I rzekłam do Matki Bożej

W 1952 r., w krótkim czasie po przyjęciu święceń biskupich, Fulton J. Sheen ofiarował wierzącym piękną książkę „The World’s First Love: Mary, Mother of God”. W języku polskim udostępniło ją Wydawnictwo Esprit w 2018 r. pod tytułem: „Maryja. Pierwsza miłość świata”. Dla ilu serc Maryja jest pierwszą, największą, najpiękniejszą miłością! To cała lista z imionami świętych i błogosławionych, a przede wszystkim „zwykłych” czcicieli Matki Bożej, którzy w Nią się wpatrują, z Nią rozmawiają, z Nią idą przez życie.

Kim była Maryja dla św. Faustyny? Jakie były ich wzajemne relacje? Do czego się sprowadzały? Czy tylko do modlitwy, do tkliwych, przemijających uczuć, czy też pobudzały Faustynę do dziecięcej miłości ku naszej Matce oraz do naśladowania Jej cnót (Lumen gentium, 67)?

Sztorm warszawskiej ulicy

Niemalże od pierwszych stron Dzienniczka jego autorka przedstawia swoje relacje z Maryją. Ukazuje, że po Bogu Ona była w jej życiu najważniejsza. Maryja była dla Faustyny Matką, Powiernicą, Nauczycielką, Nadzieją. Pierwszy w Dzienniczku maryjny zapis poprzedzony jest swoistym raportem szybko następujących po sobie wydarzeń.

Zapowiadające się radosne popołudnie i zabawa taneczna w parku łódzkim rozprysły się jak bańka mydlana. Niespodziewanie pojawiła się wielka burza myśli, uczuć, przeżyć, wewnętrznych udręczeń. Helena nagle ujrzała Jezusa umęczonego… Po chwili opuściła miejsce zabawy i siostrę, i udała się do katedry św. Stanisława Kostki. Jej modlitwa z pewnością nie była długa, gdyż godzina już zaczęła szarzeć, więc i kościół trzeba było zamknąć. Usłyszała, że natychmiast ma jechać do Warszawy. W pośpiechu załatwiła najważniejsze sprawy i w jednej sukni, bez niczego, wyruszyła w nieznaną drogę. Wysiadła z pociągu i lęk ją ogarnął (Dz. 9–11).

Helena przyjechała do Warszawy celem wstąpienia do klasztoru, a tymczasem nikt na nią nie czekał. Nikt, kto by wskazał ów klasztor, kto by podpowiedział. Zagubiona w tłumie, samotna i bezradna wobec nagłej i niespodziewanej sytuacji, szukała ratunku u Matki Bożej: I rzekłam do Matki Bożej: Maryjo, prowadź mnie, kieruj mną (Dz.11).

Czy w tym momencie wyobraźnia nie podsuwa nam podobnego wydarzenia z życia uczniów Jezusa? Pewnego razu płynęli łodzią i zerwała się wielka burza, tak że fale zalewały łódź. Ci wytrawni rybacy, którzy na wodzie niejedno już przeżyli (nagłe i porywiste sztormy są do dzisiaj częstym zjawiskiem na Jeziorze Genezaret), byli bezradni, zalęknieni, przerażeni: „Panie, ratuj, giniemy!” (…) i nastała głęboka cisza (Mt 8, 23-27). Po interwencji Jezusa wielka burza w jednej chwili zamieniła się w wielką, głęboką ciszę. Pomimo małej wiary uczniów, pomimo krótkiego jak „SOS” błagania: „Panie, ratuj, giniemy!”, pomoc Jezusa okazała się niezawodna, nawet w najgroźniejszej sytuacji.

Tak się modlić nie uczą nawet w zakonie…

Sytuacja, w jakiej znalazła się Helena była nie do pozazdroszczenia. Co z sobą zrobić, gdzie iść, do kogo zwrócić się o pomoc? „Totalna beznadzieja” – jak powiedzieliby współcześnie żyjący jej rówieśnicy i… machnęliby ręką. Jednakże w sercu Heleny oprócz trwogi obecna była wielka wiara i wielka ufność. Rodzinny dom i parafialny kościół – dzięki tym dwóm czynnikom Helena wiedziała, że Maryja jest Matką Bożą, a przede wszystkim – według testamentu Zbawiciela z Kalwarii – również Matką nas wszystkich. Każdy z nas jest Jej dzieckiem jedynym, które Ona żarliwie kocha i wspiera swą macierzyńską opieką.

W tym przekonaniu Helena wzrastała przez minione lata. W rodzinnym domu spoglądała na pobożność swoich rodziców, szczególnie ojca. To on codziennie o świcie śpiewał na cały głos Godzinki ku czci Niepokalanego Poczęcia NMP. Ewa Czaczkowska w książce pt. „Siostra Faustyna. Biografia świętej” przytacza wspomnienia rodzeństwa św. Faustyny: [Ojciec] wstawał pierwszy, gdy rodzina jeszcze spała i – nie zważając na dzieci ani też na zmęczoną i przy dzieciach w dzień, i w nocy zapracowaną matkę – śpiewał głośno i zawzięcie swoje Godzinki, pragnąc nade wszystko uczcić Najświętszą Pannę. Matka, ledwo żywa, prosiła lub nawet gniewała się za to budzenie jej. Nic nie pomogło… (s. 22n).

Z kolei Zenon Ziółkowski w I tomie Trylogii Bożego Miłosierdzia pt. „Tu wszystko się zaczęło” wspomina nie tylko o śpiewanych przez Stanisława Kowalskiego Godzinkach, ale o sporządzeniu przez niego i powieszeniu na gruszy w ogrodzie kapliczki Matki Bożej, która dla Helenki była niejako kaplicą pod gołym niebem, otoczoną zielenią drzew owocowych i kwiecia. W niedziele, po przyjściu z kościoła, gdy matka pozwalała jej pobawić się z dziewczętami, dziewczynka odpowiadała „dobrze, dobrze” i szła do ogrodu przed kapliczkę, by dalej się modlić. W maju, przy tej kapliczce, prastarym zwyczajem, jeszcze dziś praktykowanym po wsiach, a nawet i w miastach, śpiewano na klęczkach Litanię Loretańską, a po niej pieśni maryjne, siedząc na stołeczkach i ławeczkach, o których przyniesienie zawsze dbała Helenka (s. 21).

Czytanie religijnych książek ojca podczas pasienia krów na łące za domem też wpływało na wychowanie Helenki i jej teologiczną wiedzę. Już wtedy chętnie opowiadała ona innym dzieciom historie zaczerpnięte z żywotów świętych czy też uczyła je modlitwy. Sama zresztą od dziecka lubiła się modlić, zwłaszcza z rodzicami i rodzeństwem przed domowym ołtarzykiem.

W Dzienniczku Faustyna pozostawiła dwa cenne spostrzeżenia dotyczące domu rodzinnego, tego pierwszego i najważniejszego dla każdego człowieka środowiska, które wywarło tak wielki wpływ na jej pobożność i duchowość. Pierwsze spostrzeżenie: Kiedy widziałam, jak ojciec się modlił, zawstydziłam się bardzo, że ja po tylu latach w Zakonie nie umiałabym się tak szczerze i gorąco modlić, toteż nieustannie składam Bogu dzięki za takich rodziców (Dz. 398). Drugie: Wyobrażałam sobie, że dom nasz jest domem prawdziwie Bożym, bo co wieczora się tylko mówi o Bogu (Dz. 401).

Bądź moim dzieckiem…

Kościół parafialny był drugą szkołą wychowania religijnego. W nim Helena modliła się, uczestniczyła we Mszach Świętych i nabożeństwach jako dziecko, dorastająca dziewczyna, i potem jako zakonnica, gdy gościła w domu rodzinnym. W kościele najważniejszy dla Helenki był ołtarz i Msza Święta, którą przeżywała bardzo głęboko. Chociaż nie rozumiała liturgicznego języka łacińskiego, to – jak zauważył Z. Ziółkowski – odczytywała to, co się działo przy i na ołtarzu może w sposób dziwny, ale ujmujący istotę Najświętszej Ofiary, zwłaszcza po Pierwszej Komunii Świętej w 1914 r. (s. 22).

Oczywistym jest, że Helena modliła się do Matki Bożej Częstochowskiej, skoro obraz Pani Jasnogórskiej z Dzieciątkiem umieszczony był w głównym ołtarzu (w 1993 r. przeniesiony został do ołtarza bocznego). Już wtedy Maryja prowadziła dziewczynę do zrozumienia tego, o czym powiedziała jej wiele lat później: Córko moja, z polecenia Boga mam ci być w sposób wyłączny i szczególny matką, ale pragnę, abyś i ty szczególnie była mi dzieckiem (Dz. 1414).

Swoistym komentarzem do tych słów jest wypowiedź ks. René Laurentina, jednego z najwybitniejszych mariologów: Jezus uczynił Ją [Maryję] Matką ludzi w momencie, gdy Go traciła. Maryja adoptowała nas wtedy całkowicie i nieodwołalnie. Odkąd ma udział w życiu Bożym, w miłości i poznaniu Boga, zna nas i świadomie kocha każdego z nas z osobna. Zachęca nas do miłości Boga. Wspomaga nas mocą Syna, w której ma udział. Pomaga nam wyrastać, żeby rozkwitnąć w niebie. Dla Niej łaska bycia Matką to sposób opuszczenia nieba, by czynić dobrze na ziemi.

Prowadź mnie, kieruj mną…

Dobrze ukształtowana duchowo Helena wiedziała, że zawsze można się do Maryi odwołać, zwłaszcza w życiowych utrapieniach. Dlatego na warszawskim dworcu kolejowym w swojej ludzkiej bezradności nie użalała się nad sobą, nie sięgała do jakichś półśrodków. Z żywą wiarą, która zawsze była w jej sercu, z dziecięcą ufnością poprosiła Maryję o pomoc, o łaskę. Z głębokim przekonaniem powiedziała krótko: Maryjo, prowadź mnie, kieruj mną.

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus wyraziła kiedyś taką myśl, że serce matki zawsze rozumie swoje dziecko, choćby ono umiało jedynie szczebiotać. O ileż bardziej od ziemskiej matki rozumie swoje dziecko Matka niebieska, która zna nas i świadomie kocha każdego z nas z osobna.

Dlatego, że Maryja kocha najpiękniejszą miłością, Helena usłyszała w duszy słowa, aby wyjechała poza miasto, do pewnej wioski, gdzie znajdzie bezpieczny nocleg. I stało się, jak Matka Boża powiedziała (Dz. 11). U początku drogi powołania, a tym samym u progu nowego życia, Maryja stała się dla Heleny jej niezawodną nadzieją i pomocą w pokonywaniu trudności, a jeśli głębiej to rozważymy, to również pomocą w walce z mocami ciemności, które niebawem zaczęły dawać się jej we znaki.

Wspomniany mariolog, ks. René Laurentin (1917-2017), ekspert Vaticanum II i członek Papieskiej Akademii Teologicznej, po czterdziestu latach cierpliwych dociekań i w wyniku prowadzonych wielu badań powiedział: Trzeba Maryję spotkać; odkryć Jej obecność i Jej rolę w tym poświęceniu się Bogu, jakie jest istotną sprawą naszego życia.

Od najwcześniejszych lat swojego życia św. Faustyna poznawała Matkę Bożą. Od momentu wezwania do życia zakonnego odczuwała Jej bliskość. Zawsze otwierała przed Nią całe swoje serce, i w radościach, i w smutkach. Jakże przejmująco brzmi to pytanie: Maryjo, Matko moja, czy Ty wiesz, jak strasznie cierpię? (Dz. 25). I Faustyna zawsze doznawała matczynej, niezawodnej pomocy, wsparcia, ulgi: Natychmiast powstała w duszy mojej siła i wielka odwaga (Dz. 25).

Św. Faustyna, szczególne dziecko Matki Bożej, tak wiele może dziś nauczyć rodziców, dzieci, powołanych, przeżywających trudności, cierpiących. Każdemu z nas podpowiada: „Kiedy ci trudno, kiedy nie wiesz, co ze sobą zrobić, kiedy w ciemnościach życia nie widzisz żadnego światła, rzeknij do Matki Bożej: „Maryjo, prowadź mnie, kieruj mną””.

Matko, pierwsza i najpiękniejsza miłości świata, ze mną bądź!

ks. Karol Dąbrowski

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (4/2021)