Jan Paweł II – narzędzie Bożej miłości

Jan Paweł II swoją świętością promieniował na cały świat. Jego postawa zmieniła życie wielu ludzi. Wśród nich jest Lisa Burns z Manchesteru w Wielkiej Brytanii, której list publikowaliśmy przed laty na łamach naszego czasopisma.

Mam 21 lat. Pochodzę z Wielkiej Brytanii, z miasta Manchester. Zostałam wychowana w rodzinie katolickiej. Z radością przystępowałam do pierwszych sakramentów świętych, jednak gdy miałam 12 lat zaczęłam powoli zapominać naukę Kościoła. Byłam dobrą i spokojną uczennicą. Być może dlatego koledzy w szkole nękali mnie. Czułam się bezsilna. Pewnego dnia koleżanka z ławki czytała książkę o urokach i czarach. Na stronie, którą właśnie miała przed sobą, zobaczyłam zdanie o tym, jak zastosować urok, aby pokonać prześladowców i być popularnym.

Zainteresowało mnie to… Pozornie niewinny artykuł spowodował, że zajęłam się okultyzmem. W jednej z księgarń natrafiłam na wielki dział poświęcony New Age i okultyzmowi. Byłam zafascynowana czarami. Był to czas, kiedy szukałam wsparcia i odpowiedzi na pytania dotyczące życia. Nie byłam dojrzała duchowo, stąd treść tych książek robiła na mnie ogromne wrażenie. Dziś już wiem, że ta bardzo niebezpieczna literatura przekazuje wiele fałszywych pojęć i uprzedzeń do wiary katolickiej. Mówi się tam, że Szatana nie ma, że to katolicy stworzyli ten mit, a Szatan jest aniołem światłości. Mówienie nastolatkom, że Szatan to fikcja, jest bardzo niebezpieczne. Takie nauczanie zbliżyło mnie do satanizmu. Dobrze, że rytuały, które poznałam z książek i uroki, które rzucałam na innych, nie zadziałały. Może właśnie dlatego zaczęłam się nużyć tymi praktykami i przestałam zajmować się magią. I wówczas w moim życiu zabrakło celu. Moja wiara była słaba, poraniona przez fałszywą naukę płynącą z New Age.

 

Pogrążona w ciemności

Jednak nie zwróciłam się wówczas ku Chrystusowi, tak jak powinnam była to zrobić. Popadłam w agnostycyzm. Żyłam jak inni młodzi ludzie dzisiaj, w myśl zasady: Jeśli czujesz się w porządku i nikogo nie ranisz, idź do przodu i żyj. Życie w czystym relatywizmie, dryfowanie bez celu, ale z powracającym w myślach pytaniem: dlaczego jesteśmy tutaj, kim jest Bóg, czy On naprawdę istnieje? Stopniowo stawałam się ateistką.

Przez z ostatnie kilka miesięcy przed moim nawróceniem byłam pogrążona w ciemności. Boże Narodzenie przeżyłam w ogromnej depresji, największej jakiej kiedykolwiek doświadczyłam. W nocy leżałam na łóżku, nie mogąc spać. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy, moje serce wołało do Boga i pytało: Jezu, czy Ty jesteś prawdziwy, rzeczywisty? Czy rzeczywiście istniejesz, czy ja po prostu umrę i to będzie mój koniec? Już nie wierzyłam, że prawdziwa miłość istnieje, widziałam tylko zło w ludziach. Czułam się zgorzkniała, pozbawiona emocji i uczuć. Jedyne, co czułam, to złość. Nikomu nie ufałam. Byłam w destrukcyjnym nastroju. Chciałam umrzeć, zastanawiałam się nad samobójstwem. Traciłam na wadze, cierpiałam fizycznie. Czułam się coraz bardziej bezsilna. Byłam bardzo daleko od Boga. Dziś wiem, że On był obok mnie w każdej z tamtych chwil.

 

 

Moje serce zostało dotknięte

Wśród tej wielkiej ciemności zaczęło się dziać coś cudownego. W tym czasie w Watykanie umierał papież Jan Paweł II. Nie rozumiałam, dlaczego tak wielu ludzi, zwłaszcza młodych, martwiło się faktem, że papież może umrzeć. Osobiście, ze względu na moją niewiarę, miałam do niego stosunek bardzo obojętny. Nie interesowałam się nim, niewiele o nim wiedziałam. Postrzegałam papieża jako lidera Kościoła, w dodatku tradycjonalistę, konserwatystę. Uważałam, że zmarnował swoje życie. Nie mogłam pojąć, dlaczego tylu młodych ludzi żyło wiarą, modliło się i wyrażało tak wielką miłość do Jana Pawła II. Sama odnosiłam się do każdego, zwłaszcza do młodych ludzi, który rozpaczali z powodu jego choroby, cynicznie − wyśmiewałam każdego, kto modlił się za papieża i okazywał mu miłość.

Jednak gdy usłyszałam w brytyjskiej telewizji, że papież umarł, coś mnie sparaliżowało. Byłam zszokowana. Do dziś nie rozumiem dlaczego. Niespodziewanie odczułam, że zdarzyło się coś dla mnie naprawdę ważnego. Moje serce zostało dotknięte. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego śmierć tego starszego człowieka, który przecież umierał przez ostatnie kilka dni, spowodowała we mnie taką reakcję. Im więcej oglądałam w telewizji wiadomości o Janie Pawle II, tym bardziej zaczynał mnie interesować ten charyzmatyczny człowiek. Miał wszystkie cechy osobowości, których nie mogłam znaleźć w ludziach dookoła. Był łagodny, silny, współczujący, uprzejmy, i pełen miłości. Miał w oczach światło, radość − wszystko to, czego szukałam, ale myślałam, że posiadanie tego jest niemożliwe. W tamtym czasie nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale zobaczyłam w Nim odbicie Chrystusa. To nie słowa o Jezusie, które wypowiadał, przemieniły mnie, ale bijąca od niego miłość. Dotknęła ona także mnie. Był narzędziem Bożej miłości. Coś się we mnie zmieniło. Nadzieja wkroczyła do mojego serca. Z napięciem obserwowałam w telewizji pogrzeb papieża. Z trudem powstrzymywałam łzy. Słuchałam każdego słowa homilii ks. Kardynała Józefa Ratzingera. Zaczął słowami: Pójdźcie za mną, jakby zwracał się do mnie osobiście. Najbardziej zapamiętałam zdanie: Możemy być pewni, że nasz ukochany papież stoi w oknie Domu Ojca, widzi nas i nam błogosławi. Moje serce zadrżało, jakby sam Bóg przeszył je strzałą. Byłam w Jego posiadaniu. Chwyciłam różaniec i szlochając, całowałam wizerunek Jezusa. Zrozumiałam wtedy, że tak naprawdę zawsze za Nim tęskniłam, szukałam i kochałam Go. Oto ja, cyniczna ateistka, całowałam krzyż z miłością, rozpaczałam z powodu śmierci papieża, któremu nigdy dotąd nie poświęcałam uwagi.

 

„Lisa, wróciłaś do domu”

To, co wydarzyło się w moim życiu, można wytłumaczyć tylko w świetle Bożego Miłosierdzia. Po kilku latach przerwy poszłam do spowiedzi. Cały czas płakałam. Zastanawiałam się, jak mogłam odrzucić Chrystusa. Ksiądz spowiednik powiedział, że otrzymałam wielką łaskę. Ogromny ciężar spadł z moich ramion. Stałam w kościele oszołomiona, patrzyłam na tabernakulum, a głos w sercu mówił: Lisa, wróciłaś do domu…

Następnego dnia udałam się na Mszę Świętą, pierwszy raz po wielu latach. Czytana Ewangelia mówiła o Dobrym Pasterzu szukającym zaginionej owcy. Czułam radość, zniknęła ciemność, czułam się otoczona światłem. Przez następne miesiące byłam jak dziecko uczące się chodzić, doznawałam wiele pocieszenia, Jezus stawał się dla mnie bardzo rzeczywisty. Chciałam dzielić się swymi przeżyciami z innymi. Poczułam się bardzo blisko ojca świętego Jana Pawła II. To przez niego zadziałał Bóg i dzięki niemu otworzyłam się na działanie łaski. Patrzę na papieża jak na mego ojca duchowego.

Wiem, że moim obowiązkiem jest mówić o Miłosierdziu Bożym, o tym, jak wielką miłością do ludzi płonie Bóg. Przypominam sobie, że papież zmarł w wigilię Święta Miłosierdzia Bożego.

 

W swoim przesłaniu do świata papież Jan Paweł II powiedział: dla ludzkości, która czasem wydaje się być zagubiona i zdominowana przez siły zła, egoizmu, strachu, Pan ofiarował jako dar swoją przebaczającą miłość, która wprowadza pojednanie i daje ducha mądrości. To miłość przemienia serca i przynosi pokój. Konieczna jest ta świadomość: świat musi przyjąć Miłosierdzie Boże. O Panie, który przez swą śmierć i Zmartwychwstanie objawiasz miłość Ojca, wierzymy w Ciebie, i z ufnością powtarzamy dzisiaj: „Jezu, ufam Tobie, miej miłosierdzie dla nas i całego świata”.

 

Lisa Burns z Manchesteru w Wielkiej Brytanii
tłumaczył Wiesław Kacperski
numer 3/2011