Personal Jesus: wyznanie czy deprawacja wiary?

Kiedy Maria Peszek podczas koncertu wchodziła na scenę w świecącej na czerwono koronie cierniowej i z podświetlonymi gwoździami w dłoniach śpiewając „Personal Jesus”, czuć było, że to nie performance artystki, tylko perfidia wylewającej pogardę dla Jezusa kobiety.

 

Co zainspirowało Depeche Mode do napisania „Personal Jesus”? Utworu, który stał się kanonem w repertuarze zespołu? Czy to moralitet, poszukiwanie światła w samotności, czy też personifikacja egoizmu, mającego zastąpić sumienie? Nie da się opuścić kotary nad często spotykanym w twórczości zespołu godzeniem w chrześcijaństwo.

 

Elvis, Bóg i prostytutki…

Wielu fanów Depeche Mode będzie mocno bronić tezy, że tekst piosenki „Personal Jesus” ma wręcz chrześcijański wydźwięk. Inni znowuż będą go dosłownie odbierać, jako kompozycję mówiącą o prostytuowaniu wiary, polegającej na wprowadzeniu spowiedzi przez telefon, spopularyzowanej i modnej formie w Stanach Zjednoczonych, z którą Martin Gore spotkał się podczas granego tam tournee. Sprowadzanie przesłania utworu tylko do opisu amerykańskiej rzeczywistości, jest tylko świadomym, bądź nieświadomym, ale kamuflowaniem rzeczywistego przesłania twórczości ukochanych idoli.

We wspomnianej, granej ciągle przez radia w paśmie złotych przebojów piosence, bardzo istotne jest, kto ten tekst wyśpiewuje, a tym samym, jaki nadaje mu kontekst. Choć przekaz zasłaniany jest metaforycznością liryki, to jednak nie dla wszystkich słuchaczy wypowiadanie imienia Jezus, równoznaczne jest z wyznawaniem wiary. Na pewno nie dla muzyków zespołu. Nie dla Martina Lee Gore’a i Dave’a Gahana. Faktyczne przesłanie utworu zostało zafałszowane niby wezwaniem do duchowej odnowy. W rzeczywistości jest to drwina z transcendencji chrześcijańskiego Boga. Potwierdza to teledysk, w którym muzycy odwiedzają dom publiczny, gdzie oddają się hedonizmowi, szukając, każdy dla siebie, własnego bożka. Jest nim poczciwa prostytutka, której można się zwierzyć i zawierzyć siebie. Utwór został zainspirowany książką „Elvis i Ja” napisaną przez Priscillę Presley, byłą żonę Elvisa Presleya, który był takim osobistym bożkiem dla Priscilli.

 

Dekadenckie video

Fani Depeche Mode są niezwykle wierną zespołowi społecznością. Tworzą wręcz „kościół DM”, swoistą wspólnotę, która bez względu na światopogląd i wyznanie jej nieformalnych członków, nie dopuszcza jakiejkolwiek analizy twórczości grupy, która mogłaby zaburzyć ten muzyczny hedonizm. Teledysk do utworu „Personal Jesus”, określany jest często jako „nienajszczęśliwszy”, ale wcale nie symboliczny i metaforyczny w swej treści. Nie jest jasne, że członkowie zespołu odwiedzają dom publiczny. Ukazano co prawda wdzięczące się kobiety, lecz nie ma momentu, w którym członkowie zespołu im płacą. Słychać jakieś tam sapanie, ale nie ma samego aktu erotycznego. Jedynym objawem hedonizmu, ma być bujanie się na fotelu, bujanie na dziecięcym koniku i granie na gitarze. Żadnego hedonizmu nie widać.

Teledysk do piosenki „Personal Jesus” wyreżyserował Anton Corbijn wyróżniający się niechęcią do religii. Ukazał to m.in. w wyreżyserowanym przez siebie bluźnierczym teledysku do utworu „Heart -Shaped Box” zespołu Nirvana, a także w produkcjach zrealizowanych dla Glena Danziga, m.in. „Killer Wolf”. Mrok i niepokój pojawiające się w jego surowym stylu i czarno-białej estetyce noszą znamiona fascynacji epoką punkowego nihilizmu, depresji i dekadencji, tak charakterystycznej dla zmarłego śmiercią samobójczą Iana Curtisa z zespołu Joy Division. Corbijn nie został wybrany przypadkowo na tego, który stworzy wizualizację przesłania Depeche Mode. Stał się osobistym fotografem Dave’a Gahan’a i zespołu, a także nadwornym reżyserem jego wideoklipów. W obrazie do “It’s no Good”, Corbijn pojawił się jako konferansjer zapowiadający zespół. Tam, zaprzyjaźniony z muzykami, nie miał problemu z kamuflowaniem przesłania i „nadawania” w tajemnym kodzie, znakach. Nie tak trudnych zresztą do odszyfrowania, nie było bowiem zamiarem reżysera, ani Depeche Mode zakodowywać swojej twórczości. Nie oznacza to jednak, że zespół prezentuje swoisty duchowy ekshibicjonizm, lubi dwuznaczności, żeby zwodzić i dawać sobie możliwość różnorodnego interpretowania tekstów i teledysków. Tak też jest i z samym autorem „Personal Jesus”, którego „The Stargate Mix” został sugestywnie osadzony w mrocznych czasach polowań na czarownice. Klip wyreżyserował Patrick Daughters. Dwa różne wideoklipy, ale jedno przesłanie.

 

Grzechy złożone na ołtarzu

Przedstawiany tu w odniesieniu nie jest Jezus Chrystus Zbawiciel, tylko podrobiony Jezus. Rozmówcą nie jest Pan Jezus, w tej wizji prostytuowania wiary tożsamość jest podrobiona. To bóstwo może reprezentować diabła i żądze. Oszustwo tożsamości. W wersji Marilyna Mansona widać to wyraźnie, zrzucone jest kamuflowanie i mocno akcentowane są symbole demoniczne. Po obejrzeniu wideoklipu, który wyreżyserował Anton Corbijn, może się wydawać, że to zwykły teledysk, ale po odjęciu aktorskiej i scenograficznej teatralności ujawnia się faktyczna treść. W teledysku mężczyźni wchodzą do domu publicznego, aby spełnić swoje pragnienia cielesne. Kobiety są ubrane na czarno, mają puste twarze i spojrzenia ukazujące tylko zwodnicze kuszenie. Do tego ważne w mrocznej symbolice motywy lustra, kapeluszy oraz okrągłego świecznika, który odzwierciedla w tym kontekście „magiczny krąg”.

Kompozycja „Personal Jesus” pochodzi z płyty „Violator” (1990). Jedna z poprzednich płyt, „Black Celebration”, była bardziej wymowna. Wielu chrześcijan podkreślało, że charakteryzował ją mrok i nawet dekadencja myśli. Następna „Songs of Faith and Devotion” (1993) przyniosła w utworze „I Feel You” personifikację siły, do której muzycy odnosili się na poprzednich wydawnictwach. To była wręcz identyfikacja ich przesłania. Podkreślił jej satanistyczny wręcz wydźwięk polski death metalowy Vader, tworząc okultystyczny hołd we własnej wersji tej kompozycji. W twórczości Depeche Mode nie wzięło się to znikąd, już nagranie „Blasphemous Rumours” z płyty „Some Great Renard” (1984) było odbierane jako egoistyczne rozliczenie z Bogiem i zostało nawet potępione przez brytyjskie duchowieństwo.

Honorowy kapłan Kościoła Szatana w USA, Marilyn Manson odsłonił faktyczne znaczenie kompozycji „Personal Jezus”. To antychryst, bożek, który wpuszcza człowiekowi do ucha jad zepsucia i zdemoralizowania. Jest władcą tego świata. To on jest ostoją hedonizmu i zboczeń, on nie odpuszcza grzechów, on je przyjmuje jako dar na ołtarzu zhańbienia człowieczeństwa. Teledysk Mansona ma wiele jawnych znaczeń, nie może zmienić tekstu, ale może nadać mu właściwy sens. Robi to w iście bluźnierczy dla chrześcijan sposób. To nie interpretacja, to manifestacja, która wbrew pozorom nie ma kulminacji w splugawieniu spowiedzi, a w scenie z dzieckiem (odniesienie do teledysku „A Question of Time” Depeche Mode). Manson trzyma w rękach niemowlę. Przyjęte w ofierze i symbolicznie zabite, jest kwintesencją – narodziłeś się, by upaść i nie powstać. Scena z teledysku jest też odniesieniem do faktów z życia Marilyn Mansona, które opisał w biografii. Po namówieniu swojej dziewczyny do aborcji, wykradł z kliniki płód, by posłużyć się nim w okultystycznym rytuale.

 

Samobójcza fascynacja

Wielu artystów błędnie czerpie inspiracje z Biblii. Wykorzystuje ją niewłaściwie. Tak jest w twórczości Nicka Cave’a, który fascynuje się śmiercią Jezusa na krzyżu. Opis Męki jest dla niego tylko śmiercią jakiegoś tam Boga, a nie Męką wpisaną w plan Zbawienia, która prowadzi do Zmartwychwstania.

Tak też było w przypadku Kurta Cobaina, który młodzieńcze załamanie i frustrację, spowodowaną rozwodem rodziców i płynącymi z tego faktu negatywnymi konsekwencjami, przełożył na fascynację płodami ludzkimi i płynami ustrojowymi. Nie mogąc poradzić sobie z demonami przeszłości, nie potrafił ustabilizować swojego życia i popełnił samobójstwo.

Podobnie, wręcz identycznie jest w przypadku Depeche Mode, gdzie David Gahan w teledysku do utworu „Walking In My Shoes” wcielał się symboliką czerwieni w demona uzewnętrzniając to, co go wręcz toczy. Muzyk był już bliski upadku. W 1995 roku próbował popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły. Kilka miesięcy później, w maju 1996 roku przedawkował narkotyki podczas pobytu w USA. W szpitalu stwierdzono zatrzymanie akcji serca i podjęto skuteczną reanimację. Czy otrzymał jakiś znak? Chrześcijanin nie może inaczej tego interpretować.

 

Strąć zło z piedestału

Czy można jednak nadać pozytywny sens kompozycji “Personal Jesus”? Może to zrobić doświadczenie człowieka, który odchodził od Boga, ale w końcu odnalazł drogę powrotu do Niego. Poprzez nadanie kontekstu gospel. Potrafił on nadać pozytywne znaczenie tekstowi, wyrwał go z seksualnych okowów i poddał oczyszczeniu, przetopił życiowym doświadczeniem. Johnny Cash swoją interpretacją „Personal Jesus” ukazał starca klęczącego u stóp Jezusa z wątpliwościami człowieka, który rozlicza życie i stawia na szali dobre uczynki ze złymi. Czy jest godzien? Czy zasłużył? Pokazał człowieka otrzymującego miłosierdzie. Już bez wątpliwości, które mrocznemu tekstowi dopisywał równie niepokojący teledysk do utworu „Delia’s Gone”, który wyreżyserował również Anton Corbijn…

Jak ma się ma zatem zachować fan chrześcijanin, czy ma nadać chrześcijański wydźwięk utworowi, który w istocie jest go pozbawiony? Cash potrafił to ująć, ale on zaledwie interpretował, a fan Depeche Mode słucha i odbiera tak, jak wytycza zespół. Trzeba przesiać, odrzucić co złe, nawet jeżeli oddawało się temu bez reszty i stawiało na piedestale pod pozorem, że to tylko muzyka, nic więcej.

Depeche Mode nie dają zresztą wytchnienia i cały czas nie ustają w agitacji antyreligijnej. Tak było na przykład w produkcji „Heaven” z 2013 roku, do której powstał wymowny teledysk ukazujący akt stwórczy, którego demiurgiem nie jest Dobro, tylko Zło, emanujące pustką, samotnością, dekadencją. Zespół nie jest w stanie odejść od stale gloryfikowanej negacji tego co tradycyjne i duchowe, przykrywając to artystyczną katedralnością i mistyczną symboliką.

„Personal Jesus” wywołał na początku lat 90-tych falę oburzenia w środowiskach chrześcijańskich. Dziś nie robi już takiego wrażenia. Postmodernizm został łyknięty przez kulturę masową jak świeże bułeczki, a człowiek w popkulturze został postawiony w miejsce Boga.

 

Grzegorz Kasjaniuk

 

Artykuł ukazał się w archiwalnym numerze Któż jak Bóg 4/2016. Zapraszamy do lektury!