że cud wskrzeszenia to nie jakaś mistyfikacja śpiącego Łazarza. Wszyscy wiedzieli, że na pewno nie żyje. Nie ma zatem mowy o jakimś spisku.
Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: «Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał». To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: «Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!» I wyszedł zmarły
Gdy nie ma cudu uzdrowienia
W przypadku ewangelicznej historii z Łazarzem Bóg dokonał cudu. Jednak nie zawsze jest tak, że osoba, za którą się modlimy zostaje uzdrowiona. Warto prosić o „świętą obojętność”, która jest tak ważna w duchowości ignacjańskiej. Nie chodzi o osiągnięcie stanu nirvany i nieodczuwania bólu. Chodzi o wolność wewnętrzną, wolność od przywiązania do swoich planów, przekonań, wizji, a nawet osób, które kochamy, rzeczy, które posiadamy. Bóg zna nasze pragnienia, a my wierzymy, że nasz Bóg jest Miłością. W związku z tym ufamy, że rozwiązanie, które się dokona, będzie większym dobrem. Nie oznacza to, że mamy poddać się w modlitewnej walce, bo „Bóg i tak zrobi swoje”. Marta po swoim wyrzucie o brak obecności Jezusa, kiedy umierał jej brat, wyznała wiarę w Jego wszechmoc. I cud się dokonał.
Czy większym dobrem będzie uzdrowienie bliskiego, czy niebo, do którego wierzymy, że trafi? Módlmy się w duchu ignacjańskiej obojętności, czyli zawierzenia, że Jego wola jest najlepszą z możliwych rozwiązań. „Daj mi jedynie Miłość Twą i łaskę, albowiem to mi wystarczy na zawsze” – modlił się św. Ignacy.
A jeśli jednak cudu uzdrowienia nie będzie, a my będziemy trwać w zawierzeniu, Bóg da także potrzebne łaski i pocieszenie, byśmy przeszli przez ten czas doświadczając Jego obecności. Oczywiście nie oznacza to, że nie będzie płaczu, bólu, żalu i smutku. I, że nie będzie, być może, potrzebny psycholog.
Nasz Bóg jest bardzo ludzki. Sam stał się człowiekiem. Jest Bogiem bliskim. To nie są puste frazesy. Możemy mieć pewność, że jest z Nami, nawet jak tego nie czujemy. I nawet jak tego nie czujemy, On działa.
„Wszelkie sytuacje trudne, zwłaszcza te „beznadziejne” dane są ci po to, abyś zwracała się do Mnie o pomoc. Pragnę prowadzić cię i nieść poprzez twoje ziemskie życie. Pragnę, abyś nieustannie była zwrócona do Mnie. Abyś liczyła na Mnie, a nie na siebie i braci twoich.” – powiedział Jezus do Alicji Lenczewskiej, współczesnej polskiej mistyczki.
Relaks z tego powodu, że samemu nie jest się Bogiem, nie polega na beztroskim leżeniu na hamaku i wygodnym, przyjemnym leniuchowaniu. To relaks z powodu tego, że Bóg jest większy od śmierci, cierpienia, bólu, pandemii, ekonomicznego kryzysu, że jest Wszechmocny i czyni cuda. To zanurzenie się w Jego pocieszającej Obecności i Miłości, która daje nadzieję i niezachwianą pewność, że nie jesteśmy sami. Nie jesteśmy Bogiem i nie musimy Nim być. Na szczęście.
Karolina Zaremba