Rozmowa z redaktorem naczelnym miesięcznika „Anioł Stróż” bratem Tadeuszem Rucińskim ze Zgromadzenia Braci Szkolnych.
Dlaczego świadomość obecności Anioł Stróża i przyjaźń z nim jest tak ważna w świecie dziecka?
Moim zdaniem dzieci są teraz często pozostawione same sobie. Niektórzy rodzice uważają, że trzeba wobec dziecka zachować dystans, pozostawić mu sferę wolności. Inni „powierzają” je mediom. A współczesne dziecko, które coraz częściej jest jedynakiem, potrzebuje relacji przyjaźni nie tylko z rówieśnikiem, ale przede wszystkim z kimś dorosłym, kimś przede wszystkim silnym i mądrym. Pragnie przyjaciela, który poprowadzi za rękę, z którym może porozmawiać i otrzymać od niego mądre odpowiedzi. Takich przyjaciół coraz trudniej znaleźć wśród ludzi. I w tę potrzebę doskonale wkomponowuje się postać nie „aniołka”, lecz Anioła Stróża. Podkreślam „Anioła”, bo w Piśmie św. nie mamy ani jednego słowa „aniołek”. Aniołowie to potężne duchy, to ramiona Boga, Jego Posłańcy. Na filmach dla dzieci często potwory, jakieś monstra zbliżone do szatana, rządzą światem, zwyciężają. Kiedy dzisiaj tak często ofiaruje się figurki aniołków dzieciom, to one niekiedy błędnie myślą, że to jakiś słodki, słaby, różowy duszek. Tymczasem tak naprawdę, dziecko chce mieć przy sobie – ale i naprawdę ma! -potężnego Obrońcę, który broni, zwycięża i prowadzi właściwą drogą.
Jaką zatem rolę spełnia Anioł Stróż względem swojego dorastającego podopiecznego – dziecka?
Najpiękniejszy obraz roli Anioła Stróża znajduję w Księdze Tobiasza. Opisuje ona wierną przyjaźń w wędrówce Archanioła Rafała i dorastającego Tobiasza. Przychodzi on od Boga. Nie narzuca się. Delikatnie radzi. Jest towarzyszem, ale nic nie robi zamiast chłopaka. Broni przed złem, ale także nie bezpośrednio. Uruchamia możliwości drzemiące w dorastającym chłopaku, choć on o nich nie wie i jakby wprowadza w dorosłość, w spełnienie.
Kiedy obecnie magia, czarownice i czarnoksiężnicy stanowią bardzo częsty temat filmów dla dzieci, a satanizm ma przez media coraz większy wpływ na młodzież, tym bardziej potrzeba im Anioła – Ducha Jasności, który jest zesłany i przypisany człowiekowi bezpośrednio od Boga. Jeśli teraz nie przybliżymy dzieciom takiej prawdy o Aniołach, to pozostaną one samotne, bezbronne wobec magii i tej przemożnej siły działania Złego.
Czy osobiście doświadcza Brat pomocy aniołów w swoim życiu? Jeśli tak, to w jakich okolicznościach?
Wyrastałem w domu, gdzie była żywa wiara. Tata grywał w kościele. Kościół dla mnie był taką przestrzenią nie tylko budynku, i tego, co jest w środku ale poczucia Obecności. Bywało, że czasem miałem takie przemożne wyczucie obecności kogoś niewidzialnego, a zarazem bardzo bliskiego. Trudno to teraz rozgraniczyć, czyja to byta obecność, ale bardzo odczuwalna, dobra i bliska.
Potem jako nastoletni chłopak próbowałem przeżyć taką męską Inicjację w przygodę, w ryzyko, w brawurę. I mój Anioł Stróż miał wtedy bardzo dużo roboty. Dopiero potem odkrywałem, że już dawno powinienem nie żyć, a jeśli już, to być kaleką, A On mnie wyciągał za kołnierz z różnych sytuacji. Spektakularnej pomocy doznałem 15 lat temu w Australii. Wszedłem tam na bardzo strome wybrzeże. Jedna ze skalnych półek okazała się zupełnie przeżarta przez sól…, pękła, a ja poleciałem na dół… Jakimś cudem się zatrzymałem na innej skalnej półce, dalej była 20 metrowa przepaść najeżona skałami. Jakbym czuł, że ktoś mnie pochwycił i zatrzymał, tylko że miałem zupełnie wykręconą do tyłu stopę. Nikt nie wierzył, że będzie uratowana. Pielęgniarki w szpitalu wątpiły, że będzie w niej krążenie. Troszczyły się tak o mnie w szpitalu, że nazwałem je potem aniołami w kitlach i napisałem dla nich i o nich rodzaj baśni.
I wtedy poczułem, że Pan Bóg mi daje jakiś znak. Odczytałem go potem, gdy siostry Loretanki poprosiły mnie najpierw o pisanie, a potem o redagowanie pisma dla dzieci Anioł Stróż”. Wtedy stwierdziłem, ze mam dwóch albo i trzech aniołów. Jeden jest zawodowy, drugi etatowy od początku do końca życia, może jeszcze jest i trzeci – od pisania i tworzenia.
Jaki cel przyświeca istnieniu Waszego miesięcznika?
Jeśli w rodzinie jest żywa wiara, to łatwiej przekazać tam prawdę o Aniołach, obudzić w dziecku poczucie rzeczywistej obecności Anioła Stróża będącego tuż obok. Ale takich domów nie ma niestety zbyt wiele. Dzieciom trzeba w tym jakoś pomóc. I takie, jako redakcja, wyznaczyliśmy sobie zadanie. Miesięcznik ma spełniać rolę Anioła Stróża, który prowadzi, radzi i broni. Prowadzi w tym znaczeniu, że uczy dróg właściwych, a jednocześnie daje pewne przykłady i wzory. Wędruje się przecież śladami bohaterów, czyli ludzi, którzy imponują, i do których chce się dorastać. Radzi przez to, iż ostrzega,
wskazuje, kiedy czegoś nie wolno, i gdzie irzeba powiedzieć: uwaga! stop! Broni, czyli wskazuje, w Kim, i w czym, jest obrona. Czynimy wysiłki, by w każdej opowieści, wierszu, legendzie czy innej z form umieszczanych w naszym czasopiśmie, były obecne te trzy aspekty.
Od kilku lat do każdego numeru „Anioła Stróża” dołączana jest płyta kompaktowa z nagraną opowieścią. Czy to najlepszy sposób dotarcia do serca i umysłu dziecka?
Tak, bo wiara rodzi się ze słuchania. Chcemy docierać do dzieci również przez opowieść dźwiękową. Jeśli dziecko ma możliwość wielokrotnego wsłuchania się w daną historię i w rozmowę o niej w różnych kontekstach, to odbiera przy tym stany uczuciowe bohaterów, i samo angażuje się emocjonalnie. Pozwala to, by te historie wniknęły w nie, wniknęły i pozostały na dłużej. Przynosi to oczekiwany skutek. Dzieci ta rozmowa i historia na płycie wciąga, absorbuje. Rodzice czasami się dziwią, że wobec propozycji telewizji, komputera, Internetu ich dzieci wybierają taką bardzo ubogą formę i słuchają tej płyty wiele razy, a nawet znają ją na pamięć.
Jakie warunki musi spełniać czasopismo religijne skierowane do dzieci?
Musi ono traktować małego czytelnika poważnie. Winno być pisane na poziomie umysłowości, percepcji dziecka i mieć na uwadze jego rozwój, wiarę, wychowanie. Nie może stawiać sobie za cel jedynie zabawiania dziecka. Bo proponowane nieustannie zgadywanki, przewaga zabaw, materiałów tylko do rozrywki, zatrzymują jakby dziecko w rozwoju. Dziecko potraktuje poważnie pismo, w którym jest samo poważnie potraktowane. Janusz Korczak powiedział kiedyś, że dla dzieci trzeba pisać tak, jak dla dorosłych, tylko trochę lepiej.
A czy „Anioł Stróż” ma coś do zaoferowania rodzicom swych małych czytelników?
Na samym początku tworzenia pisma postanowiliśmy, że będziemy również kierować w nim coś do rodziców. Najpierw byl to dodatek, pt. „Cień Anioła” – cień, jako Świadek Światła, który nie zasłania, nie narzuca się, ale i nie opuszcza, jak Anioł i rodzic wobec dziecka. Ktoś z rodziców spuentował ten pomysł w słowach, że w końcu ktoś nie chce wychowywać naszych dzieci bez nas. Ostatecznie przekształcił się on w niezależne czasopismo dla rodziców, pt. „Sygnały troski”. Każdy numer poświecony jest innemu tematowi, np. czas i pośpiech, nuda, pan telewizor, uzależnienia, ojcostwo, autorytet, dziecko i śmierć, erotyka… Taki numer jest małym kompendium podtematów i może nie tyle większej wiedzy, co sygnalizowania spraw i wspólnego zatroskania.
Znany jest Brat nie tylko z pisania, ale także mówienia do dzieci.
Tak, to prawda. Ja już wiele lat mówię do dzieci. Wygłosiłem sporo rekolekcji dla różnych grup od najmłodszych do najstarszych. Pierwsze kazania kompilowałem z różnych opowiastek, zagadek, wierszy i uczyłem się ich na pamięć. Jeszcze teraz, kiedy idę mówić do dzieci, to piszę opowieść i uczę się jej na pamięć. Jej literackość tworzy obraz, napięcie, reakcje emocjonalne, oczekiwanie, zaskoczenie i zapamiętanie fabuły. To potem „pracuje” w wyobraźni i w sercu dziecka.
Co jest podstawą do tworzenia takich opowiadań?
Prawie 99 % tych opowiastek powstawało na kanwie dosłownie paru słów z Ewangelii. Bez tego bardzo trudno coś wymyślić. Dlatego cykl audycji w radiu zatytułowałem „Słówka wokół Słowa”. Słowo Boże, bowiem, jest tak pojemne, a zarazem wielowątkowe. Patrzę przez te słowa na otaczającą rzeczywistość, ona też wiele podpowiada. Jestem bratem szkolnym, mieszkam w szkole, więc kontakt z dziećmi i młodzieżą mam częsty. Słucham też opowieści nauczycieli i rodziców, i pośrednio z nich tworzę swoje historie dla dzieci. To nie są typowe baśnie. Każda jest prawdopodobną opowieścią, która może mieć miejsce tu i teraz. Wtedy może być tak, jak pisał Tomasz Merton, że Dobra Nowina staje się pulsem, tętnem rzeczywistości. Pragnę wskazać na to, że słowo Boże dzieje się w tej chwili i jest przekladalne na wszystkie sytuacje życia.
Wielu rodziców zrezygnowało z opowiadania czegokolwiek dzieciom.
Szkoda. To wielka strata. Również wielu kaznodziejów nie korzysta z tego, co kiedyś było jakimś podstawowym wyposażeniem kaznodziei, czyli opowieści, przypowieści czy przykładu. Przecież Ewangelia jest pełna przypowieści. Opowieść w kościele miała i powinna mieć swoje miejsce. Z resztą ten sposób jest jakiś archetypiczny, bo tak wychowywało się od pokoleń – poprzez opowieść i płynący z niej morał.
Kiedy odkrył Brat swój charyzmat?
Odkryłem to już jako dziecko. Rodzice dużo czytali i tego mnie szybko nauczyli. Wchłaniałem potem książki jak odkurzacz. Przebywając z młodszym rodzeństwem opowiadałem im je. Ponieważ do grona słuchaczy dołączały inne dzieci z podwórka, miałem już swoje audytorium. Opowiadałem im to, co przeczytałem, ale czasem, widząc ich zasłuchanie, rodziły się w mojej wyobraźni nowe przygody, dalszy ciąg przeczytanych opowieści.
Potwierdziło się to jeszcze w wojsku. Służyłem z żołnierzami po wyrokach sądowych i po więziennych odsiadkach. To było twarde i brutalne towarzystwo, ale jedno ich jakoś „łamało” od wewnątrz – opowieści. Opowiadałem Trylogię, Kraszewskiego, Coopera, legendy, literackie historie chłopaków i dziewczyn. I wtedy moi słuchacze stawali się jakby innymi ludźmi. Mówili często: opowiadaj, opowiadaj… już wtedy widziałem tę moc słowa.
Powołanie do zakonu pozwoliło rozwinąć ów talent?
Tak. W pierwszym roku nowicjatu w Częstochowie powierzono mi dzieci specjalnej troski i ich przygotowanie do I Komunii. Już wtedy używałem wszelkich możliwych form, by do tych dzieci z ograniczoną percepcją jakoś trafić. Potem opiekowałem się chłopcami w naszej bursie w Lublinie. Byli na poziomie poprawczaka. To, co uwielbiali, to albo spacery z rozmowami, albo opowieści po zgaszeniu światła. Obojętnie o czym, byle im opowiadać. I tak jest do dzisiaj przez wszystkie 32 lata życia w Zgromadzeniu Braci Szkolnych. Zresztą, każdy z nas ma jakiś udział w całościowej misji Kościoła i przepowiadania. Ja piszę i opowiadam takie przypowiastki.
Jaka jest Brata ulubiona książka dla dzieci?
To jednak baśnie Andersena, a najbardziej baśń złożona z kilku baśni, czyli o Królowej Śniegu. To jest literatura pisana przez człowieka, który wyrastał w domu, gdzie się głośno czytało Biblię i on ją na baśnie przełożył, a baśń z kolei przekłada się na życie, ale w tym mogą pomóc dzieciom tylko dorośli.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał ks. Piotr Prusakiewicz CSMA
Wywiad ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” nr 3(99) maj – czerwiec 2009