Nie chciałabym wchodzić w rolę adwokata diabła, bo nie ma z nim żartów, jest istotą inteligentną, przebiegłą, zazdrosną, pragnącą tylko zniszczenia, więc nie ma czego bronić, ale czasem w środowisku katolickim zdarza się tak, że nasze zaniedbania przerzucamy na niego, niejako pozbywając się odpowiedzialności za nasze czyny. Demon oczywiście na to czeka, żeruje na tym; samo słowo „diabeł” pochodzi od greckiego „diabolos”, co znaczy dzielić. Jednak przerzucanie własnej odpowiedzialności na szatana to już patologiczna duchowość.
Gdy wybucha konflikt, dochodzi do nieporozumienia, sprzeczki – ułatwiamy sobie radzenie sobie z problemem tłumaczeniem, że „gdy dzieje się coś dobrego, to atakuje szatan„, widząc sytuację w czarno-białych barwach. Szufladkowanie – nie tylko na tych złych i tamtych dobrych, ale jakiekolwiek – to pójście na łatwiznę, często wynikające z naszego lenistwa (również intelektualnego czy emocjonalnego). A przecież wszyscy jesteśmy „ludźmi, w których Bóg sobie upodobał”.
To ja jestem ofiarą
Nie zawsze w konflikcie jesteśmy pokrzywdzonym, niewinnym Chrystusem, choć tożsamość ofiary (którą szatan oczywiście może wzbudzać i pobudzać) towarzyszy wielu ludziom. „Jestem taka biedna, dzieci się do mnie nie odzywają, a ja tyle im dawałam, takie miałam ciężkie życie, zero wdzięczności„. Podczas gdy druga strona może czuć jako „ofiara”: „Nie było jej w najważniejszych momentach naszego życia, kiedy było ciężko, jeszcze dokładała, jej zachowanie było niesprawiedliwe, musimy odciąć się od toksycznej przeszłości, żeby tworzyć zdrową teraźniejszość„. Obie strony mogą mieć rację, ale i jej nie mieć. Szatan działa na półprawdach (nie na zupełnym kłamstwie, wówczas mało kto by dał się zwieść).
Nie dojdzie do zrozumienia, jeśli nie dojdzie do spotkania. Spotkanie – to słuchanie. Bez uprzedzeń. Bez oczekiwania na okazanie wdzięczności. Bez szufladkowania. Z pokorą. Pochylenie się ku drugiej osobie. Jest możliwe tylko z Chrystusem, który jest źródłem jedności i pokoju. Który delikatnie pokazuje nam prawdę o nas samych. Jest możliwe tylko z dobrą wolą rozwiązania konfliktu, przebaczenia, rozmowy.
„Tak, byłam nieobecną matką, to dlatego teraz dzieci się do mnie nie odzywają, nie było mnie w ich życiu wtedy, gdy mnie potrzebowały„. „Była mamą taką, jaką umiała być. Kochała, jak umiała. Może uda mi się przebaczyć te braki i nawiązać relację.„
W tym punkcie diabeł również będzie miał pole do popisu. Skoro nie wyszło mu z tożsamością ofiary, będzie próbował nas oskarżać – że wszystko to nasza wina, jesteśmy beznadziejni i nic nam nie wyszło. To druga skrajność, przed którą trzeba się bronić.
Prawdziwa tożsamość
Jeśli już odkryjemy swoją prawdziwą tożsamość (nie jesteśmy ofiarami, a dziećmi samego Boga, dziećmi, które popełniały błędy i podejmowały nieraz szkodliwe decyzje i jeszcze wiele przed nimi, dopóki żyją, ale ukochanymi i upragnionymi przez samego Stwórcę), razem z Nim przyjrzymy się naszej postawie. W codziennym rachunku sumienia dostrzeżemy, gdzie polegliśmy, gdzie zachowaliśmy się nie fair, ale też za co możemy być wdzięczni i w jaki sposób Bóg pokazał nam dziś, że nas kocha – wówczas nie ulegniemy pokusie obarczania winą szatana za nasze działanie. Pozbędziemy się fałszywego postrzegania, że za danym złem musi stać diabeł, bo przecież wszystko, co my robimy jest bardzo dobre. Gdy nie znajdziemy czasu i chęci na autorefleksję, podobna sytuacja „konfliktowa” powtórzy się przy kolejnej okazji.
W psychologii zachowanie, gdy postrzegamy daną osobę (lub siebie) tylko jako dobrą lub złą nazywa się rozszczepieniem. Jak czytamy w wikipedii, „jest to mechanizm obronny polegający na czarno-białej wewnętrznej reprezentacji obiektów, opisywanej jako niezintegrowany podział na aspekty dobre i złe, przy braku umiejętności jednoczesnego doświadczania obu stron jako jednej spójnej całości. Zjawisko rozszczepienia powoduje niestabilność w związkach międzyludzkich, ponieważ jedna osoba może być postrzegana jako uosobienie zalet lub uosobienie wad, w zależności od tego czy jej zachowania aktualnie zaspokoją potrzeby czy nie.”
Musimy pamiętać, że jesteśmy ludźmi posiadającymi sferę cielesną, psychiczną i duchową. Nie możemy bagatelizować psychologii, widząc wszędzie tylko nadprzyrodzoność. Nie możemy też jedynie skupiać się na własnym ciele (czy np: relacjach międzyludzkich), pomijając aspekt duchowy.
– Jedynie człowiek duchowy nie walczy z ciałem ani psychiką, lecz dba o harmonijny rozwój we wszystkich sferach. – pisał ks. dr Marek Dziewiecki, psycholog
Z kolei ks. Krzysztof Grzywocz w książce pt: „Patologia duchowości” podkreśla, że jeśli chcemy dojrzale wierzyć, nie możemy bać się konfrontacji z wiedzą o człowieku. Poznanie Boga idzie w parze z poznaniem człowieka.
„Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa.” – mówił Jan Paweł II
Ale aby rozumieć, trzeba też chcieć. Wziąć odpowiedzialność za swoje życie, decyzje, za to jakie emocje wywołujemy też w innych, („Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi” bł. kard. Stefan Wyszyński), jaką atmosferę wprowadzamy. Zanim zaczniemy dostrzegać ataki szatana we wszystkim.
Bo może, to nie jego atak, a głos naszego Anioła Stróża, że nie tędy droga?
Lub po prostu konsekwencja naszego działania, albo jego braku.
Karolina Zaremba