Żył kiedyś pasterz, który miał okropny charakter, a do tego dwa psiska, jeszcze gorsze od niego. Mieszkał sam ze swoimi owcami i psami, gdyż inni pasterze bali się go.
Był człowiekiem swarliwym i mściwym, nieustannie złym za coś na kogoś. Jego oczy zwykle były pełne złości, a jego broda najeżona i nieporządna. Jego słowa były zawsze pełne goryczy i nikt nie widział go jeszcze uśmiechniętego.
Żebracy, którzy pukali do jego drzwi, musieli szybko uciekać przed napadającymi na nich psami i groźbami pasterza.
Gdy w świętą noc innym pasterzom ukazał się anioł oznajmując narodziny Dzieciątka, pasterz warknął:
– To głupie oszustwo dla łatwowiernych! – i zawinął się ze złością w swoją pelerynę, czarną jak jego serce.
Ale właśnie tej nocy wydarzyło się coś nadzwyczajnego.
W pobliżu domu pasterza, wędrował w poszukiwaniu ognia pewien Człowiek. Pukał do wszystkich drzwi.
– Pomóżcie mi, dobrzy ludzie – błagał – moja żona dopiero co urodziła Dziecko i muszę rozpalić ogień, by ich ogrzać. Kobietę i Maleńkiego.
Ale noc była głęboka, wszyscy spali i nikt Mu nie odpowiadał. Mężczyzna szukał i szukał, pukał i pukał. Był to święty Józef. Ciemności otaczały Go zewsząd, ale w pewnym momencie ujrzał blask ognia. Zbliżył się do niego prawie biegnąc. Było to ognisko złośliwego pasterza, który pilnował swego stada. Psy spały u jego nóg, a wokół spały, jedna przy drugiej, owce.
Kiedy św. Józef się zbliżył, psy obudziły się. Chciały zaszczekać, ale z ich pysków nie wydobył się żaden głos. Pasterz zachęcał je, by zaatakowały intruza. Psy z najeżoną sierścią i wyszczerzonymi zębami rzuciły się w kierunku św. Józefa, ale gdy dotarły blisko, jakby zmuszone przez niewidzialną rękę, ułożyły się u jego nóg.
Pasterz, zdumiony i poirytowany, chwycił swój sękaty kij i nagłym ruchem rzucił go z całej siły w stronę obcego.
Ale kij zboczył ze swej drogi i ze świstem poleciał daleko na pole.
Nowoprzybyły miał twarz łagodną, był bezbronny, zbliżył się do pasterza idąc spokojnym krokiem pomiędzy uśpionymi owcami, dotykając ich zaledwie i nie budząc.
– Przyjacielu, podaruj mi trochę ognia, abym mógł ogrzać Dziecko i jego Matkę – poprosił Józef.
Pasterz już miał odpowiedzieć niegrzecznie, ale przypomniał sobie, że psy nie pogryzły przybysza, kij go nie uderzył, a owce nie zbudziły się. Trochę zaniepokojony, nie śmiał odmówić.
– Weź, ile chcesz – powiedział szorstko.
Nie było już tam prawie płomienia, gałęzie i głownie były zwęglone. Leżała tylko garść żaru, a obcy nie miał ze sobą wiaderka, ani łopaty, by go wziąć.
Stary pasterz zauważył to i złośliwie powtórzył: „Weź, ile chcesz, jeśli potrafisz…”
Św. Józef schylił się, wziął rękoma trochę żaru, zawinął w połę swego płaszcza i podziękowawszy odszedł. Ogień nie parzył jego rąk, ani płaszcza. Wziął go, jakby to była garść czerwonych jabłek.
Pasterz zdumiał się: „Co za noc! – myślał – psy nie gryzą, kije nie uderzają, owce nie boją się, a ogień nie parzy?”.
Zawołał głośno, zwracając się do obcego: „Co to dziwna Noc! Dlaczego wszyscy są dobrzy?!”.
Człowiek odpowiedział uprzejmie: „Musisz to sam zrozumieć sercem. Ja nie mogę ci tego powiedzieć”.
Stary pasterz zdecydował się, że nie spuści z oczu obcego i zaczął z dala iść za nim.
I tak odkrył, że Człowiek nie ma nawet chaty, by się schronić, a jego żona i Dziecko znajdują się w grocie, która nie chroni od zimna.
Gdy pasterz zobaczył Dziecko, jego zimne i zgorzkniałe serce trochę się rozgrzało. Ciemności, które zamieszkiwały jego duszę, nagle zaczęły się rozjaśniać. Otworzył swoją torbę i wyciągnął z niej runo owcy, białe i miękkie podając je Kobiecie, by okryła Dzieciątko. Potem wziął chleb i ser, i ofiarował je Józefowi.
W tym momencie jego oczy otworzyły się i ujrzał to, czego poprzednio nie mógł zobaczyć, i usłyszał to, czego poprzednio nie mógł usłyszeć.
Zauważył, że otaczały go zastępy aniołów śpiewających chórem, że tej nocy narodził się Mesjasz, który miał wybawić cały świat od złego.
Wówczas zrozumiał dlaczego tej radosnej Nocy nikt i nic nie może być złe. Aniołowie znajdowali się nie tylko wokół niego, ale wszędzie – w grocie, w głazach, w niebie i na pagórkach; przybywały, by zachwycać się Bożym Dzieciątkiem.
Wszędzie panowało szczęście, radość, śpiewy i tańce. Pasterz widział to wszystko tej nocy, która wydawała się czarna i pusta, nim jego oczy nie otworzyły się na Prawdę. Wówczas ogarnęła go fala szczęścia i nieopanowana radość wstrząsnęła nim tak, jakby wszystko zmieniło się w nim w jedną z tych harf, na których grali aniołowie.
Rzucił się na kolana i dziękował Panu. Jego oczy napełniły się łzami szczęścia, po raz pierwszy w życiu.
Bruno Ferrero, Historie piękne
Boże Narodzenie to prawdziwy CUD MIŁOŚCI. Ogrzejmy i my nasze serca tą Miłością.
Artykuł ukazał się w listopadowo-grudniowym numerze „Któż jak Bóg” 6-2012. Zapraszamy do lektury!