Niewierzący współmałżonek. Szybki upadek! Magiczny sakrament

„Nie mogłabym mieć niewierzącego męża” – stwierdziła pewna znajoma po 30-stce. „Takie małżeństwa szybciej upadną, nie mają szans, tak mówił nam jeden ksiądz” – wtóruje jej druga, również „singielka”. Niektórzy zapominają o słowach z  listu do Koryntian, nieco magicznie pojmując sakrament małżeństwa.

Gdy małżeństwo składa się z wierzącej pary, z pewnością na pewnych płaszczyznach jest łatwiej. Praktyka trzech ołtarzy życia małżeńskiego, o której można usłyszeć na Drodze Neokatechumenalnej,  przybliża do siebie współmałżonków i jest świetną receptą na rozwijanie miłości. Ołtarz stołu – wspólny posiłek,  ołtarz łoża – czyli współżycie (wzajemne oddanie się, a nie korzystanie), ołtarz Eucharystyczny – wspólna modlitwa, Eucharystia. Nie oznacza jednak, że znikną problemy. Jeśli wydaje się, że dzięki Sakramentowi małżeństwa, małżonkowie będą pozbawieni pokus, nie będą się zdradzać, będą szczęśliwą rodziną z licznym potomstwem jak z obrazka, nie będzie kłótni, nieporozumień, uzależnień, poczucia stagnacji czy cichych momentów, to iluzja. Sam sakrament, ani wierzący współmałżonek nie jest tego gwarantem, a jeśli ktoś tak myśli, jest niedojrzały emocjonalnie. Oczywiście, dzięki mocy sakramentu możemy czerpać siłę do codziennych zmagań, ale nie będziemy od tych zmagań wolni.

Niewierzący współmałżonek

Z oczywistych względów wiążąc się z osobą niewierzącą, zabraknie jednego z istotnych ołtarzy  – wspólnej modlitwy, która łączy, niesie pokój serca, dodaje otuchy. Zabraknie relacji ze Stwórcą, wspólnych pytań, w jaki sposób mamy Mu służyć. Jednak nawet jeśli dana osoba nie wierzy / nie praktykuje, wciąż może wyznawać podobne wartości do nas. Być wierna, uczciwa, dobra. Służyć innym. I kochać nas.

Problemem nie jest fakt braku wiary danej osoby (indywidualna kwestia, dlaczego tę wiarę stracił, czasem ma się wrażenie, że niepraktykujący ma większą wiarę niż praktykujący), który miałby się przyczynić do szybszej rezygnacji z walki o związek i decyzji o rozwodzie. Problemem jest współczesna filozofia FAST i egoizm. Muszę mieć natychmiast, tu i teraz, a po nas choćby potop. Natychmiast schudnąć, natychmiast kupić, natychmiast umieć. Bez wysiłku.

W każdym związku będą problemy. Pytanie tylko, czy będziemy chcieli je dostrzec i rozwiązać, czy przy pierwszym wyzwaniu, zrezygnujemy. Fizycznie mężczyzna i kobieta dopasują się zawsze, psychicznie – nigdy. Różnimy się. Nawet jeśli jesteśmy wierzący.

Jeśli się kogoś kocha, będzie się tę drugą osobę szanowało, a nie dążyło do tego, by się zmieniła. To uniwersalna zasada, niedotycząca jedynie niewierzących. Jeśli niewierzący zakochał się w katoliczce, to znaczy, że przyjmuje ją taką, jaka jest – praktykująca, rozwijająca swoją wiarę, prowadząca życie duchowe. Biorąc sakramentalny ślub osoba niewierząca godzi się na religijne wychowanie potomstwa. Jeśli wierząca zakochała się w niewierzącym, (coś musiało ją w nim urzec) przyjmuje go takim, jaki jest i nie chce go nawracać na siłę.

Oczywiście może pojawić się cierpienie związane z tym, że nasz ukochany nie praktykuje. I nie chodzi o to przysłowiowe „chodzenie do kościoła” i „trafienie do piekła”. Chodzi o pragnienie, by ta osoba, którą kocha się nad życie, poczuła to, co czujemy my. Wiarę, nadzieję i miłość, poczucie tego, że Jest Ktoś, kto nad nami czuwa, kto nie pozwoli, byśmy zginęli, kto się o nas troszczy, kto znał nas, zanim zostaliśmy „ukształtowani w łonie matki”, ktoś, kto przenika nas, wie, kiedy siadamy i wstajemy, kto wszystkie włosy ma policzone na naszej głowie, kto „kładzie na nas Swą rękę”, „prowadzi przez ciemną dolinę”. Kto Jest i działa, choćbyśmy czuli się opuszczeni przez wszystkich. Kto kocha nas najmocniej na świecie.

To też jest zadanie wierzącego współmałżonka. Nie gderać, narzekać, naciskać, tylko kochać, byśmy to co sami dostaliśmy, byli w stanie przekazać dalej. Kochać tak, jak sami doświadczyliśmy Miłości, którą Bóg ma ku nam. Zawsze mnie poruszają słowa, które wypowiadamy podczas Eucharystii „dziękujemy, że nas wybrałeś, abyśmy stali przed Tobą i Tobie służyli.”. Najpierw sami przyjmujemy, by móc przekazać dalej. Bóg nas wybrał, choć tego możemy nie rozumieć, ale jednocześnie możemy się tym zafascynować i odpowiedzieć na ten wybór. Odpowiedzią nie muszą być słowa, które często powodują odwrotny efekt. Św. Jan Maria Vianney mówił, „nie mów ludziom o Bogu kiedy nie pytają, ale żyj tak by pytać zaczęli.”

Jak pisze św. Paweł w Liście do Koryntian:

„Uświęca się bowiem mąż niewierzący dzięki swej żonie, podobnie jak świętość osiągnie niewierząca żona przez brata, [tzn. wierzącego męża]” (1 Kor 7,14).

Małżeństwo jest wyzwaniem. Wymaga nieustannej pracy. Chrześcijanin zaś chodzi twardo po ziemi, ale z głową w niebie. Może niewierzący współmałżonek jest nam dany również po to, byśmy zbytnio nie odfrunęli?

Mamy żyć nie w opozycji do świata. Nie „w oblężonej twierdzy”, gdzie nam wygodnie i bezpiecznie, zamknięci, jak uczniowie po śmierci Jezusa „w obawie przed Żydami”. Po doświadczeniu Zmartwychwstania, nabrali odwagi. Bądźmy świadkami zmartwychwstania, również w naszych, może skomplikowanych, małżeństwach. Powstańmy ze swoich uprzedzeń i schematów myślowych, wyjdźmy ze swojej strefy komfortu. Powstańmy z martwych. Czerpiąc ze Źródła, nabierzmy odwagi, by uświęcać siebie i innych w cichości, pokorze i niewygodzie, „że jest nie po mojemu”. Zmartwychwstańmy sami, by i nasze małżeństwa, rodziny, znajomi – mogli zmartwychwstać. Żyjmy tak, by pytać zaczęli.

 Karolina Zaremba