Kto wita Chrystusa?

Pamiętamy, że Aniołowie powiedzieli pasterzom, że warto iść do groty, w której narodziło się Przedziwne Dziecię. Pasterze w swej prostocie usłyszeli i pobiegli do Nowonarodzonego. My też ustawiamy się w tej kolejce, bo każdy chce od Niego otrzymać radość, chce usłyszeć obietnice, dzięki którym zwykła codzienność nabiera sensu. Warto zauważyć, że to jest zupełnie normalne, każdy normalny człowiek chce wiedzieć, po co żyje, pragnie znać cel istnienia.

 

To pocieszające, budujące, że tak wielu normalnych jest wśród nas. Wielu ludzi chciałoby mieć pewność, że do całkiem normalnych się zaliczają… Trzeba przypomnieć, że według Pana Boga normalny to święty. Popatrzmy, jak to wygląda w historii zbawienia, by nie tylko ustawić się w kolejce do Zbawiciela, ale na co dzień pragnąć świętości, by do niej dążyć…

 

Od normalności się zaczęło

Gdy czytamy opis stworzenia człowieka, z pewną zazdrością zauważamy, że pierwsi ludzie mogli przechadzać się po ogrodzie Eden i gawędzić z Panem Bogiem. Pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju opowiadają o sprawach najważniejszych na sposób Boży, dzięki temu napełniają nas spokojem. Czytając te fragmenty odnosimy wrażenie, że wszystko jest tam na swoim miejscu, Wąż, który pojawia się w rozdziale trzecim wprowadza wyraźną dysharmonię, powoduje niepokój, zachęca, by nie ufać Stwórcy, który stworzył wszystko i to, co stworzył było dobre. Są to poprawne intuicje, bo piękno stworzenia jest ściśle związane z równowagą, ze złotym środkiem, z ogromnym spokojem, mimo niewątpliwej dynamiki życia. Tak też będzie w Królestwie Bożym, do którego chce nas Pan Jezus wprowadzić. Tam każdego ogarnia poczucie bezpieczeństwa, bo blisko, na wyciągnięcie ręki jest Ten, który Siebie nazwał Miłością. I tak jak ludzie, którzy się kochają, nie będą się nigdy nudzić, bo wzajemny zachwyt i ciągłe poznawanie nieskończonej tajemnicy, jaką jest człowiek, będą dla nich zawsze pasjonujące, tak będzie w obecności Stwórcy i Zbawiciela.

Oczarowani tą perspektywą ludzie zauważają w sobie tęsknotę za takim stanem. Chcą być kochani i to nie za coś, co zrobili, tylko ze względu na samo swoje istnienie. Chcą być pewni takiej miłości, bez żadnego sprawdzania, bez żadnych dowodów. Nie chcą już się więcej bać odrzucenia, nieakceptacji, nie chcą się bać drugiego człowieka – jego pomysłów, wyrazu twarzy, jego podstępów i egoizmu. Nie chcą się chować za różnymi maskami, nie chcą grać i udawać, bo to jest bardzo męczące, nawet, jak ktoś się do tego przyzwyczaił.

Chciałbym, abyśmy dziś popatrzyli na ludzi, którzy zapragnęli pójść w swoim życiu za tą tęsknotą. Abyśmy zobaczyli jak to się robi, by przeżywanie każdej chwili podporządkować drodze do Królestwa Bożego. Chciałbym, abyśmy byli pewni, że ci, których Kościół nazwał świętymi, to właśnie ludzie normalni, mimo, że często są szokujący. Normalni są ci ludzie, którzy chcą nienormalność zniszczyć, zwyciężyć.

 

Szli do Chrystusa nim się narodził

Gdy już znamy Ewangelię, Dobrą Nowinę o zbawieniu, gdy usłyszeliśmy pragnienie Chrystusa, który mówił z mocą, że idzie do Ojca, by przygotować nam mieszkanie i bardzo pragnie, abyśmy z Jego zaproszenia skorzystali, gdy już wiemy, że On jest Jedyną Drogą, możemy także zauważyć, że szli do Niego wielcy ludzie Starego Testamentu.

W Jego stronę szedł Noe, który pośród rozpustników miał odwagę na swej ziemi budować statek, choć do morza było daleko, a sąsiedzi go wyśmiewali.

Zapowiedzią Chrystusa była obietnica dana Abrahamowi, że jego bezpłodna żona, Sara urodzi syna. Abraham nie tylko umiał wysłuchać zaproszenia do Ziemi Obiecanej i udać się w tułaczkę, choć był już niemłody. Umiał też wszystkim ludziom do końca świata dać wzór ufności – gdy nic nie rozumiejąc szedł z ukochanym synem, Izaakiem, aby go złożyć w ofierze. On wiedział, że Bóg, który spełnił jego tęsknotę i dał mu w starości upragnionego syna, nie bez sensu żąda teraz strasznej ofiary. Ale Bóg tego nie chciał. Znał serce Abrahama i szukał sposobu, aby to ufające serce pokazać światu. Bóg nie chciał śmierci Izaaka, chciał, aby już na zawsze było wiadomo, że zaufanie Stwórcy jest źródłem szczęścia i pokoju. Tradycja chrześcijańska nazywała Abrahama świętym za jego heroiczne zawierzenie Bogu. Ale też ciekawą wskazówką jest jedna z pierwszych modlitw wstawienniczych, gdy Abraham, znając już bliżej Boga, próbuje uratować Lota, dowiedziawszy się o zagładzie zagrażającej Sodomie i Gomorze (patrz Rdz 18).

Do Chrystusa idzie Jakub. Może nie wtedy, kiedy ucieka przed spodziewaną zemstą Ezawa, bo wtedy ma poczucie grzechu, podobnie jak pierwszy człowiek, który śmiesznie chciał się schować przed Panem Bogiem w krzakach. Jakub pokazuje drogę do Chrystusa, gdy zaczyna wracać z darami dla Ezawa, licząc na jego wybaczenie. Wraca do domu, jak każdy grzesznik, który ma już dość przygód pośród wątpliwych przyjaciół, którzy się rozproszyli, gdy zabrakło pieniędzy. Ale Jakub idzie do Chrystusa również, gdy posyła swych synów, a potem sam idzie do Egiptu, bo jest tam jego ukochane dziecko.

Do Chrystusa idzie Mojżesz, gdy mówi faraonowi o upodleniu swych rodaków i potem, gdy ich wyprowadza do obiecanej ojczyzny; gdy prosi Pana Boga o litość nad uciemiężonymi, którzy z braku cierpliwości zrobili sobie złotego cielaka i oddawali mu pokłony.

Do Chrystusa zmierza Rut, która nie chce opuścić teściowej w starości i Tobiasz, który potrafi przy pomocy anioła zwyciężyć złego ducha u boku młodej żony.

Cały Stary Testament zmierza do Chrystusa, choć Go jeszcze nie zna. Święci tamtego czasu wierzą Bożym zapowiedziom, że przyjdzie Ktoś, Kto otworzy zamknięte przez grzech drzwi do Domu, do Domu wszystkich, bo tam są mieszkania podpisane naszym imieniem i nazwiskiem. Dla każdego.

 

Święci czasu Kościoła

Nie da się wymienić wszystkich. Choćby dlatego, że wszystkich z imienia nie znamy. Dlatego przed dwoma miesiącami czciliśmy Wszystkich Świętych, by pokazać świętość ukrytą w codziennym życiu matek oddanych swoim dzieciom i prowadzących je do Zbawiciela, by pokazać świętość dzielnych żołnierzy, którzy potrafili zostawić najbliższych, aby odpędzić wroga nim wejdzie do ich domu, by zachwycić się tymi, którzy nawracają się, dostrzegając głupotę własnych pomysłów i heroicznie walczą ze złymi nawykami, wypracowując w sobie nowe Boże przyzwyczajenia.

Bóg stworzył świat w harmonii i ten złoty środek daje człowiekowi szczęście, dla którego warto wiele oddać. Grzeszyć można przez nadmiar i przez niedomiar, a więc pewnym wzorcem w naszym zwariowanym świecie jest życie przywracające piękno złotego środka.

Warto popatrzeć na życiorysy choćby niektórych ludzi, których Kościół nazwał świętymi.

Wtedy zauważymy np. świętą Genowefę, która mieszkańcom Paryża odradzała strach i ucieczkę przed nadchodzącymi Hunami. Zachęcała do modlitwy i pokuty i Attyla, wódz nadchodzącego wojska ominął przestraszone, ale jednak rozmodlone miasto.

A święty Józef Freinademetz.. Pojechał do Chin, by tam opowiadać o Chrystusie, zapuścił brodę i warkocz, by za bardzo się od Chińczyków nie odróżniać. A ilość chrześcijan wzrosła ze 160 na kilkadziesiąt tysięcy.

Święty Bazyli miał odwagę stanąć przed cesarzem i powiedzieć mu, że jest okrutny i że w swoim życiu łamie zasady Ewangelii. I chyba można go prosić o modlitwę, gdy ktoś namawia do złego, a nam brak odwagi, by odmówić.

Święty Ansgar jako nastolatek był wolontariuszem, ale nie tylko pomagał – uczył dzieci o Bogu. A potem, gdy był biskupem, po każdej napaści Wikingów, cierpliwie odbudowywał kościół i ufność do Boga w sercach ludzkich. Jest przykładem osoby, która nigdy się nie poddaje.

Małgorzata Szkocka, choć pochodziła z Węgier, została żoną króla Malcolma, którego nauczyła panowania nad swym gwałtownym charakterem i często doradzała mu, jak być sprawiedliwym władcą.

I jeszcze święta Rita, święty Wincenty Pallotti, święty Jan Bosko i jezuita Jan Beyzym i sercanin Damian de Veuster (poszukajcie w internecie ich życiorysów) i wielu, wielu innych…

A „nasi”, polscy święci? Też pokazują jak nie zwariować w świecie, który daje się rządzić barbarzyńskimi prawami oszustwa i egoizmu. Święty Stanisław Kostka pokazał, że rozrywka nie może być celem życia i mimo, że był dość chorowity znalazł siłę, by przejść przez ośnieżone Alpy, a tam wstąpić do klasztoru, choć ojciec nie chciał go oddać Bogu. A na pogrzeb Stanisława przyszło kilka tysięcy ludzi. Może to dziwne, bo było to we Włoszech, on miał 18 lat i umarł zarażony przy pielęgnowaniu chorych.

Święty Brat Albert. Jest przykładem człowieka, który umie zrezygnować z rozwijania jednego talentu, by doskonalić się w tym, co ważniejsze. Mimo sukcesów artystycznych zrezygnował z malarstwa, aby służyć ludziom, którzy sobie z życiem nie dawali rady. Byli to więźniowie po odbyciu kary, osoby poturbowane przez życie czasem z własnej winy, ale samotne i nieszczęśliwe. A gdy koledzy – artyści mówili mu, że marnuje Boże dary nie rozwijając się artystycznie odpowiadał, że ma tylko jedną duszę i musi całkiem się oddać temu, co ważniejsze.

Można by bardzo długo wymieniać poszczególne postacie. Niejeden mógłby dodać swoją świętą babcię czy wujka, bo oddali czas najbliższym rezygnując z zasłużonego odpoczynku czy niosąc pociechę smutnym.

Nie o to jednak chodzi.

Dzisiaj, gdy tak wiele głupstw mówi się o świętości, mamy obowiązek popatrzeć na taki styl życia, który wymaga siły, choć tej siły na początku można wcale nie mieć. Taki styl życia, który daje szczęście, choć na początku wydaje się, że więcej nakłada ograniczeń niż daje przywilejów.

 

Świętość to normalność

Nikt nas nie kocha bardziej niż Pan Bóg. Nikt nie wie lepiej, co nam da szczęście i nie zna lepiej naszej drogi do szczęścia, mało tego, tylko On potrafi na nas patrzeć tak, że widzi każdego w „najlepszej wersji”. Tylko Bóg wie, co możemy osiągnąć, jeśli zauważymy Jego dary, Jego pomoc i włożymy trochę wysiłku, by tymi narzędziami się posługiwać.

Trzeba to sobie odważnie powiedzieć: każda inna droga to albo błądzenie po omacku, albo oszukiwanie siebie. Jeśli ja sam sobie upatrzę drogę do szczęścia i z uporem będę się tej drogi trzymał, to tylko się poobijam. Jest wyłącznie sprawą czasu, kiedy będę żałował podjętych decyzji i zacietrzewionego uporu.

Bo najważniejszą sprawą życia ludzkiego jest odczytanie zamiaru Pana Boga wobec samego siebie i wyproszenie siły, aby na tej drodze być wiernym.

Wstrętną szatańską przebiegłością jest formułowanie pytań w stylu: „czemu wszystko, co fajne, miłe i przyjemne jest grzechem?”. To utrata zaufania do Boga jak przy grzechu pierworodnym, dopuszczenie myśli, że poza Nim znajdę prawdziwą radość. Zbyt wielu jest ludzi, którzy próbowali, a teraz nie za bardzo wiedzą, jak w swym życiu wrócić do normalności. Bo wydawało im się, że kolejny związek przyniesie więcej dobra, bo wydawało się, że uczucia mówią prawdę, albo że nad sobą nie trzeba pracować.

Od stworzenia świata jest prawdą, że najszczęśliwszy jest człowiek, który odnajdzie własne talenty i z Bożą pomocą wybierze te, które dadzą mu satysfakcję a innym dobro. Najszczęśliwszy jest człowiek, który umie żyć prawdziwie: prawdziwie pracując, prawdziwie odpoczywając, prawdziwie kochając innych. A prawdziwie kochać – to mnożyć świętość. Aby na wiecznej uczcie w Bożym Królestwie znalazł się każdy z nas. Warto iść do Chrystusa, nie tylko do betlejemskiej groty przez całe życie.

 

Ks. Zbigniew Kapłański

 

Artykuł  ukazał się w styczniowo-lutowym numerze „Któż jak Bóg” 1-2016. Zapraszamy do lektury!