„Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” – mówi Bóg we własnej osobie do zwierzchnika celników, bardzo bogatego człowieka. Ale czy tylko do niego?
Im bardziej zagłębiamy się w Biblię, medytujemy czy kontemplujemy – możemy zauważyć pewną prawidłowość w relacji ludzi do Jezusa. Są bezpośredni. Wręcz zadziwił mnie ich brak nieśmiałości, ich wiara i stanowczość, gdy Go o coś proszą. Wychodzą ze swojej przestrzeni komfortu – niewidomy krzyczy „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną” w tłumie, mimo że inni zaczynają niecierpliwie go uspokajać. Można sobie tylko wyobrazić reakcje innych ludzi wobec człowieka, który zakłóca im „święty spokój”. Kobieta pochylona od urodzenia, została zauważona przez Jezusa w synagodze, na oczach wszystkich musiała do Niego podejść. Kobieta cierpiąca na krwotok, która dotknęła się frędzli Jego płaszcza – również została przez Niego przywołana, przyznając się przy wszystkich, że ośmieliła się Go dotknąć. Wiedziała, że jest nieczysta (zgodnie z ówczesną kulturą). Wreszcie Zacheusz – bogaty człowiek, ale niskiego wzrostu. Ma odwagę ośmieszyć się i wychodzi na drzewo, by zobaczyć Pana Jezusa. Czy jestem gotowa wyjść ze swojej strefy komfortu w relacji z Bogiem? Pan Bóg pragnie, byśmy byli wobec Niego śmiali. Nie chodzi o bezczelność – masz mi to dać i koniec, bo będzie foch. W przyjaźni tak to nie działa. Przyjaźń jest obustronna. Jeśli mam przyjaciela – to kocham go, chcę dla niego dobra. Jeśli Jezus jest właśnie przyjacielem (a jest i warto faktycznie rozpocząć z Nim przyjaźń) to odkrywamy, że chce dla nas dobra. Ale z racji tego, że jest moim przyjacielem, mogę mu mówić o wszystkim, bezpośrednio, bez nic nie znaczących zdobników, zupełnie śmiało… Nie tylko uwielbiać, nie tylko prosić, nie tylko przepraszać czy dziękować.
Tym, co może nam przeszkadzać w nawiązaniu takiej relacji, oprócz oczywistych półprawd tłoczonych przez złego ducha, stereotypów związanych z obrazem Boga, karykatur pochodzących z zachowania rodziców, może być również jakieś zaniedbanie ludzi kościoła czy grzech.
Jeśli słyszymy, że „Jezus musi zatrzymać się w moim domu”, że nie tylko chce, ale MUSI – tak bardzo mocno pragnie nas kochać i wejść z nami w relację – kiedy doświadczyliśmy zaniedbania ludzi kościoła – możemy odkryć w sobie pewną blokadę, która nie pozwala nam otworzyć się na tę miłość i przyjaźń.
Wszystkie sceny z katechezy dotyczące tego, że najpierw muszę wysprzątać swoje serce, bo jak można gościa wpuścić do brudnego mieszkania. Wszystkie wezwania typu „oddaj to Panu Bogu”, wypowiadane wtedy, kiedy potrzebowaliśmy ludzkiego wysłuchania, poświęcenia czasu. Choć dotykają pewnej prawdy – nie jesteśmy godni by przyjmować Boga, jesteśmy grzeszni, mamy oddawać Bogu wszystkie sprawy naszego życia – to bez miłości, bez doświadczenia bycia kochanymi – są szkodliwymi, pustymi frazesami.
Pan Bóg chce ciebie z Twoim brudem. Inaczej nie byłby miłosierdziem. Pan Bóg nie jest gościem. On chce w Tobie mieszkać. Mówi, że „MUSI”. Oddawanie Bogu swoich spraw, problemów, ale i radości – nie oznacza tego, że On nie ma dla nas czasu, że traktuje nas na odczepnego – ale namolny człowiek, ach niech mu już będzie, coś zrobię. On mówi, że MUSI. On „musi” z potrzeby kochania nas – zająć się tym, co zajmuje nas.
Zawierzenie jest więc modlitwą miłości. Jeśli zawierzę Bogu dane sprawy, nie muszę się nimi martwić, choć może minąć długi czas, zanim cokolwiek się zmieni z daną materią. Jeśli zawierzę Bogu, może być też tak, że wysłucha nas, ale nie tak, jak byśmy chcieli. Zawierzając – uczymy się odpuszczać, wypuszczać z rąk to, co do nas nie należy, a należy do Boga. Nie chodzi o bezradne czekanie „jakoś to będzie”, Bóg i tak zrobi swoje, bo przecież jest Bogiem, to co ja mogę. Bo czy tak wygląda przyjaźń? Tak wygląda niewolnictwo. „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego.”
Bóg chce z nami współdziałać. „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim* dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru.”
Zawierzenie jest więc też współdziałaniem. Jego dawaniem i moim przyjmowaniem. Ks. Krzysztof Grzywocz, psychoterapeuta mawiał: „Zespół wypalenia, o którym się dzisiaj tak dużo mówi, jest często spowodowany niepodzieleniem się odpowiedzialnością, troską z Bogiem. Za dużo bierzemy na swoje ramiona.”
Jeśli wiemy, że Bóg jest naszym przyjacielem, to nie ma opcji, by spotkało nas coś złego z Jego strony. Nie chodzi o to, że nikt nas nie skrzywdzi, że będzie się nam powodziło, że nie będzie bólu i choroby, że wygramy w totolotka. Chodzi o to, że w tych okolicznościach, w jakich się znajdujemy, jest On obecny. Jest Jego miłość. Jest Jego pragnienie naszego serca. Jest Jego otwartość, by nas przytulić. Jest też Jego wszechmoc, która objawia się w naszej bezradności, bo często dopiero wtedy, gdy nasz GPS pokazuje jedynie ikonkę „kręcenia się w kółko”, wychodzimy ze swojej strefy komfortu, wchodzimy na drzewo, krzyczymy, nie zważając na bycie ośmieszonym.
Na II tygodniu ćwiczeń ignacjańskich, wbrew pozorom, mimo wielu poruszeń duchowych, jakie Pan Bóg mi zesłał w tym czasie, najgłębiej przeżyłam kontemplację, na której nie mogłam wysiedzieć. Byłam zmęczona, głodna, co chwilę zmieniałam pozycję, bo było mi niewygodnie. Kilkadziesiąt minut modlitwy w ciszy wydawało się trwać wiecznie. Pozornie, nie działo się nic. Nie było flow. Ale właśnie to ta modlitwa, w tej szarości i zmaganiu okazała się być najbardziej owocna. Bo przecież czy tak nie wygląda życie? Z Bożym „muszę zatrzymać się w Twoim domu”, ze świadomością tego, jak On bardzo pragnie z nami relacji, ze świadomością Jego obecności – wstajemy kolejny dzień, idziemy do pracy, chorujemy, odczuwamy braki – finansowe, relacji, odczuwamy straty – marzeń, osób, tęsknimy za kimś kto był, lub się nawet nie pojawił, zranieni, zlęknieni, zmęczeni, głodni.
„Muszę się zatrzymać w Twoim domu”. Mówi nasz przyjaciel, który chce przebywać w tej naszej szarości. „O życie szare i monotonne, ile w tobie skarbów. Żadna godzina nie jest podobna do siebie, a więc szarzyzna i monotonia znikają, kiedy patrzę na wszystko okiem wiary.” – mówiła św. s. Faustyna.
Mogę mieć takie spojrzenie, kiedy pozwolę sobie otworzyć drzwi. Drzwi otwiera jedynie modlitwa. Nie bagatelizujmy jej. Naprawdę ma moc, bo pozwalamy wtedy działać samemu Wszechmocnemu.
Zacheusz po słowach Jezusa, zszedł z drzewa z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. Obyśmy doświadczali radości z tego, że Bóg wybrał nasz dom. Taki, jaki jest.
Karolina Zaremba