Opiekuńcza miłość

„Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem… Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go” (Oz 11, 1-4). „Tak nisko upadł lud, że nie umiał już chronić swego potomstwa” (Albert Dam).

 

Okazuje się, że przeżycia z dzieciństwa mają wpływ na całe nasze późniejsze życie. Doktor David Henry przez całe życie nie był w stanie wymazać ze swego serca trzech rzeczy, które pozostawiło w nim dzieciństwo: biedy, zmartwienia i żałoby. Urodził się w Stanach Zjednoczonych, w Południowej Wirginii, w górskiej wiosce odciętej od świata. Chociaż jego ojciec pracował ciężko po piętnaście godzin na dobę, nie był w stanie zapracować na godne utrzymanie czteroosobowej rodziny, gdyż mnóstwo pieniędzy pochłaniało leczenie córki, która i tak umarła w piętnastym roku życia. Wszyscy w rodzinie cierpieli po swojemu, ale na ten temat zapanowała zmowa milczenia. David jeszcze za życia swej siostry wyjechał z domu do pobliskiego miasta, gdzie pracował i uczył się. Był nieprzeciętnie zdolny. Po szkole średniej bez trudu dostał się na medycynę, zdobył stypendium i został wyróżniającym się chirurgiem.

 

Narodziny bliźniąt

 

Od początku zaczął pracować w szpitalu w Lexington. Wiodło mu się dobrze, ceniono go i on także dawał z siebie wszystko. Wkrótce założył rodzinę i w rok później oczekiwał na narodziny swego dziecka. Miało to miejsce w roku 1964. Pewnej zimowej nocy, doktor David Henry pomimo strasznej zamieci śnieżnej szczęśliwie zawiózł żonę do szpitala, ale lekarz który miał odebrać poród uległ niestety wypadkowi. To zmusiło doktora do samodzielnego odebrania porodu. Na świat przyszły jego własne bliźnięta. Syn, urodzony jako pierwszy, okazał się całkowicie zdrowy. Kiedy pojawia się córka, doktor od razu dostrzegł, że jest chora na zespół Downa. W ułamku sekundy – sądząc, że robi to, by uchronić przed bólem swoją żonę, Norah – podejmuje decyzję, która na zawsze odmienia dotychczasowe życie jego i żony. Prosi pielęgniarkę, Caroline Gill, aby zawiozła dziecko do domu opieki dla niepełnosprawnych w Louisville i nigdy nie ujawniała sekretu jego istnienia. Caroline nie potrafi jednak tak po prostu porzucić niemowlęcia. Przenosi się do innego miasta i decyduje się sama wychowywać niepełnosprawne dziecko. Żona doktora, Norah Henry, która wie tylko tyle, że córeczka zmarła przy narodzinach, wciąż żyje w nieutulonym żalu, co wywiera zgubny wpływ na całe jej małżeństwo.

 

Pielęgniarka Caroline Gill

 

Jej prawdziwe życie zaczęło się dopiero wtedy, gdy z Phoebe, porzuconą córką doktora na ręku, zawróciła z domu opieki dla niepełnosprawnych w Louisville. Spakowała manatki i dyskretnie wyprowadziła się z Lexington, przeprowadzając się do odległego o setki kilometrów Pittsburga, gdzie wkrótce znalazła dobrą pracę i dom dla siebie i dziecka. Została zatrudniona przez Dorotę March w charakterze opiekunki jej ojca, osoby starszej i schorowanej. Ta praca była dla niej prawdziwym darem niebios i Caroline świetnie o tym wiedziała. Była to bowiem praca z zamieszkaniem. Dorota March miała tytuł doktora w dziedzinie fizyki. Pracowała na wydziale uniwersytetu, którym niegdyś kierował jej ojciec, Leo March, błyskotliwy i dobrze znany naukowiec. Starszy pan miał teraz osiemdziesiąt parę lat i wciąż był w niezłej kondycji fizycznej, ale problem w tym, że zaczęły mu się zdarzać zaniki pamięci i od czasu do czasu tracił poczucie zdrowego rozsądku. Po jego śmierci, Dorota March pozwoliła im nadal mieszkać w tym domu, a Caroline bez problemu otrzymała zatrudnienie w szpitalu. Wkrótce po tym wyszła za mąż za dobrego i pogodnego człowieka, który stał się dla Phoebe prawdziwym ojcem.

 

Skutki ukrywanej tajemnicy

 

Rok 1970. Żona doktora Henry’ego, Norah nie potrafiła już odbierać świata w ten sam sposób, co wcześniej. Strata, jaką poniosła, pozostawiła na niej piętno bezradności, i z tą bezradnością walczyła, wypełniając dzień aż do ostatniej minuty; wciąż nosiła w sobie smutek jak ciemny kamień zamknięty w zaciśniętej dłoni. Doktor David marzył o tym, żeby przynieść jej ukojenie, ale żadne właściwe słowa nie przychodziły mu na myśl. Na pozór był człowiekiem, któremu w życiu wszystko się udało, a mimo to nigdy nie czuł – choć miał taką nadzieję – dumy, spełnienia ani pewności siebie. Każdego ranka zatrzymywał się na progu gabinetu i obserwował swój czysty, uporządkowany świat: ułożone porządnie rzędy instrumentów, nieskażoną biel tkaniny przykrywającej stół do badań. Teraz zrozumiał, że żyje jak w więzieniu od momentu, gdy oddał Caroline Gill swoją córkę. Całe jego życie kręciło się dookoła tamtego pojedynczego zdarzenia – wciąż widział nowonarodzone dziecko, leżące w jego ramionach, a potem własne ręce, wyciągnięte do obcej kobiety, żeby oddać jej maleństwo. Otóż z tego powodu, teraz, chociaż żyją w ogromnym wygodnym domu, czują się jak para całkiem obcych sobie ludzi. Niezależnie od tego, jak bardzo David stara się uczynić życie swego syna Paula gładkim jak jedwab, pozostaje faktem, że zbudował to życie na kłamstwie. Chciał uchronić żonę i jedynaka przed problemami, z powodu których sam cierpiał w dzieciństwie, a mimo to jego wysiłki wykreowały innego rodzaju cierpienia, których istnienia nie potrafił przewidzieć.

 

Walka o prawo do edukacji Phoebe

 

Cierpliwa, łagodna i uczynna Caroline Gill przeistaczała się w prawdziwą lwicę, gdy szo o wywalczanie prawa do edukacji niepełnosprawnej Phoebe. W tym celu, razem z rodzicami innych niepełnosprawnych dzieci, założyła Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom z Zespołem Downa i przy pomocy adwokata toczyła prawdziwy bój o dostęp tychże dzieci do edukacji. Panowie z Rady Edukacyjnej kategorycznie tego odmawiali, tłumacząc się brakiem odpowiednich funduszy na ten cel. „To kula u nogi dla środków finansowych szkolnictwa i odbieranie szansy bystrzejszym dzieciom” – twierdzili. Adwokat Stone, broniący sprawy Stowarzyszenia, przekonywał: „Wszystkie dzieci zasługują na to, by otrzymać jednakowy poziom wykształcenia. Dla ich rozwoju zarówno fizycznego, jak intelektualnego najlepsze będzie to, co jest najlepsze dla wszystkich dzieci – możliwość dostępu do niczym nieograniczonej edukacji. Dziś walczymy wyłącznie o równe traktowanie”. Po nim zamierzała zabrać głos Caroline, ale poczuła przypływ rozpaczy, gdyż widziała, że ludzie ci nigdy nie dostrzegą człowieczeństwa w kimś takim jak Phoebe. Zawsze będą widzieć wyłącznie jej odmienność, powolność w mówieniu i trudność w opanowywaniu nowych umiejętności. W jaki sposób mogłaby pokazać im swoją prześliczną córeczkę, Phoebe, która siedząc na dywanie, układa wieżę z klocków, z miękkimi włosami założonymi za uszka i wyrazem absolutnej koncentracji na buzi? Phoebe, która nastawia mały adapter kupiony specjalnie dla niej i oczarowana muzyką tańczy po gładkich, dębowych deskach podłogi? Małą rączkę, która niespodziewanie pojawia się na kolanie Caroline, gdy ta siedzi smutna albo zamyślona, zaabsorbowana problemami jakie niesie życie? „Wszystko w porządku, mamusiu?” Albo po prostu: „Kocham cię”. Phoebe, która jeździ na barana na ramionach przybranego ojca Ala i obejmuje na powitanie każdego, kogo spotka…

 

Miłość potrafi zwyciężać

 

W końcu Caroline podniosła się z miejsca. Drżała na całym ciele. Ręka nieżyjącej matki natychmiast pofrunęła w kierunku jej ust, żeby je zamknąć, ale było już za późno. Caroline sama nie mogła uwierzyć, że życie aż tak ją zmieniło. Była teraz kimś zupełnie innym niż przedtem. Mocno oparła się o stół obiema rękoma i czekała. Jeden po drugim mężczyźni z Rady milkli, aż w końcu zapadła cisza.

– „Nie mówimy o liczbach, mówimy o dzieciach – oświadczyła z całym przekonaniem. – Mam córkę, która skończyła właśnie sześć lat. Opanowywanie nowych umiejętności zabiera jej więcej czasu, to prawda, ale w końcu uczy się wszystkiego, co umieją normalne dzieci. Umie czołgać się, chodzić, mówić, korzystać z łazienki, ubierać się… Nawet dziś rano ubrała się sama. Codziennie patrzę na nią i widzę małą dziewczynkę, która chce się uczyć i przyjaźnie odnosi się do każdej nowo poznanej osoby. A teraz widzę pokój pełen ludzi, którzy najwyraźniej zapomnieli, że żyjemy w kraju, który gwarantuje każdemu dziecku dostęp do edukacji, bez względu na jego zdolności”.

Przez chwilę nikt się nie odezwał. W ciszy słychać było jedynie grzechotanie szyb, poruszanych słabymi podmuchami wiatru. I fundusze się znalazły, i Phoebe poszła do normalnej szkoły, razem z innymi dziećmi. Z latami wyuczyła się zawodu tkactwa i dodatkowo pracy biurowej w zakresie robienia fotokopii. To otwarło jej drogę do szerokiego kontaktu z ludźmi i co najważniejsze dało poczucie własnej godności.

 

Trzy znaczące spotkania

 

Gdy Phoebe ukończyła dwadzieścia lat, Caroline Gill postanowiła spotkać się z doktorem Henrym. Oczywiście przez całe lata informowała go na bieżąco o tym jak rośnie i postępach, jakie robi w edukacji. Nie ujawniała mu jednak miejsca ich zamieszkania. Pocztę do doktora wysyłał i odbierał z różnych miast jej mąż, kamieniarz. Przy umówionym spotkaniu, daleko poza miejscem zamieszkania, Caroline przekazała doktorowi ostatnie zdjęcia córki i rzekła do niego: „Twoja córka doktorze jest bezpieczna, kochana i otoczona czułą opieką. Ominęło pana mnóstwo cierpienia, ale i mnóstwo radości”. Poczucie straty i żal potężny jak fala zalały go od stóp do głów, i to tak nieoczekiwanie, że musiał oprzeć się o ścianę, by nie upaść na ziemię.

Drugie spotkanie miało miejsce pięć lat później, już po śmierci doktora. Caroline Gill udała się do Lexington, gdzie spotkała się z Norah i wyjawiła jej skrywaną przez dwadzieścia pięć lat tajemnicę. W krótkim czasie po tej wizycie Norah wraz z synem udali się do Pittsburga, by spotkać się z Phoebe. Córka chciała jednak pozostać przy przybranych rodzicach. Norah szanuje ten wybór, a Paul decyduje się przyjąć propozycję pracy w orkiestrze w Pittsburgu, aby być blisko siostry i służyć jej pomocą (zob. K. Edwards, Córka opiekuna wspomnień, Katowice 2007).

Jest takie powiedzenie: „Kiedy potrzeba, to Bóg posyła nawet swego Anioła”. Biedna mała dziecina otrzymała takiego anioła, dając w zamian prostotę, radość i szczerą miłość.

Aniołowie święci, bez waszej świetlanej obecności, świat byłby pogrążony w ciemnościach wyrachowania, przyziemności, niepotrzebnych lęków i obaw, niezdolny podjąć się trudu i poświęcenia w imię prawdziwej miłości. Uczcie nas dostrzegać to, co należy nam czynić, gdyż niesie to z sobą prawdziwe szczęście i uświęcenie. Amen.

 

 Ks. Henryk Skoczylas CSMA

 

 

Artykuł ukazał się w marcowo-kwietniowym numerze „Któż jak Bóg” 2-2012. Zapraszamy do lektury!