Pięć lat w służbie ciemności

Spotkałem ich w Częstochowie pod jasnogórskim klasztorem. Był rok 1979, święto Matki Bożej Zielnej. Kriszniaccy bhaktowie [jogini jednego z odłamów hinduizmu – przyp. red.] na kampingu dla hippisów opowiadali o karmie i reinkarnacji. Były to pierwsze „jaskółki” orientalnej ekspansji w naszym kraju. Gromadzili wokół siebie rzesze młodych ludzi, zwłaszcza studentów, humanistów.

 

Cofnijmy się jednak nieco w czasie. Okres szkoły średniej przyniósł w moim życiu pierwsze egzystencjalne pytania, dociekania dot. sensu ludzkiego istnienia. Ale choć uczyłem się religii, dwa razy w tygodniu chodziłem na katechezę, nauka Kościoła nie docierała do mnie.

Skutkiem tego był poważny kryzys światopoglądowy, którego doświadczałem. Formalistyczne katechezy i brak głębszej znajomości Biblii sprawiały, że lekcje religii traktowałem jako martwą, niezbyt interesującą wiedzę. Nie pokrywała się ona z problemami dojrzewania, których doświadczałem. Odrzuciwszy wszystkie autorytety, czekałem jednak naprawdę przez duże „P”, czekałem na spotkanie ze swoim Mistrzem.

 

Poszukiwania

Rozpocząłem studia w Krakowie, przerwane przez stan wojenny. Nie odnajdowałem się jednak w środowisku aktywnych społecznie studentów i rozpolitykowanego duszpasterstwa akademickiego; moje poszukiwania szły w kierunku filozoficzno-teologicznym.

Przez swoich amerykańskich przyjaciół zacząłem zbliżać się do zdobywającej popularność od lat 60 kontrkultur New Age. Pochłaniałem książki poświęcone jodze, medytacji, parapsychologii, doświadczeniom psychodelicznym. Zainteresowała mnie również tematyka samodoskonalenia i samorealizacji – oddałem się praktyce Diamentowego Wozu – Vadżarajny Buddyzmu Tybetańskiego.

W roku 1987 w ciągu jednego ranka zmarli nagle moi rodzice. Część spadki po nich przeznaczam na datek dla ubogich podopiecznych Matki Teresy z Kalkuty, za resztę planuję wyjechać do Indii. Tuż przed wyjazdem w moim życiu pojawiają się ponownie bramini Ruchu Świadomości Kriszny. Po moich wcześniejszych studiach nad buddyzmem, również ich doktryny zostają przeze mnie szybko przyswojone i zaakceptowane. Tuż przed odlotem spędzam kilka dni na farmie krisznowców w Czarnowie koło Kamiennej Góry. Tam wśród gór, zwierząt i tańczących wyznawców hinduskiego Boga leczę swój stres po śmierci rodziców. Potrzebując wsparcia, łatwą padam ofiarą „bombardowania miłością” – typowej dla sekt techniki fałszywej troskliwości i opiekuńczości. Poczucie akceptacji i przynależności jakie daje mi grupa, sprawia, że szybko staję się członkiem Ruchu.

Wreszcie docieram do Indii. To co mnie szokuje, to brak wyznaniowego zorientowania Hindusów – należących do wielu różnych sekt i czczących tak wielu różnych guru. Mieszkam w słynnym Vrindawan – miejscu narodzin legendarnego Boga Kryszny – ośrodku pielgrzymkowym dla setek tysięcy jego wyznawców. Tam, po intensywnym kursie na Instytucie Vaisznawizmu, otrzymuję dyplom. Wykłady sanyasinów – ascetycznych guru, fascynują mnie i fałszywie zaspokajają moje metafizyczne potrzeby. Zawierzam ich wspaniałej erudycji i głębokiej znajomości ludzkiej psychiki. Głosząc „prawdy” karmy i reinkarnacji podróżuję do Nepalu, USA, Meksyku, Wielkiej Brytanii.

 

Konfrontacja i zrozumienie

Do duchowej konfrontacji dochodzi po pięciu latach, w 1992 roku, gdy mój guru ogłasza się absolutnym autorytetem nakazującym całkowite oddanie. Burze to we mnie poczucie, dotychczas odczuwanego w sekcie spokoju. Zaczynam dostrzegać jak bardzo eksploatuje ona swoich wyznawców, zmuszając ich do darmowej pracy czy ulicznej akwizycji. Dwóch członków sekty popełnia samobójstwa.

Widzenie drugiego człowieka przez „filtr” prawa karmy i reinkarnacji drąży we mnie wewnętrzną pustkę, okradając mnie z miłości i współczucia dla bliźnich. Mojej duchowej przemianie towarzyszy bolesne doświadczenie bliskości duchowej i fizycznej śmierci, pojawiają się ataki demonicznych bytów. I w takim to momencie życia spotykam bł. Matkę Teresę z Kalkuty.

Do dziś pamiętam jej słowa: „Jesteś moim synem, musisz na nowo narodzić się w Chrystusie, idź wyznaj swoje grzechy”. Później dodała również: „jeśli atakują Cię demony szatana powiedz na głos, że Chrystus zapłacił za twoje grzechy krwią na krzyżu i Matka Teresa to potwierdza”.

Dzisiaj wiem, że miała ona rację. Dziś jako nawrócony chrześcijanin po doświadczeniu w sekcie stwierdzam, że prawdziwy pokój, miłość i wolność są w Jezusie Chrystusie, a jedyną prawdą jest Ewangelia. Posiadanie duchowego kierownika, studium biblijne, Eucharystia, adoracja Najświętszego Sakramentu – to wszystko stało się fundamentami mojego nowego życia. Nawet jeśli proces odrodzenia się w nim nie przychodzi łatwo.

Widzę dzisiaj, że teorie karmy i reinkarnacji są jedynie narzędziem, służącym przez wieki indyjskim władcom do kontroli ogromnej ludzkiej populacji. Zamykały one usta narodom, uniemożliwiając kwestionowanie kastowej hierarchii społecznej. Reinkarnacyjne spekulacje ludzkiego umysłu nie mogą przeciwstawić się objawionej nauce Jezusa Chrystusa.

 

Lech Ozierański

 

Artykuł ukazał się w listopadowo-grudniowym numerze „Któż jak Bóg” 6-2012. Zapraszamy do lektury!