Oszukałem swoich rodziców

W popularnym krośnieńskim „Katoliku” trafiłem w sam środek zamieszania. Białe koszule, gdzieniegdzie notatki czy maskotki, jakieś kwiaty. W dniach gdy wiosna roztoczyła przed spacerowiczami pełnię swej krasy, przykuci do ławek maturzyści pisali testy, które zadecydują o ich przyszłości. Tym większe uznanie oddać muszę nowemu Ojcu Generałowi, który, mimo „przelewających się” przez gabinet uczniów i interesantów oraz gorącej linii z komisją egzaminacyjną, znalazł jeszcze czas dla mnie na długą, serdeczną rozmowę.

 

Dobry ma Ojciec kontakt z tymi dzieciakami, tak na pierwszy rzut oka…

Akurat ten chłopiec, który wszedł tu przed chwilą, był poważnie uzależniony od komputera, na lekcjach siedział jakby chciał udać, że go nie ma, nie nawiązywał w ogóle kontaktu z innymi uczniami. Dzisiaj to nie ten sam chłopak, jest śmiały, występuje publicznie w imieniu całej klasy.

Dużym problemem jest wśród młodych nieumiejętność nawiązywania kontaktów. Dzieciaki potrafią w sali informatycznej rozmawiać ze sobą przez Gadu-Gadu, mimo że siedzą przecież obok siebie. Te dzieci, „komputerowe” jak je nazywam, cechują się też obniżoną zdolnością przewidywania niebezpieczeństwa czy konsekwencji własnych czynów. Myślą, że wcisną ENTER i będą mieć kolejne życie.

 

Ale co może na to poradzić sam nauczyciel?

By pomóc w takich przypadkach, potrzebna jest współpraca nauczyciela, pedagoga i rodziców, a czasem i psychologa. Częstymi problemami wśród uczniów są brak wiary w siebie, niska samoocena, nadwrażliwość. Mieliśmy jedną dziewczynę z anoreksją, która musiała przerwać naukę, bo trzeba było ratować jej życie. W 3 klasie gimnazjum ważyła 32 kg.

 

Jak przyciągacie te dzieciaki do „Katolika”? Bo na same hasła powściągliwości i pracy, mogłyby się nie skusić…

Zasadniczym powodem, dla którego przychodzą do nas dzieciaki, jest poczucie bezpieczeństwa, które im zapewniamy. Klasy są maksymalnie 18-20-osobowe w gimnazjum i 24-osobowe w liceum. Oczywiście, czasem dzieci są zachęcane przez rodziców, ale też wiele z nich wybiera naszą szkołę samodzielnie. Mieliśmy przypadek, gdy matka jednego z uczniów powiedziała wprost: „Odszedł ode mnie mąż, a chcę by moje dziecko miało pozytywne męskie wzorce, z których mogłoby czerpać”. Jedna z dziewczyn z kolei powiedziała mi po maturach: „Proszę księdza, ksiądz jest mi bliższy niż mój własny ojciec”. Czasami dopiero po latach zaczynam rozumieć po co Bóg postawił przede mną takiego a nie innego ucznia, jaki miał w tym plan.

Uczymy też nasze dzieciaki odpowiedzialności za siebie nawzajem. Gdy jedna z dziewczynek dokonała próby samookaleczenia, jej koleżanka przyszła, by powiedzieć, że dzieje się coś niedobrego. Inna zaalarmowała nas o treściach samobójczych, jakie na blogu umieszczała jej przyjaciółka. Bez sygnałów ze strony uczniów, nie moglibyśmy tym dziewczynom pomóc.

 

A co z poziomem nauczania?

Oczywiście, to też ważny czynnik przyciągający. Obiektywnie mierzalny, bo Okręgowa Komisja Egzaminacyjna bada i systematyzuje postępy, jakie uczniowie robią przez 3 lata; sprawdza przyrost ich wiedzy.

Cechuje nas przy tym maksymalna indywidualizacja procesu nauczania. Niewyobrażalnym jest, by nauczyciel nie poświęcił czasu dziecku, które go o to poprosi. Tyle się dzisiaj mówi o indywidualnym toku nauki – my robiliśmy takie rzeczy w czasach, gdy nikt tego tak jeszcze nie nazywał. Jeżeli jakiś uczeń ma dużą wiedzę, ale stresują go np. wypowiedzi ustne – nie ma problemu, abyśmy sprawdzali jego wiedzę pisemnie.

Pamiętam jak jedna z dziewczynek, która przeniosła się do naszej szkoły, powiedziała rodzicom: „W tej szkole warto się uczyć”. W poprzedniej była za swoją sumienność prześladowana. Tu panuje atmosfera rywalizacji, ale zdrowej rywalizacji. Gdy któryś z uczniów wygrywa przedmiotową olimpiadę, reszta spontanicznie wstaje i bije brawo.

 

Ojcu też gratulowali wyboru?

Cały dzień na mnie czekali i nie mogli się doczekać, bo dotarłem do Krosna dopiero ok. 23:00. Ale czekał na mnie wielki baner, dekoracje i bukiet z 15-stoma różami – po jednej za każdy rok mojej posługi w tym miejscu.

 

Nie boi się Ojciec o te wszystkie dzieła, które zostają w Krośnie – o szkołę, o Orszak Trzech Króli?

Jestem o nie spokojny. Tutejsi ludzie na pewno nie pozwolą im upaść. Wierzę też, że Pan Bóg jeszcze nieraz posłuży się tymi dziełami w realizacji swoich zamysłów.

 

Ale nie żal będzie trochę odchodzić po tych 15 latach? Bo mówi ksiądz o uczniach z taką pasją, że ciężko mi przerwać…

Mówiłem nieraz, że gdybym w nowicjacie dowiedział się, że zostanę dyrektorem szkoły, do tego skazanym po części na samotność, bo jesteśmy tu tylko we dwóch z ks. prefektem, to pewnie bym uciekł. To co by było, gdybym wiedział, że zostanę Generałem…. <śmiech> Ale jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć i B. Moja mama mówi, że ona już się wypłakała, gdy szedłem do nowicjatu. A wszystko co było potem, włącznie z tym, że zostałem Generałem, to tylko konsekwencje tamtej decyzji. Pan Bóg jest najlepszym wychowawcą i nauczycielem – wie najlepiej co będzie dobre dla danego człowieka.

 

To czemu w takim razie mama płakała?

Byłem jedynakiem, więc proszę nie dziwić się łzom moich rodziców. Tego rodzaju rozłąka przerasta człowieka. Ale to były też łzy szczęścia i wdzięczności. Rodzice dobrze rozumieli, że to Bóg powołuje mnie, bym poszedł za nim. Z każdym zadaniem, które otrzymywałem w Zgromadzeniu, mówili: „To teraz trzeba się jeszcze więcej modlić”.

 

No… Teraz to naprawdę trzeba…

<Śmiech> No trzeba. Muszę się zresztą przyznać, że oszukałem swoich rodziców, którzy chcieli abym poszedł do krośnieńskiego Kopernika – był on wówczas uważany za najlepszą szkołę w okolicy. Powiedziałem im, że idę do Dukli, a wybrałem w końcu Niższe Seminarium Duchowne w Miejscu Piastowym.

 

Dlaczego akurat tak?

Może zabrzmi to górnolotnie, ale ja już od dziecka czułem, że pociąga mnie kapłaństwo. Rodzice ciągali mnie na sankach z Wrocanki do Miejsca na Jasełka. Chodziliśmy tam 3 km w jedną stronę na nabożeństwa majowe. Ludzie tutaj naprawdę żyją wiarą, a to Sanktuarium jest dla nich świętym miejscem. Zastanawiałem się tylko czy nie poświęcić swego życia posłudze w zakonie kontemplacyjnym. Ale ostatecznie Markiewicz zwyciężył. Nie ma zresztą piękniejszej kontemplacji niż słowa św. Michała Archanioła: „Któż jak Bóg”! Ja to nazywam kontemplacją czynu.

 

Odczuwa ojciec czasem to wstawiennictwo św. Michała?

Mam niezwykle silne duchowe doświadczenie oczyszczenia intencji i uwolnienia ze słabości – i jestem głęboko przekonany, że zawdzięczam te łaski właśnie interwencji św. Michała Archanioła.

 

A pomoc Anioła Stróża?

Osoby, które często jeżdżą autem, przeżyły może coś podobnego. Gdy zmęczony, po wielu godzinach jazdy, budzę się nagle w aucie zjeżdżającym na przeciwległy pas, a on jest akurat pusty – nie mogę nie dostrzec w tym interwencji Anioła Stróża. Widocznie Pan uznał, że to jeszcze nie mój czas. A on zna najlepszy czas na wszystko.

 

I teraz był najlepszy czas, żeby zostać Generałem?

Czułem, muszę tak chyba określić – w swoim życiu wewnętrznym, że Pan mnie do czegoś przygotowuje. Zawierzyłem to uczucie Opatrzności, prosiłem o dar zaufania.

 

A teraz o co Ojciec prosi?

Żebym nie zgłupiał. To znaczy – żebym nie popadł w pychę. Proszę o pokorę, ale też o mądrość w rozmowach z ludźmi i w podejmowaniu wyborów, to po drugie. Bo widzę w swoich współbraciach ogromny potencjał i pragnąłbym go tak wykorzystywać, aby oni sami również byli szczęśliwi. A po trzecie – proszę o taką mądrość „markiewiczowską”.

 

To znaczy?

Tak sobie myślę, że gdyby ks. Markiewicz zrealizował wszystko co sobie zaplanował, nie byłoby potrzeby istnienia Zgromadzenia. Dlatego odczytywać musimy te jego niezrealizowane marzenia i pragnienia, i odnosić je do naszego „tu i teraz”.

 

Co więc takiego miałby do zrobienia ks. Markiewicz tu i teraz?

Ks. Markiewicz był wychowawcą. A wychowawcy potrzebni są zawsze. Wydaje się, że Ojciec Założyciel postawił znak równości między słowami „michalita” i „wychowawca”. Ale wychowanie to nie tylko wzniosłe formułki. Wychowanie to towarzyszenie. Każdemu, nie tylko dziecku. Również np. człowiekowi uzależnionemu.

 

Łatwe jest takie towarzyszenie?

Muszę przez cały czas mieć w głowie bezpiecznik – pamiętać, że wszystko co mówię, słyszą ludzie wokół mnie. Jestem za nich odpowiedzialny. Nie mogę przez swoje słowa stać się przyczyną ich zgorszenia czy zwątpienia. Markiewiczowska głębia myślenia o wychowaniu sprowadza się do tego, by moja postawa była prawdziwa i naturalna. Młody człowiek jest szczególnie wyczulony na fałsz i hipokryzję.

 

Teraz, w jakimś sensie, będzie Ojciec wychowawcą również dla swoich współbraci…

To prawda. Zacząłem jeszcze uważniej słuchać sam siebie; słów, których używam w rozmowach z nimi. Sam o sobie mówię, że muszę być bardziej Ojcem niż Generałem, Przełożonym. Nie traktuję swojej nowej funkcji w kategorii rządzenia. Chciałbym zresztą, aby posługujący w dzisiejszym świecie michalici potrafili czerpać z doświadczenia swoich starszych współbraci, którzy posługiwali przecież w czasie niezwykle trudnym dla Kościoła, w dobie komunizmu i przeprowadzili przez ten czas Zgromadzenie. Mimo, że tamta władza zamykała nasze ośrodki, oni nie zdezerterowali, pozostali wierni charyzmatowi ks. Markiewicza.

 

To część jakiegoś oficjalnego programu? Ma Ojciec „program” na najbliższe 6 lat?

Przede wszystkim chciałbym abyśmy nieustannie, jak najmocniej, wsłuchiwali się w to, co ma nam do powiedzenia św. Michał, a w zasadzie co ma nam do powiedzenia Bóg przez św. Michała. Musimy zagospodarować to ogromne dobro duchowe jakim zaowocowała peregrynacja. Ludzie potrafili dzięki niej przekroczyć samych siebie, zaczęli znów odważnie przyznawać się do wiary. Bardzo bym chciał, aby to dobro przełożyło się również na wzrost liczby powołań w naszym Zgromadzeniu.

Po drugie – zależy mi na odnowieniu świętości osobistej każdego z nas. Kto dba o osobistą świętość, ten ani krzywdy innym nie zrobi, ani Pana Boga nie obrazi. Chciałbym, aby powróciła w nas świeżość z czasów, gdy każdy z nas decydował o przystąpieniu do Zgromadzenia; gdy mówił: „Chcę być michalitą”. Taka gorliwość nowicjacka. Dążenie do świętości właśnie poprzez realizację określonego charyzmatu. Radość z życia w tej, a nie innej wspólnocie. Świadomość, że Pan Bóg chce istnienia naszego Zgromadzenia powinna dodawać nam wszystkim siły. Osobiste doświadczenie wiary zawsze przywraca entuzjazm.

Płaszczyzna działań, w których realizują się michalici, jest naprawdę bardzo szeroka. Połowa z nas pracuje zagranicą jako misjonarze, prowadzimy szkoły, domy dziecka, działalność wydawniczą i musimy cały czas odczytywać czego wymaga od nas obecna sytuacja. Pytać samych siebie, jakimi wychowawcami mamy być w tym, a nie innym miejscu, wśród tych a nie innych ludzi? Ale patrząc po historii Zgromadzenia, ufam że i przez nadchodzące czasy św. Michał nas bezpiecznie przeprowadzi.

 

A zbliżają się Zgromadzenia setne urodziny. Planuje Ojciec dla michalitów jakieś szczególne przygotowania duchowe?

Przede wszystkim niech ten nadchodzący Jubileusz będzie czasem ogromnego dziękczynienia za przetrwanie markiewiczowskiego charyzmatu. Mam głębokie przekonanie, że wielu naszych współbraci odeszło do Pana w trakcie tego stulecia jako święci ludzi. Chciałbym, abyśmy głębiej pochylili się nad tymi życiorysami, odkryli je na nowo. Po to choćby, abyśmy mocniej jeszcze poczuli się ich spadkobiercami, zachowali poczucie ciągłości dzieła, które prowadzimy.

Na pewno Jubileusz będzie dużym wydarzeniem duchowym, czasem pytań o istotę michalickiej tożsamości w XXI wieku. Nie ma już co prawda zakładów wychowawczych, ale metoda asystencji, opracowana jeszcze przez św. Jana Bosko, jest aktualna w każdych okolicznościach.

 

Czego więc życzyć michalitom na kolejne stulecie?

Abyśmy nigdy nie zawiedli nadziei, które pokłada w nas Pan Bóg. Abyśmy z entuzjazmem, wyrażonym w zawołaniu „Któż jak Bóg”, potrafili wchodzić w otaczający nas świat. Abyśmy potrafili zdobywać dla Boga ludzi, wykorzystując tę „falę”, jaką była peregrynacja. A wierzę, że Bóg w swojej hojności część spośród nich, przeznaczy nam na powołania. Chciałbym, abyśmy zachowali taką „Bożą mądrość” w odczytywaniu znaków czasu.

 

A na Kapitule? Udało się Wam je odczytywać? Udało się „napełnić Duchem” w myśl hasła?

Po pierwsze muszę tu podziękować wszystkim czytelnikom, wszystkim przyjaciołom rodziny michalickiej za modlitwę, za post, za wszystkie dedykowane w naszej intencji umartwienia. Kapituła była u nas czasem ogromnej radości z owoców wszystkich tych dzieł, które prowadzimy. Zwłaszcza z owoców peregrynacji.

To hasło, zaproponowane jeszcze przez o. Kazimierza Radzika, nie było dla nas tylko pustym słowem. Mam głębokie osobiste przeświadczenie o wyjątkowo silnym działaniu Ducha Świętego w trakcie Kapituły. Niesamowitą otwartość, z jaką podchodziliśmy do siebie nawzajem, i niezwykły wręcz spokój ducha w tak ważnych chwilach, zawdzięczamy właśnie darom Ducha Świętego

Modlę się, aby ten żar, którym napełnił On nas na czas Kapituły, nie wygasł za kilka miesięcy, ale by odżywał cały czas na nowo. Aby każdy z nas wstając rano brał głęboki oddech i mówił sam do siebie: „Dziś napełniam się Duchem”. Ale modlę się również, abyśmy napełniali się tym „duchem” przez nieco mniejsze „d”. To znaczy duchem bł. ks. Markiewicza. Aby w każdym z nas była Jego cząstka.

 

A teraz, u progu tej 6-letniej kadencji, jest w Ojcu więcej spokoju ducha czy tremy?

Najwięcej jest zaufania Panu Bogu, bo bez tego się nie da, to nie misja jest na ludzkie siły. Ufam, że Pan tym wszystkim pokieruje według swojego najlepszego zamysłu, ja muszę być tylko otwarty na Jego wolę. Bo ja mogę coś zaplanować na rok, dwa, trzy, ale plan Pana Bogu tyczy się całej wieczności. Przed Kapitułą dostałem od jednego z przyjaciół SMS-a: „Wiedz, że nie wydarzy się nic, czego Pan w swoim wiecznym planie by nie przewidział”. Oczywiście, jest też we mnie wiele wdzięczności, ale i poczucie takiej „niegodności”. Myśli w rodzaju: „Czym sobie na ten wybór współbraci zasłużyłem?”.

 

z ks. Dariuszem Wilkiem CSMA

nowym Przełożonym Generalnym

Zgromadzenia św. Michała Archanioła

rozmawiał

Karol Wojteczek

 

 

Artykuł ukazał się w archiwalnym numerze Któż jak Bóg 4/2016. Zapraszamy do lektury!