Moja bardzo wielka strata

Żyjemy w czasach, które sugerują nam, że możemy wszystko. Możemy być, kim tylko chcemy; możemy osiągnąć każdą rzecz, o której tylko sobie pomyślimy. Naszą granicą jest niebo – przekonują specjaliści od samorozwoju, oczywiście nie mając w ogóle na myśli nieba w rozumieniu chrześcijańskim, czyli miejsca wiecznej szczęśliwości z Bogiem, tylko raczej jakąś nieokreśloną granicę, która jest bardzo daleko. I pędzimy tak przez życie, osiągając kolejne sukcesy, że aż zapominamy o immanentnej części naszego życia – stracie.

Możemy kontrolować wiele rzeczy w naszym życiu. Choć i tak mam wrażenie, że dużo mniej, niż nam się wydaje. Nie zmienia to jednak faktu, że chcemy mieć poczucie kontroli i czasem rzeczywiście je uzyskujemy. Myślimy, że wszystko jest w naszych rękach, że my decydujemy. Gdy tracimy grunt pod nogami, gdy spadamy, wiedząc, że nic już od nas nie zależy, i nie mamy wpływu na to, czy spadniemy do wody, czy roztrzaskamy się o kamienie, czy może wylądujemy w miękkich rękach potężnego Boga, przeżywamy dojmujące poczucie naszej znikomości i kruchości. To samo czujemy, gdy nie możemy powstrzymać czyjegoś odejścia.

Śmierć oczywiście jest największą ze strat, jakich możemy doznać tu na ziemi. Przeżywaliśmy całkiem niedawno uroczystość Wszystkich Świętych. I będziemy to robić znowu za rok. I tak aż do końca – końca naszego lub końca świata.

Jak dobrze przeżyć stratę?

Każda kultura wytworzyła swoje rytuały, które są praktykowane po śmierci człowieka. W obliczu niekontrolowalnego potrzebowaliśmy czegoś, co pozwalałoby nam mieć poczucie jakiejś – choćby małej – kontroli. Nie możemy powstrzymać straty, ale możemy zapanować nad tym, jak na nią zareagujemy. To jedno jesteśmy w stanie zrobić. Stąd modlitwy, msze, czuwania, czarny ubiór itp. Rytuały pogrzebowe są dla nas, nie dla zmarłych. I to nam mają pomóc.

Dla nas jest też żałoba, czyli stan smutku, żalu, cierpienia i bólu związanego ze śmiercią bliskiej osoby. Jest to jednak definicja niepełna. Żałoba to przecież także proces, w którym żegnamy kogoś lub coś, ale jednocześnie przechodzimy do nowej rzeczywistości – rzeczywistości bez tej osoby lub rzeczy. Tę stratę trzeba przeżyć dobrze, by radzić sobie w dalszym życiu. Stąd próby określania etapów żałoby. Mamy więc etapy: (I) szoku i otępienia, (II) tęsknoty, rozgoryczenia i żalu, (III) dezorganizacji, (IV) reorganizacji, (V) akceptacji. Takie podejście umożliwia, jak wyżej wspomniałem, budowanie poczucia kontroli w sytuacji niekontrolowalnej.

Dlatego niezbyt dobrym pomysłem jest pozbywanie się rytuałów. Ktoś może powiedzieć, że lepiej byłoby je ograniczyć, żeby za dużo o śmierci nie myśleć, żeby tego nie rozważać nie wiadomo jak długo, bo to szkodliwe dla psychiki. I próbujemy trudne tematy odsuwać, przykrywać, czym się da, żeby nie psuć sobie dobrego nastroju.

Mariusz Szczygieł w książce „Zrób sobie raj” opisuje stosunek Czechów do śmierci. I jest on dosyć przygnębiający. Od dawna spada tam liczba pogrzebów. Podejście do śmierci nie wyraża się w szacunku i pamięci. Raczej: dziadziuś jeszcze wczoraj był w naszym domu, ale dziś już go nie ma. My żyjemy normalnie, tak jakby po prostu wyszedł albo wyjechał. Może wróci, może nie. Raczej nie, ale nie rozważajmy tego za długo. Nie ma refleksji, nie ma pożegnania, nie ma przestrzeni, by zapłakać, powspominać. A nam, naszej psychice, wbrew pozorom, jest to bardzo potrzebne.

Nie ma jednej żałoby

Bardzo ciekawą książką o żałobie jest niewątpliwie „Żałoba jest podróżą” Kennetha Doki. Autor czyni rozróżnienie na żałobę uprawnioną oraz nieuprawioną. Ta pierwsza dotyczy sytuacji, w których społeczeństwo uznaje, że można przeżywać żałobę. Na przykład, gdy umiera ktoś bliski, członek rodziny. Istnieje jednak także żałoba nieuprawiona. Pojawia się ona wtedy, gdy społeczeństwo nie uznaje czyjegoś prawa do żałoby.

Kenneth Doka opisuje historię pewnego mężczyzny, który miał rodzinę – żonę, dzieci. W pewnym jednak momencie wdał się w romans z młodszą kobietą. Ich związek trwał jakiś czas. Mężczyzna ten zmarł. Jego rodzina wiedziała o kochance i zasugerowała osobie organizującej pogrzeb, że nie życzy sobie jej obecności. Wszyscy zdawali sobie jednak sprawę z trudności, bo jak miałoby to wyglądać? Ktoś miałby stać przed drzwiami kościoła, pytając każdą wchodzącą do świątyni kobietę, czy przypadkiem nie była kochanką zmarłego? Człowiek zajmujący się pogrzebem wpadł na pomysł, by skontaktować się z tą kobietą i umożliwić jej pożegnanie się ze zmarłym w innym terminie.

Społeczeństwo, a tym bardziej rodzina zmarłego nie uznałyby prawa tej kobiety do żałoby. Gdy o tym myślimy, czujemy, że jest w tym coś nie tak. Romans z żonatym mężczyzną, rozbijanie rodziny, krzywda dzieci – same nieszczęścia, których wspomniana kobieta była współprzyczyną. Nie zmienia to jednak faktu, że autentycznie przeżywała on ból po stracie kogoś, z kim była związana. Moralnie czy niemoralnie – na uczucia i emocje to nie ma większego wpływu. I taka osoba także musi przejść przez proces żałoby, żeby oswoić się ze swoją stratą.

Oswajać się ze stratą możemy także po śmierci zwierzaka – często pies jest niemalże członkiem rodziny i jego odejście powoduje prawdziwy ból. Możemy przeżywać żałobę po rozstaniu, utracie pracy, pamiątki po kimś lub czegokolwiek innego, z czym byliśmy związani, nawet marzeń, które nie będą już możliwe do spełnienia. Życie wiąże się z tym, że ciągle coś tracimy. Z biegiem lat lista strat, których nie można już odwrócić, rośnie. Umiejętność godzenia się z nimi jest bardzo ważna.

Po chrześcijańsku

Strata jest wprost wpisana w naszą wiarę. Naśladowanie Pana Jezusa tego wymaga: „kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”. Jest całkiem możliwe, że jeżeli ktoś z nas niczego nie stracił z powodu wiary, ten tak naprawdę nie wierzył.

Być może podczas czytania historii o kochance rozbijającej rodziny i jej prawie do żałoby oraz dobrego przeżycia straty ktoś odczuł jakąś niewłaściwość w takim podejściu. No cóż, nie mogę wypowiadać się za innych, jedynie za siebie, i mogę powiedzieć, że jest we mnie wiele grzesznych przywiązań, których powinienem się pozbyć, ale jakoś nie umiem. A gdy próbuję, to odzywa się we mnie poczucie straty czegoś, z czym byłem powiązany, a więc do czego przywykłem, z czym się oswoiłem i prawie że utożsamiłem. Znam to uczucie bardzo dobrze.

Ważne też, by zdawać sobie sprawę, że nie ma jednego sposobu przeżywania straty. Wspomniane wyżej etapy żałoby to pewien schemat, który nie musi mieć odzwierciedlenia w każdym przypadku. Jedni reagują bardziej emocjonalnie, inni mniej. U jednych żałboa trwa stosunkowo krótko, u innych rozciąga się na wiele miesięcy, a nawet dłużej. Jest to kwestia indywidualna.

Gdzieś jednak jest nadzieja. Nie byłoby żadnego sensu w naszych zmaganiach z życiem, z przeciwnościami, ze śmiercią, gdyby nie świadomość, że jest coś więcej. W najczarniejszych mroku, nawet jeżeli tego nie widać od razu, tli się mały płomień.

Tomasz Powyszyński

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (1/2024)