Wiele już wywiadów wybrzmiało w naszym piśmie, ale ten był w każdej mierze wyjątkowy. Pierwszy raz bowiem naszych rozmówczyń było aż siedem, pierwszy też raz rozmawialiśmy z nimi… przez kraty, za którymi jednak znalazły się one dobrowolnie. To co jednak chyba najbardziej niezwykłe to fakt, że do łasińskich karmelitanek przyjechaliśmy rozmawiać o szkaplerzu… michalickim.
Szkaplerze jako sakramentalia od początku związane są z duchowością karmelitańską, od niej się zaczęły, i to szkaplerz karmelitański jest tym wśród wiernych „najpopularniejszym”. W ostatnim roku prawdziwą furorę robi również jednak nakładany przy okazji peregrynacji Szkaplerz św. Michała Archanioła, który przyjęło już, wraz ze wszystkimi zobowiązaniami duchowymi, kilkadziesiąt tysięcy osób. Jak to się więc stało, że produkcja tego „naszego” szkaplerza zawitała do „konkurencji”?
Siostra Joanna: W dużym cudzysłowie – „przypadkiem”, jak to często bywa w Bożych sprawach. Przez długi czas nie miałyśmy pojęcia o istnieniu innego szkaplerza niż karmelitański, na nim nasz świat „się kończył”. Aż w końcu ktoś, nie pamiętam już nawet kto, przesłał nam informację o peregrynującej po Polsce figurze św. Michała Archanioła z Gargano. No więc zadzwoniłam do ks. Piotra [Prusakiewicza – przyp. red.] z pytaniem o możliwość umówienia odwiedzin Figury w klasztorze. Myślałam, że pewnie będzie jakiś wolny termin za 1,5 roku, a usłyszałam: „Za 2 tygodnie będziemy mieli wolny wieczór”. I dalej się już potoczyło. Co do tego pierwszego momentu jednak, to można by powiedzieć, że „ot tak” się przytrafiło.
Skąd taka potrzeba, by ten św. Michał przyjechał?
Siostra Joanna: To była potrzeba nas wszystkich. Odkryłyśmy to pragnienie jego obecności, gdy tylko otrzymałyśmy informację o peregrynacji. Wszystkie razem jako wspólnota i niemal każda z nas z osobna w swoim sercu. Zważywszy na te okoliczności, o jakich wspomniałam przed chwilą, to może trzeba by raczej powiedzieć, że to św. Michał chciał do nas przyjechać i czekał na zaproszenie. Tak jakby wołał do nas: „Otwórzcie te drzwi na litość! Stoję tu!”.
Zresztą ten ubiegły rok stał dla nas w całości pod znakiem świętych obcowania, czy to w postaci relikwii, czy właśnie Figury; nie było wcześniej takiego roku, gdzie tych znaków byłoby tak wiele. Jakby całe niebo chciało dać nam sygnał, że jest tu z nami i uczestniczy w naszej duchowej walce.
Siostra Maria Magdalena: Świadomość wagi postaci św. Michała dla losów Zbawienia świata wzrastała w nas już zresztą wcześniej, od jakiegoś czasu odmawiałyśmy do niego modlitwę…
Relikwie, figury, z jednej strony otaczamy je nabożną czcią, z drugiej, same w sobie nie mają przecież żadnych „magicznych” właściwości. To są tylko znaki czy aż znaki?
Siostra Joanna: Ja bym powiedziała, że i tylko i aż. Znaki bardzo konkretnie odnoszą nas do rzeczywistości Bożej. Jesteśmy ludźmi i dlatego potrzebujemy takich fizycznych znaków. Czasem się z czymś zmagam, przechodzę korytarzem i widzę św. Michała z uniesionym mieczem. Na taki widok człowiek od razu „wraca do pionu”. <śmiech>
A tak bardziej poważnie – to odniesienie do św. Michała Archanioła często naprowadza mnie na to jak i o co mam w tym życiu walczyć. Na tak małej przestrzeni, na jakiej toczy się nasze życie, wszystko może nam łatwo spowszednieć, nasze życie może się zautomatyzować. I nie wiem jak to się dzieje, ale dostrzegam, że Pan Bóg używa z upodobaniem niektórych znaków, aby mnie z tej rutyny wybijać, przypomnieć po co jest to życie. Tak więc z całą pewnością znaki są nam potrzebne.
No dobrze, wracając do Michała – On w końcu przyjechał i…
Siostra Magdalena: I dobrze się stało. Ludzie z zewnątrz myślą sobie często, że tu w Karmelu to same święte żyją. Że u nas to już nie ma żadnych problemów, że jesteśmy takie doskonałe. Ludzie dziwią się nieraz: „To Wy się spowiadacie co dwa tygodnie?! Z czego Wy się macie spowiadać?!”. A tu przyjeżdża do nas Michał walczyć z Szatanem. Może te odwiedziny zburzą mity jakie o nas krążą, przypomną, że my też jesteśmy tylko ludźmi, którzy potrzebują umocnienia.
A propos umocnienia – Wódz Aniołów nie przyjechał do sióstr z pustymi rękoma, „przywiózł” wspomniane już szkaplerze…
Siostra Joanna: I ten znak jego szkaplerza do nas przemówił. Jako znak opieki tego Archanioła.
Siostra Anna: Ja się tak nawet w duchu zastanawiałam jaki jest sens przyjmowania drugiego szkaplerza, czy to się nie kłóci. Myślałam: „No bez przesady, czym ja się jeszcze obwieszę”. Aż w końcu przyszła myśl, która mnie przekonała: „Niech ten szkaplerz będzie wyrazem mojego zaproszenia św. Michała do mojego życia”.
Siostra Magdalena: Uświadomiłam sobie, że takie zewnętrzne znaki są potrzebne, tak jak choćby nasz karmelitański szkaplerz maryjny, który przypomina mi stale o moim miejscu w sercu Matki Bożej i o jej miejscu w sercu moim.
Mam więc poczucie, że wraz z przyjęciem tego michalickiego szkaplerza oddałam się już w pełni pod opiekę Michała, że ten znak mi w tym pomógł – że ja już teraz będę o tym Archaniele zawsze pamiętać i że on zawsze będzie pamiętał o mnie. I tak też czuję – czuję że św. Michał Archanioł stał się jednym z naszych ważniejszych duchowych domowników w tym klasztorze.
A co w takim razie z Waszym „firmowym” szkaplerzem karmelitańskim?
Siostra Joanna: Nasz podstawowy, brązowy szkaplerz karmelitański wyraża nasze oddanie w opiekę Matki Bożej, oddanie swojego życia „w jej ręce”. Nakładając go opowiadam się wyraźnie wobec świata jako czcicielka Maryi; uznaję swoją słabość i wołam do Matki Bożej: „Potrzebuję i pragnę Twojej pomocy!”.
Siostra Stanisława: Oprócz tego, że przypomina nam o opiece Matki Bożej, szkaplerz karmelitański jest również atrybutem pewnych zmagań duchowych. Znana jest w naszym zgromadzeniu historia konającego mężczyzny, który odmawiał spowiedzi dopóty, dopóki potajemnie nie włożono mu tego szkaplerza pod poduszkę, zawierzając Zbawienie jego duszy Maryi. Takich cudów opieki Matki Bożej, związanych z „naszym” szkaplerzem, można by przytaczać o wiele więcej.
Te zmagania duchowe to chyba nieodłączny element „rzeczywistości szkaplerznej”, by przytoczyć choćby codzienne odmawianie modlitwy Leona XIII. Wzmożona duchowa walka była też zresztą udziałem karmelitańskich patronek – św. Teresy z Avili, bł. Marii Baouardy…
Siostra Joanna: Karmel od zawsze jest takim miejscem, gdzie walka duchowa w sposób szczególny się w rozgrywa. Karmel to znak dla świata – on, podobnie jak święty Michał, całym swoim istnieniem woła: „Któż jak Bóg”, albo mówiąc słowami św. Teresy od Jezusa – „Bóg sam wystarczy”. Dla Boga się przecież tutaj zgromadziłyśmy. I też czasem, gdy zdarzy się między nami jakieś tarcie, przychodzi refleksja, że przecież nie jesteśmy tu by walczyć „przeciw ciału i krwi”, ale przeciw „rządcom świata ciemności, duchowym pierwiastkom zła” (por. Ef 6,10-17). A oni z całą pewnością bardzo nie lubią takich miejsc jak Karmel. Ten fragment z Listu św. Pawła do Efezjan jest zresztą cytowany w Regule Karmelu, która bardzo mocno zaleca nam „przyobleczenie się w zbroję Bożą”.
Siostra Stanisława: Ja pomyślałam sobie, widząc ogrom zła w dzisiejszym świecie, że to zwycięstwo nad nim powinnam rozpoczynać od zwyciężania samej siebie. Ile razy ja zwyciężam nad swoimi słabościami, tyle razy Kościół zyskuje, a każdy mój upadek jest zadawaną mu raną. Przypomniała mi o tym Figura św. Michała i Jego szkaplerz też mi o tym przypomina. Przez niego ten Archanioł pomaga mi zwalczać własne słabości. A tych jest dużo… <śmiech>
Siostra Edyta: Mnie osobiście włączenie się w to dzieło szerzenia kultu św. Michała Archanioła sprawiło ogromną radość, gdyż już wcześniej wielokrotnie doświadczałam jego opieki. Św. Michał pomógł mi się uwolnić z wielu rzeczy. Modlitwę Leona XIII odmawiałam jeszcze przed wstąpieniem do klasztoru. I teraz, to dzieło szkaplerzy traktuję jako taki sposób na odwdzięczenie się Michałowi – skoro on mi pomógł, to ja chcę pomóc mu – przez szerzenie jego kultu.
W dzisiejszych czasach wielu ludzi zmaga się ze zniewoleniami, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I szyjąc każdy szkaplerz, omadlając go, proszę świętego Michała, by opiekował się tymi ludźmi. Sama doświadczyłam tego jak to jest ważne.
No właśnie, czy któraś jeszcze z sióstr ma w takim razie osobiste doświadczenie anielskiej interwencji w swoim życiu?
Siostra Stanisława: Te interwencje, zwłaszcza Anioła Stróża, można dostrzegać codziennie. Choćby, gdy wieczorem pomodlę się, by mnie obudził rano o określonej godzinie, zawsze to robi. Czuję, że ktoś mnie po prostu budzi. Gdy zapomnę go o to poprosić, to oczywiście nic się nie dzieje. Widać Anioł Stróż jest bardzo delikatny. <śmiech>
A tak na poważnie – jesteśmy tu i teraz, w tym klasztorze, na pierwszej linii frontu?
Siostra Joanna: Patrząc na duchową walkę, jaka rozgrywa się w świecie – tak – można powiedzieć, że jesteśmy na pierwszej linii frontu. Ale nasza walka jest też „zapleczem” dla tych, którzy są na pierwszej linii, gdy chodzi o głoszenie Dobrej Nowiny w świecie, czyli dla kapłanów. W tym sensie to my jesteśmy na tyłach, jako te, których szczególnym powołaniem jest modlitwa za kapłanów.
Siostra Magdalena: I też właśnie dlatego Szkaplerz św. Michała Archanioła wydał mi się w tym naszym boju szczególną bronią. Przyjmuję go z myślą o całym świecie, na którym toczy się zażarta walka dobra ze złem. Przyjmuję go za tych, którzy sami pod opiekę św. Michała nie chcą się oddać, którzy nie chcą podjąć tej walki ze złem bądź w niej ulegają.
Siostra Maria Magdalena: Postać św. Michała Archanioła przypomina dokładnie właśnie o tej walce o dusze, która trwa teraz na świecie. Mnie zresztą od samego początku pobytu w Karmelu towarzyszy cytat św. Teresy z Avili, iż „Oto świat płonie pożarem, oto chcieliby na nowo zasądzić na śmierć Chrystusa i tysiące fałszywych świadków przeciw Niemu stawiają, chcieliby obalić Kościół Jego”. Dostałam go jeszcze przed wstąpieniem, tu ta myśl powraca mi w różnych momentach.
Dlatego też, tak bardzo przeżyłam modlitwę o uwolnienie, którą odmawiałyśmy tutaj po przybyciu św. Michała w znaku Figury. Zrozumiałam jak wiele zniewoleń na tym świecie wymaga naszej modlitwy, jak bardzo ta walka cały czas jest aktualna. Refleksje te pogłębiają się, gdy szyję szkaplerze. Cały czas mam w pamięci to, że konkretny szkaplerz trafi do konkretnej osoby i będzie ją chronił. I tak właśnie mogę w tej walce duchowej pomagać – szyjąc te szkaplerze, modląc się, natomiast, oczywiście, to wszystko jest pracą na zapleczu i owoce tego naszego boju są często niewymierne, niewidoczne od razu.
Ktoś mógłby więc może zarzucić, że zamknięcie się w tym klasztorze to ucieczka przed pokusami tego świata, takie trochę pójście na łatwiznę…
Siostra Joanna: Zacznijmy od tego, że osoba, która wstępuje do klasztoru nie zostawia siebie samej za bramą. Największe zmaganie, które w życiu toczymy, toczymy z własną słabością, a ta wszędzie „pójdzie” z nami.
Siostra Maria Magdalena: Spójrzmy na to przez pryzmat świętego Michała. Postrzegany jest on jako ktoś, kto jednoznacznie, radykalnie i na zawsze opowiedział się za Bogiem. My, tym swoim życiem tutaj, pragniemy, tak jak święty Michał, dokonać takiej radykalnej deklaracji, powiedzieć: „Jest Bóg!”. Nas też nie omijają problemy, na przykład problem z trwałością powołań. Człowiek w obliczu decyzji nie jest w stanie, boi się, zadeklarować na całe życie. To samo zresztą widać w przypadku małżeństw.
Jeśli chodzi o ucieczkę przed światem, jestem pewna, że jakby tu ktoś trochę pożył, szybko przestałby myśleć, że idziemy w ten sposób na łatwiznę, że ukrywamy się przed światem. <śmiech> Święta Teresa mówiła nawet, że ludzie niezwykle mężni wobec wyzwań tego świata, w klauzurze okazywali się bardzo słabi wobec błahostek.
Siostra Joanna: Tutaj nie ma tak, że jak mi źle to sobie pójdę do kina czy na zakupy odreagować. Mam tylko ten jeden korytarz, swoją celę i kaplicę. <śmiech> Każda siostra wstępuje do Karmelu wraz ze słabościami, które czynią ją „podatną” na uleganie takim czy innym pokusom. Nie ma tak, że one zostają za drzwiami klasztoru. Zdarza się, że motywem – niekoniecznie uświadomionym – wstąpienia do klasztoru jest ucieczka. Ale lata formacji wstępnej z zasady są czasem weryfikacji tych motywów. Poza tym, każdy dzień jest szansą na ich oczyszczanie. Nikt nie wstępuje z krystalicznie dojrzałych i czystych motywacji. Oczyszczanie ich trwa w pewnym sensie do śmierci.
Ta „próba” wobec np. św. Teresy była jednak dużo poważniejsza. By wspomnieć moment, gdy serafin przebił jej serce płonącą włócznią. Można by pytać: „Skąd taka przemoc?”.
Siostra Joanna: Rzeczywiście, w ludzkich kategoriach postrzegania świata, można by to odbierać jako „akt agresji” – mówię to w „dużym” cudzysłowie. Jednak w perspektywie wiary dostrzeżemy to doświadczenie jako „zranienie Bożą miłością”.
Siostra Anna: Św. Teresa w „Księdze swojego życia” zapisała, że po każdym takim zranieniu żarliwość jej uczuć ku Panu wzrastała. I pomimo odczuwanego bólu fizycznego, nie oddałaby za nic tego doświadczenia, które napełniło ją tak ogromną miłością. Oczywiście, ciężko nam jest to dobrze opisać słowami, musielibyśmy sami coś takiego przeżyć. A przyjęcia tego bólu Teresa dokonała w intencji Kościoła, dla którego zresztą poświęciła wszystko w swoim życiu. I tak myślę, że to właśnie o to chodziło – rozpalić w św. Teresie tę miłość na tyle, aby mogła przekazać ją nam.
Siostra Magdalena: Tak na mój rozum, ta rana na sercu była konieczna, aby stworzyć w niej przestrzeń dla tej miłości; można by powiedzieć, że Pan Bóg torował sobie drogę. On tak działa – nawet jeśli dopuści nasze zranienie, może nas też zawsze uleczyć. I tę ranę też można rozumieć w takim sensie metaforycznym – zranienie zawsze otwiera pewną duchową przestrzeń, która uzdalnia nas do przyjęcia daru jakim jest Boża miłość.
Siostra Joanna: Miłość zawsze łączy się z cierpieniem. Im miłość większa, bardziej „szalona”, tym większe i cierpienie. A w tej rzeczywistości duchowej to wszystko jest przecież jeszcze dużo głębsze. Widać to choćby u św. Jana od Krzyża, kiedy w jednej ze strof Pieśni duchowej Oblubienica (dusza) pyta Oblubieńca – „Dlaczego, gdy rozdarłeś me serce miłością, nie dasz balsamu tej ranie?”.
Siostra Magdalena: On właśnie nie potrafił tych odczuć wyrazić już inaczej niż przez ten język oblubieńczy. Ale wracając do św. Teresy. Ona też przecież była nękana, miała wizje piekła; w jakimś sensie można powiedzieć, że Pan Bóg pozwolił jej „znaleźć się w nim”. Tak więc ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, z kim ma do czynienia w tej walce duchowej.
Na Marii Baouardy Bóg dopuścił nawet 40-dniowego opętania… Nie za brutalnie? Co Bóg chce nam powiedzieć przez takie sytuacje?
Siostra Joanna: Takie cierpienie dopuszczone przez Boga jest – mówiąc językiem św. Pawła – dopełnieniem udręk Chrystusa. Nie dlatego, żeby męce Chrystusa czegoś brakowało, ale dlatego, że Pan chce, aby nasze życie miało w sobie również ten wymiar współodkupieńczy. Tego duchowego wymiaru cierpienia nie jesteśmy zresztą w stanie pojąć do końca w tym życiu doczesnym, pozostaje on dla nas tajemnicą. Niewątpliwie jednak jest to wezwanie do czuwania i gorliwości. Święci, którzy przechodzili w swoim życiu takie doświadczenia, do tego czuwania i gorliwości nas przynaglają. Do tego, żeby nie marnować w życiu żadnej chwili…
z siostrami z Klasztoru
Sióstr Karmelitanek Bosych w Łasinie
rozmawiali Ks. Piotr Prusakiewicz
oraz Karol Wojteczek
Artykuł ukazał się w marcowo-kwietniowym numerze „Któż jak Bóg” 2-2014. Zapraszamy do lektury!