Nadzieja ciągle żyje…

Gdy 35 lat temu na Placu Świętego Piotra rozległy się strzały, świat na moment zamarł. Sam Jan Paweł II przypisywał potem swoje cudowne niemal ocalenie wstawiennictwu Matki Bożej. A gdzie wtedy był jego Anioł Stróż zapytamy? Oddajmy głos świadkowi tamtych i wielu innych wydarzeń z życia Papieża-Polaka…

 

Pytanie o to jaki był Jan Paweł II słyszał brat pewnie setki, jeśli nie tysiące razy. Ale, wspominając go jeszcze z czasów kardynalskich, szczególnie podkreślał brat jego pracowitość. Kard. Wojtyła nieustannie, nawet w aucie, poświęcał się modlitwie bądź czytał, pisał, notował. Jak udawało mu się godzić to wszystko? Żyjemy w świecie, gdzie każdy wiecznie się spieszy, gdzie nikt nigdy nie ma czasu…

Karol Wojtyła po prostu nie tracił czasu. W myśl zasady „Wymagajcie od siebie, choćby inni od Was nie wymagali”. Sam się nieraz zastanawiałem jak on to robi? Co rano Msza Święta, codziennie cały różaniec i droga krzyżowa. A przecież przygotowywał się jeszcze do licznych spotkań, dużo pisał, wykładał. Jego niezwykły umysł można uznać za jeden z darów, które otrzymał od Boga. Gdy Wojtyła został już papieżem, członkowie watykańskiej obsługi nieraz żartobliwie prosili mnie, abym wywiózł Ojca Świętego gdzieś za miasto, bo tutaj, w Stolicy Piotrowej, nie znajduje nawet czasu na spacer po Ogrodach Watykańskich.

 

Ale zdaje się, że Jan Paweł II znajdował w tym wszystkim czas dla człowieka… Jako papież nieustannie pielgrzymował, spotykając się z ludźmi.

Rzeczywiście, był w tym zresztą tak po ludzku normalny. I w tej normalności tkwiła jego wielkość. Świętość to przecież normalność. W końcu każdy z nas dąży do świętości, prawda? A „nasz” papież podchodził do każdego człowieka ze szczerą prostotą. Szanował wszystkich ludzi, na równi wierzących i niewierzących. Mało tego, uczył tego szacunku innych. Pamiętam spotkanie z jednym z watykańskich windziarzy, który, z przesadnym zdawałoby się, wzruszeniem pokazywał nam zdjęcie z Ojcem Świętym. Okazało się, że ten mężczyzna pracował w Stolicy Apostolskiej od 17 lat, a Jan Paweł II był pierwszym papieżem, który się z nim przywitał i zapytał o żonę, dzieci, o to jak mu się wiedzie. Śmiało można go nazwać Papieżem Ludzkich Spraw. Dzień po swoim wyborze pojechał przecież do szpitala, odwiedzić chorych. Był tak rozchwytywany, że żartował, że o mały włos sam nie zostałby pacjentem – każdy chciał dotknąć nowego papieża. Szczególnie chętnie jednak Jan Paweł II spotykał się z młodymi. Mówił do nich „Jesteście moją nadzieją”…

 

…a ci tłumnie przychodzili, by się z Janem Pawłem II spotkać. Skąd ten magnetyzm?

Miał on w sobie coś takiego, że jeśli zaczynało się go słuchać uważnie, odnosiło się wrażenie, że zwraca się on bezpośrednio do mnie. Interesował się przy tym bieżącymi sprawami świata, współczesnymi konfliktami i potrafił odnieść do nich przesłanie Ewangelii. Nasz papież cechował się w tym wszystkim ogromnym poczuciem humoru. Gdy w Opolu, po nieszporach, zebrani odśpiewali mu „Sto lat”, odpowiedział z uśmiechem, że odmawia nieszpory codziennie, ale tego fragmentu sobie nie przypomina.

 

Z drugiej strony, w obronie spraw fundamentalnych występował stanowczo…

…jak choćby w obronie życia poczętego, gdy, z pełnym zdecydowaniem, wołał: „Nie wolno zabijać!”. Nazywał sprawy po imieniu. Nie bez powodu nazywany był Papieżem Rodziny. Tak samo stanowczo wystąpił np. w Radomiu, odnosząc się do produkowanej tam broni. Gdy chodziło o wielkie sprawy – obronę przykazań, ludzi cierpiących, Ojczyzny – potrafił podnieść głos. Przypomnijmy sobie, że celem pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II był Meksyk, gdzie kościół podlegał wówczas intensywnym prześladowaniom. Od tamtej pielgrzymki zaczął się w tym kraju powolny powrót do normalności. Tak samo było zresztą ze słynną pielgrzymką do Polski z roku 1979. Z papieskich pielgrzymek rodziły się na świecie ruchy wolnościowe.

 

Kościół jest kojarzony dzisiaj raczej jako ten, który wolność ogranicza…

Ależ Jan Paweł II cały czas mówił o wolności. O wolności, którą dał nam Pan Bóg w X przykazaniach. To ludzie potem zaczęli tworzyć swoje paragrafy i się w tym pogubili.

 

Nie wszystkim się jednak to przesłanie wolności podobało… Jak wyglądał ten 13 maja 35 lat temu?

Z Polski przyjechali wtedy na międzynarodową konferencję biskupi Stanisław Szymecki i Stanisław Smoleński. Woziłem ich codziennie do Auli Pawła VI na obrady. Tego dnia, po zawiezieniu biskupów, poszedłem zanieść korespondencję do Ośrodka Polskiego. Wracając, zauważyłem, że na Placu Świętego Piotra dzieje się coś niezwykłego. Karabinierzy biegają we wszystkie strony, słychać syreny, nad placem krąży helikopter. Dochodziłem do kolumnady, gdy dobiegła do mnie jakaś zapłakana Polka, krzycząc, że był zamach.

 

Jak zareagowali zebrani na placu ludzie?

Panował chaos. Wiele osób zemdlało bądź zasłabło, służba medyczna wynosiła je na noszach. O. Kazimierz Przydatek SJ, koordynator pielgrzymek, relacjonował sytuację zgromadzonym na placu pątnikom. Dopiero jednak później dowiedzieliśmy jak dramatycznie przebiegała ta historia dalej. W pierwszej karetce, do której wniesiono Jana Pawła II, nie zadziałała syrena. W drugiej nie trzymał zaczep na nosze i brat Kamil, bonifrater z Apteki Watykańskiej, musiał je blokować przez całą drogę własnym ciałem. W tym czasie na placu podawano kolejne komunikaty: „Ojciec Święty dotarł do szpitala”, „Ojciec Święty jest operowany”. Ludzie tam zebrani odmawiali różaniec, wiele było słychać języków z całego świata. Pielgrzymi z Kościana przywieźli tego dnia ozdobiony kłosami zbóż obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, mieli go wręczyć papieżowi. Ktoś wymyślił, aby obraz ten postawić na tronie papieskim. W pewnym momencie obraz zsunął się z tego tronu; przez ustawione wokół mikrofony dał się słyszeć huk. Po zgromadzonych na placu pielgrzymach przeszedł jęk grozy. Z tego wszystkiego zapomniałem o moich biskupach, których miałem odwieźć. Okazało się jednak, że konferencja jeszcze trwa, a zgromadzeni na niej hierarchowie ode mnie dopiero dowiedzieli się o zamachu. Wielu z nich poszło potem na Plac Świętego Piotra, by modlić się wraz z tłumem.

 

Jan Paweł II wyraził potem przekonanie, że zawdzięcza swe ocalenie Matce Bożej…

Gdy odwiedził potem Ali Agcę w więzieniu, ten wyraził zdziwienie, że Ojciec Święty żyje. To wówczas Jan Paweł II odrzekł: „Kto inny strzela, kto inny kule nosi”. A że zamach miał miejsce w rocznicę Objawień Fatimskich, Ojciec Święty złożył potem rzeczony nabój jako wotum w koronie Matki Bożej w sanktuarium w Fatimie. Ocalał dzięki opiece Matki Bożej, Anioła Stróża, a, kto wie, może nawet samych archaniołów.

 

Cztery dni później, na niedzielny Anioł Pański, na Placu Świętego Piotra rozbrzmiał z taśmy głos Jana Pawła II…

…który nazwał Ali Agcę swoim bratem i powiedział, że mu wybacza. Nawet mężczyźni mieli wtedy w oczach łzy. To było prawdziwe wyznanie wiary. Do dziś mam te słowa w uszach.

 

Podkreślał brat w wielu wywiadach, że jeszcze za życia Jana Pawła II był brat przekonany o jego świętości…

Jan Paweł II wielokrotnie prosił wiernych, by modlili się za niego, również po jego śmierci. Ja po śmierci Ojca Świętego już nie modliłem się za niego. Modliłem się do niego. Jest w Watykanie ogromna kronika świadectw wiernych, w których intencjach modlił się Jan Paweł II, upraszając im rozmaite łaski. A po kanonizacji tych świadectw cudów jest jeszcze więcej. Do mnie nawet zgłaszają się czasem rozmaici ludzie z prośbą, abym przez wstawiennictwo czy znajomość Ojca Świętego, wymadlał potrzebne im łaski.

 

Wiem, że brat też miał poważną intencję, którą Jan Paweł II omadlał…

Tak, miałem guza, który umiejscowił mi się przy kręgosłupie, tak że straciłem czucie w nogach. Jan Paweł II obiecał mi modlitwę i czuję, że to dzięki niej wyszedłem z tego szpitala o własnych siłach. Lekarze nie dawali mi wielkich szans. Z 14 osób z podobnym schorzeniem, do zdrowia wróciło 5. A ja odzyskałem władzę w nogach do tego stopnia, że mogłem wrócić do jazdy autem czy rowerem.

 

Wiem też, bo i sam brat już o tym wspominał, że w brata otoczeniu wspominane było proroctwo dotyczące „pomazańca z Krakowa”, papieża-Polaka…

Rzeczywiście, kapelan w moim nowicjacie wspominał to proroctwo, powołując się m.in. na Słowackiego. Jakiś czas później, już po wyborze, poznałem proroctwo bł. ks. Bronisława Markiewicza. Już jednak gdy zmarł Paweł VI, zadałem sobie w myślach pytanie: „Czy nie czas na Wojtyłę?”. Jeden z włoskich kardynałów przyznał nam zresztą, że jeśli nie uda się przeforsować kandydatury żadnego z Włochów, wówczas Włosi zagłosują na kard. Wojtyłę. A sam Wojtyła obiecał nam w żartach, że jak zostanie papieżem, zafunduje nam w kolegium windę. <śmiech>

 

Ale to jeszcze nie był ten czas…

Po powrocie kardynał żartował, że się nie spisał i windy nie będzie. Ale już przed drugim konklawe jego zachowanie zdecydowanie się zmieniło. Był zamyślony, skupiony. Czuć było w powietrzu, że coś się wydarzy, że to już chyba ten czas. A nagła choroba jego serdecznego przyjaciela, bp. Andrzeja Deskura, jeszcze to skupienie spotęgowała. Dzień przed drugim konklawe kard. Wojtyła poprosił, abym go ostrzygł. Coś mnie wtedy tknęło, aby schować pukle jego włosów. Dzisiaj to już relikwie. W dniu rozpoczęcia konklawe pojechaliśmy jeszcze do szpitala, do biskupa Andrzeja, po czym odwiozłem kard. Wojtyłę do Watykanu. To był ostatni dzień jego wolności. <śmiech>

 

Czy jednak dla pokolenia, które właśnie dorasta, a dla którego Jan Paweł II jest już postacią tylko historyczną, pamięć o jego spuściźnie pozostaje żywa? Jeździ brat sporo po szkołach, spotyka się z młodymi…

W szkołach pod patronatem Jana Pawła II oczywiście ta pamięć jest. Tam młodzi znają jego życiorys i dorobek bardzo dobrze. Ale byłem też np. na spotkaniu w domu poprawczym, gdzie dyrektor tego zakładu był zaskoczony tym, z jaką uwagą wychowankowie słuchali opowieści o Papieżu-Polaku. Przykuło to ich uwagę o wiele mocniej niż zapraszane tam czasem gwiazdy sportu czy estrady.

 

Co w takim razie ze spuścizny Jana Pawła II powinniśmy pamiętać w pierwszej kolejności?

W pierwszej kolejności pamiętać powinniśmy o sprawach Bożych, o przykazaniach. W drugiej – o Ojczyźnie. Szkoła uczy często tylko tego, co jest zapisane w programie. W wielu domach też te wartości nie są żywe. I tu jest właśnie miejsce dla Jana Pawła II. On wskazuje na sprawy ważne, o których szkoła czy dom czasem zapominają. A Ojciec Święty przypomina, że musimy od siebie wymagać, choćby inni od nas nie wymagali. Adhortacji i Listów Apostolskich jego autorstwa mamy pod dostatkiem, trzeba tylko chcieć do nich wrócić. Zacząć choćby od „Listu do Młodych”. Z jakiegoś powodu Jan Paweł II uznawał młodych za swoją nadzieję.

 

z br. Marianem Markiewiczem CFCI
kierowcą kard. Karola Wojtyły
rozmawiał: Karol Wojteczek
współpraca: Daniel Kociołek