Opowieść o św. Rafale i Tobiaszu

Trzech tylko pomiędzy niezmiernego wojska anielskiego Pismo Święte po imieniu nazywa, a Kościół osobno czci naszej poleca. Michała, który wojował z Lucyferem i zrzucił go z nieba do piekła za bunt przeciwko Panu Bogu. Gabryela, który największą i najradośniejszą wiadomość przyniósł na ziemię, zwiastując, że Bóg miał się stać ciała, a Marya Panna, matką Bożą. Wreszcie Rafała, którego czcimy jako opiekuna podróżnych i lekarza chorób dusznych i cielesnych.

Może niejedna z Was nie pamięta, kiedy to i jakim sposobem święty Archanioł dał poznać moc swoją ludziom, więc tu opowiem taką piękną powiastkę, a już całkiem prawdziwą, bo z Pisma Świętego wzięta i dlatego także, że Kościół Święty obchodzi świętem pamięć tego Archanioła, przypominamy wam dla Waszej i naszej pociechy.

Pan Bóg, aż do przyjścia Pana Jezusa, opiekował się Żydami jako ludem swoim wybranym, spośród którego miał narodzić się Syn Boży. Ale lud to był niewdzięczny, krnąbrny i zuchwały, często odstępował prawdziwego Boga, i przez całe dzieje jego ciągną się bunty i niewierności. Pan Bóg zsyłał na nich różne plagi i kary, wreszcie dopuścił, że byli wygnani z własnego kraju. Tę karę przepowiadali im prorocy, ale oni nie wierzyli, ani się poprawiali. Potężny król napadł ich, zwyciężył i pognał w niewolę. Siedzieli więc w kraju obcym i pogańskim, bez rządu własnego, bez świątyni i świąt, bez pociechy, jak niewolnicy. Żyli w rozproszeniu po różnych miastach, czasem więcej, czasem mniej uciskani, podług tego jaki król tam panował, lepszy albo gorszy, a trwała ta ich niewola 70 lat. Jak to bywa, że w biedzie się człowiek opamięta, tak i Żydzi z daleka od ojczyzny lepiej Panu Bogu służyli, niż kiedy świątynię mieli blisko, a niektórzy bardzo wiernie spełniali wszystkie przykazania i przepisy swoje. Takim był Tobiasz, Żyd pobożny i miłosierny. Był on zrazu dość majętny, ale hojny był w jałmużnach, a część majątku rozpożyczał tym, którzy byli w potrzebie, a na wygnaniu było takich wiele. Wreszcie sam zubożał, a jednak i wtedy co mógł, to robił dla drugich.

Nastał wtedy król okrutny, który za byle co Żydów na śmierć skazywał. Otóż Tobiasz, nie mogąc braci swoich ratować, przynajmniej ciał ich na poniewierkę i na pożarcie psom, jak bywało w krajach pogańskich, zostawić nie chciał. Z wielką więc nieraz uciążliwością znosił ukradkiem trupy do domu swojego, a potem nocą po kryjomu wynosił i w ziemi grzebał. Coraz więcej przybywało umarłych, nieraz Tobiasz od stołu wstawał, jak mu znać dali, że trup gdzie leży. Raz zmęczony całonocną pracą upadł prawie pod progiem domu swojego i zasnął. Na zamknięte jego powieki spadło łajno z jaskółczego gniazda pod dachem i oczy mu wygryzło. Biedny Tomasz zaniewidział. On sam nie sarkał i przyjął z poddaniem ten dopust boży, ale przyjaciele – jak to bywa – niby go żałując, sarkali na niego. Wymawiali mu dobre uczynki, że przez nie nic sobie nie zasłużył u Pana Boga, a tylko sam popadł w nędzę i kalectwo. Nawet żona gorzko wymawiała mu jałmużny i modlitwy, i to, że ona teraz musi pracować na niego i na siebie. Wtedy tak się smutno Tobiaszowi zrobiło, że prosił Pana Boga o śmierć rychłą. Sądząc, że go Pan Bóg wysłucha, zawołał syna, młodzieńca jeszcze, aby mu przypomnieć wszystkie obowiązki względem Boga, kraju i matki. Zalecał mu też, jako pierwszy po Bogu obowiązek, miłość bliźniego i jałmużnę, a słowa jego takie piękne, że kilka z nich tu przytaczam, bo je zapamiętać warto:

„Czyń jałmużnę z majętności twoich, a nie obracaj oblicza swego od żadnego ubogiego, a tak będzie, że i od ciebie nie odwróci się oblicze Pańskie. Jak będziesz mógł, tak bądź miłosierny: będziesz miał wiele, hojnie dawaj: jeżeli mało będziesz miał, i mało z chęcią udzielać usiłuj. Tak sobie zaskarbisz zapłatę na dzień potrzebny, bo jałmużna wielką ufnością będzie przed najwyższym Bogiem wszystkim, którzy ją czynią”.

Wreszcie oznajmił Tobiasz synowi, że niegdyś pożyczył jednemu Żydowi ze swego pokolenia znaczną sumę pieniędzy, bo na naszą rachubę wyniosłaby około piętnastu tysięcy reńskich, na prosty rewers, czyli kwit, bez procentu. Zanim oczy zamknie, radby, aby syn tę sumę odebrał. Ale człowiek ów zamieszkał w dalekim mieście, a chłopiec młody potrzebował na tę drogę towarzysza i przewodnika. Kazał mu więc postarać się o takiego pewnego człowieka. Zaledwo młody Tomasz wyszedł z domu, spotkał młodzieńca przybranego jak gdyby do podróży. Gdy go zapytał, czy był w mieście Rages, odpowiedział że był nieraz i zna Gabelusa, który tam mieszka. Ucieszył się młody Tobiasz wiedząc, że ten był dłużnikiem ojca. Zaprosił więc młodzieńca do niego; starzec, choć ślepy, przekonał się z mowy przybysza, że stateczny i dziwnie roztropny, powierzył mu syna, którego rodzice oboje, a zwłaszcza matka, gorzkimi łzami żegnali.

Różne w drodze mieli przygody; wreszcie zatrzymali się w stolicy kraju Medyjskiego, Ekbatanie. Tam mieszkał krewny Tobiasza Raguel, i roztropny przewodnik, który zwał siebie Azaryaszem, powiedział młodzieńcowi, że wypada mu przywitać krewnego ojca, a nawet prosić o rękę córki jego Sary. Na te słowa zląkł się młody Tobiasz, słyszał był bowiem, że ta dziewica siedem już razy była za mąż wydana, i każden z tych mężów pierwszej nocy po ślubie nagle umierał. Azaryasz go uspokoił mówiąc, że jemu właśnie Pan Bóg ją przeznaczył, jako młodzieńcowi cnotliwemu i dlatego tamci niecnotliwi śmierć znaleźli w tem małżeństwie. Raguel ich przyjął gościnnie, a dowiedziawszy się, że młodzieniec jest synem Tobiasza, błogosławił mu jako synowi świątobliwego człowieka. Tem niechętniej wszelako przyjął prośbę o ręki córki, bojąc się dla syna krewnego i przyjaciela losu innych swoich zięciów. I znów Azaryasz go zapewnił, że Tobiasza taka przygoda nie spotka. Smutna Sara, która w łzach i modlitwach młode lata spędzała, ze strachu oddała rękę młodzieńcowi, a Azaryasz, który im dziewosłębił, prosił, by na modlitwie pierwszą noc poślubną spędzili, upraszając sobie błogosławieństwo na nowe życie. Ale Raguel nie dowierzał, i już po kryjomu grób kopać panu młodemu rozkazał. Gdy oboje wstali zdrowi i weseli, radość rodziców była tem większa, i Raguel pomyślał o sutym weselu. Cieszył się Tobiasz żoną i nową rodziną, a pilno mu było wykonać zlecenie ojca i powracać rychło do niego. Tu znów Azaryasz ofiarował się z pomocą, wziąwszy kwit sam podążył do Rages, odebrał dług, który mu Gabelus chętnie wypłacił, i wziął go z sobą na gody weselne.

Rodzice młodej, jak to bywa, radzi by byli zatrzymać córkę i zięcia jak najdłużej, ale Tobiasz prosił, by wzgląd mieli na wiek ojca, na jego samotność i kalectwo; puścili więc Sarę, zdawszy na nią połowę znacznego swego majątku i żegnali pięknym upomnieniem, aby „świekrę czciła, męża miłowała, czeladzią rządziła, dom sprawowała, a sama siebie zachowała bez przygany”.

W połowie powrotnej do Niniwy drogi, Tobiasz, za namową Azaryasza, zostawił żonę, aby z czeladzią i dobytkiem wolniej za nim zdążała, a sam puścił się naprzód z przewodnikiem, aby rodziców czem prędzej powitać i ucieszyć. Jakoż wielki był ich smutek i obawa o syna; matka codziennie wybiegała za miasto na pagórek i co dzień ze łzami wracała nie spotkawszy syna. Wymawiała – jak to żony umieją – mówiąc, że światło oczów ich, że ostatnią pociechę puścił od siebie, a biedny ojciec sam zbolały, pocieszał stęsknioną matkę. Aż wreszcie dzień szczęśliwy zaświtał; pierwszy przybiegł pies wierny, który towarzyszył podróżnym i skomleniem i machaniem ogona witał ślepego pana swego. Tobiasz potykając się biegł naprzeciw syna, który zaledwie go powitał, pomazał powieki jego żółcią ryby, którą schwycił w drodze i którą mu Azaryasz w tym celu kazał wziąć z sobą. Nie minęła godzina, kiedy przejrzał starzec i nie tylko syna, ale wkrótce i synową zobaczył, wielbiąc Boga za cuda miłosierdzia Jego nad sobą.

Ale o dzielnym przewodniku trzeba było pomyśleć. Naradzali się więc ojciec z synem, jaką by mu zapłatę wyznaczyć, a wdzięczny młodzieniec zapewniał ojca, że i połowa całego majątku byłaby niezbyt wielką nagrodą za jego dobrodziejstwa. Prosili go tedy, aby pół tego, co z łaski jego im przypadło, przyjąć od nich raczył. On zaś oznajmił im, że nie jest Azaryaszem, lecz Aniołem Rafaelem, posłanym im przez Boga ku pomocy, a w nagrodę dobrych uczynków, a zwłaszcza jałmużny, która – jak powiada – „oczyszcza grzechy i sprawia, że się znajduje miłosierdzie i żywot wieczny”. Przypomniał mu Anioł, iż „gdy się modlił z płaczem i w dzień chował umarłych w domu swoim, a w nocy ich grzebał, jam zanosił modlitwy i jałmużny Twoje przed Pana, a iżeś był Mu przyjemny, zsyłał Bóg na ciebie próby i doświadczenia, a teraz posłał mię, abym Cię uzdrowił i przeprowadził szczęśliwie syna twego”. Tobiasz ojciec i syn w przerażeniu upadli twarzą do ziemi i rzekł im Anioł: „Pokój Wam, nie bójcie się”. I znikł z oczów ich, a oni przyszedłszy do siebie, opowiadali o cudach miłosierdzia Bożego nad sobą.

Ta śliczna powieść daje nam dowód i przykład, jak bardzo Pan Bóg każdym z nas się opiekuje. Oto widzimy, ile dla jednej rodziny sprawuje cudów, jak Archanioła swojego nie żałuje, aby przyjść w pomoc Tobiaszowi i jego synowi; jak troskliwie nad nimi czuwa. Widzimy jeszcze, jak miła jest Panu Bogu jałmużna, jak pamięta człowiekowi każdy dobry uczynek. Niechże to będzie owocem tego opowiadania, abyśmy bliźniemu przynosili taką pomoc, na jaką nas stać. Czy dasz grosz ubogiemu, czy kromkę chleba, czy garść ziemniaków, pamiętaj, abyś jak Tomasz syna napominał, dobrem sercem dawała, bo serce dużo więcej niż datek liczy się u Pana Boga.

Herbert Oleschko

Artykuł ukazał się w lipcowo-sierpniowym numerze „Któż jak Bóg” 4-2015