Pomysłowe wakacje?

Z pamiętnika Damiana
 
Usiedliśmy z całą klasą…
 
Jakoś tak się złożyło, że dwa tygodnie przed wakacjami zachorowała nasza polonistka, a że gorączka u niej pojawiła się nagle, to dyrekcja, powiadomiona rano o nieobecności nauczycielki, nie zdążyła wyznaczyć zastępstwa. Na początku dwugodzinnej lekcji przyszła do nas wychowawczyni i zaproponowała pomyślenie o wakacjach: co zrobić, aby były udane. Temat nas wciągnął, ostatecznie każdy chce mieć udane wakacje.
Najpierw wypisaliśmy najlepsze sposoby na zmarnowanie wakacji. Uznaliśmy, że są to:
– narzekanie, że „czegoś nie mogę” albo „coś muszę”;
– leżenie w łóżku codziennie do południa i snucie się po domu (najlepiej jednocześnie mamrotać pod nosem „nic mi się nie chce” albo „co by tu zrobić”);
– szukanie powierzchownych doznań, wrażeń, emocji (rośnie wtedy wewnętrzna pustka i takie zaspakajanie się wcale nie przynosi wypoczynku);
– chętne przyjmowanie zaproszeń na wieczorne i nocne spotkania („imprezki”) – ani się chce następnego dnia wstawać, ani komuś pomóc, ani to nie pomaga w zacieśnieniu prawdziwych przyjaźni.
Stwierdziliśmy wspólnie, że tego, co powyżej trzeba unikać jak iskry w stodole pełnej suchego siana. Potem była dyskusja, burza mózgów, wymiana swoich i cudzych doświadczeń. Sporządziłem z niej notatki.
Inaczej spędzi wakacje ktoś, kto musi czuwać przy chorej babci, inaczej ktoś, kto sporo czasu spędzi z młodszym rodzeństwem. Inne uwarunkowania będzie miała osoba, która pojedzie sama do dziadków, a inne ktoś, kto wyjedzie z rodzicami na zorganizowane wczasy. A może ktoś pojedzie na kilkudniowe albo nawet dłuższe rekolekcje?
Na pewno trzeba mieć pomysł. Mogą to być częste wypady na rower, mogą być wizyty w czytelni, gdzie są jeszcze nieodkryte książki dotyczące tego, co jest moją pasją. Może da się zdobyć jakąś odznakę turystyczną, a może ćwiczyć w praktyce fotografowanie i obróbkę zdjęć? A jeśli znajdzie się jakiś konkurs, to warto się zastanowić, czy nie jest to okazja do posłania swojej pracy…
Przejdźmy teraz do życia…
 
Gdy coś muszę…
Bardzo wielu z nas już od kwietnia czy maja słyszało: „Jak będziesz miał wakacje, to wreszcie się zabierzemy za naprawę…, wreszcie uporządkujemy…, wreszcie odnowimy….”. A w niektórych domach to nawet mówić tego nie trzeba, jest jasne, że ktoś musi być przy kilkulatkach, jest jasne, że gdy wszyscy pójdą do pracy, to ktoś musi się zaopiekować kimś starszym czy niepełnosprawnym.
 
Niektóre wypowiedzi:
 
Beata:
 
Strasznie się złościłam, gdy mi w ubiegłym roku powiedziano, że zaraz po zakończeniu szkoły pojadę na wieś, do dziadka, bo jemu się zdarzają zasłabnięcia i reszta rodziny nie może spokojnie zająć się pracą na polu, albo co chwila ktoś biegnie do domu, aby sprawdzić, czy coś się złego nie stało, albo pracują z ogromnym niepokojem. Dziadek jest o prawie sześćdziesiąt lat starszy ode mnie… Na początku wakacji, już tam, na wsi, mąż mojej cioci doradził mi, abym nauczyła się wypytywać dziadka o jego życie, o jego zainteresowania. Jakoś się przemogłam. A teraz? Teraz znam głosy wszystkich ptaków, które tam się pojawiały, a nawet niektórych z innych stron czy pór roku (dziadek doskonale je naśladował). Teraz umiem odróżniać wszystkie zioła i lecznicze rośliny… Zebraliśmy z dziadkiem spory zapas kwiatów lipy na przeziębienia, i świeżej mięty na niestrawności, i rumianku na stany zapalne, i dziurawca na wątrobę. Zaopatrzyliśmy tym całą naszą rodzinę. A co najciekawsze… Jak dziadek opowiadał, to pisałam. Zapisałam trzy grube zeszyty i bez trudu zdobyłam pierwszą nagrodę w konkursie gminnym na ciekawe wspomnienia naszych przodków. To były najciekawsze wakacje mojego życia. A dziadek tak się mną zajął, że przez lipiec i sierpień ani razu nie omdlał.
 
Rafał:
 
Czy to ja trochę dorosłem, czy mój tata się zmienia? Nie lubiłem mu pomagać w porządkowaniu podwórka ani naprawach sprzętów w jego warsztacie, bo wydawało mi się to okropnie nudne. A w ubiegłym roku? Na początek to sobie powiedziałem, że jak nie mam wyboru i muszę się tym zająć, to nie będę marudził, bo to nam obu zepsuje wspólnie spędzony czas. Potem zobaczyłem, że tata chętnie słucha moich pomysłów (a fantazję mam chyba lepszą niż niejeden pisarz). Dzięki temu mamy na podwórku fajne regały na narzędzia i resztki materiałów zrobione ze staroci (tylko ładnie je pomalowałem) i już nie tak łatwo zrobi się nieład. A w stolarni nie tylko naprawiliśmy trzy maszyny, jeszcze sam (no, przy niewielkiej pomocy taty) zrobiłem sobie na nich niepowtarzalne biurko pod komputer i do odrabiania lekcji, a potem jeszcze szafkę do internatu, gdzie trzeba wracać we wrześniu… Chyba coś już sam umiem, do czegoś mogę się przydać.
 
Renata:
 
Wiedziałam, że mamy siostra musi iść na operację. Odkładano ten termin na czas moich wakacji, ktoś na czas leczenia musiał się zająć trójką dzieci mojej cioci. Bałam się tego. Wydawało mi się, że nie lubię dzieci. Byłam pewna, że po wakacjach będę zmęczona bardziej niż przed… Nie ma co opisywać tego czasu. Powiem tylko, że dopiero teraz wiem, że nieźle mi idzie wymyślanie zabaw a nawet zabawek dla dzieci. Wiem również, że dzieci uwielbiają jak ja czytam. Próbowałam nawet pisać jakieś opowiadania na ich poziomie i we wrześniu mój polonista zachęcił mnie, abym nie zmarnowała talentu.
Od tamtych wakacji minęły już dwa lata i dzięki tym dwóm miesiącom wiem, gdzie pójdę na studia. Wiem, na których uczelniach jest wychowanie przedszkolne i mam pewność, że w tym znajdę moje szczęście.
 
A gdy mam czas i trochę pieniędzy?
 
Bywa tak, że starsi niczego od nas nie oczekują, ale też nie mają żadnego pomysłu na nasze wakacje. Oto niektóre z pomysłów
 
Andrzej:
 
W lipcu ubiegłego roku pojechałem na obój językowy, teraz płynnie mówię po angielsku. A starszy brat wyszukał wczasy z kursem na prawo jazdy. Nie myślałem, że tak praktycznie mogą zaowocować wakacje.
 
Renia:
 
Umiałam pływać, ale umiem jeszcze więcej. Moi rodzice szaleńczo pracują, rodzice koleżanki z klasy dobrze o tym wiedzieli, zaproponowali mi wyjazd z nimi nad jezioro, gdzie maja działkę i domek. Teraz jestem młodszym ratownikiem i sternikiem – takie kursy znalazłam w pobliskim ośrodku wypoczynkowym. Nawet nie było to bardzo drogie…
 
Danka:
 
Nie znałam wcześniej tego wuja i jego żony, choć nawet nie są daleką rodziną. Ale jak się dowiedzieli, że u nas w domu jest poważnie chory brat mamy, to zaprosili mnie na wakacje do siebie, do miasta. Okazało się, że wujek jest przewodnikiem turystycznym, który oprowadza wycieczki po ich mieście. Raz mnie zaprosił, abym popatrzyła… I mówił tak ciekawie, że chodziłam z nim zawsze wtedy, kiedy miał się zaopiekować jakąś grupą. W przyszłym roku pójdę na kurs zawodowych przewodników. Wujek obiecał, że mnie przyjmą, mimo, że będę miała dopiero 16 lat. Tylko uprawnienia odbiorę później.
 
Mam czas, ale „z kasą gorzej”
 
W tym „dziale” pomysłów zaczęliśmy od rekolekcji. Chociaż ogłoszenia pojawiają się w prasie katolickiej co roku ze zwiększoną siłą, to wciąż są osoby, które wydają się zaskoczone, gdy słyszą, że w czasie wakacji można wyjechać na rekolekcje. Spokojnie opowiadali o tym ci, którzy z takiego pomysłu skorzystali: jeśli ktoś uważa, że wspólna modlitwa i rozważanie Słowa Bożego mu nie zaszkodzą, że chętnie pozwoli, aby Pan Bóg „podładował mu duchowe akumulatory”, to niech poszuka na różnych stronach czasopism katolickich i w internecie. Tak, jak organizatorzy różnych obozów językowych czy survivalowych reklamują swoje usługi, tak samo można znaleźć zaproszenie na rekolekcje organizowane zarówno dla dziewcząt jak i dla chłopców. Najczęściej inicjatorami takich rekolekcji są różne zakony i zgromadzenia: można „w ofercie” przeczytać zachętę do udziału we „franciszkańskim poznawaniu świata”, w rekolekcjach z plecakiem albo połączonych ze spływem; w takich wyjazdach uczestniczą zarówno dominikanie czy sercanie, oblaci czy karmelici. W bardzo wielu parafiach tradycyjne wyjazdy oazowe organizuje Ruch Światło – Życie. Można zatem pojechać do Krościenka, jak i w Bieszczady, można słuchać o Panu Bogu nad morzem, jak i w zaciszu niejednego ośrodka rekolekcyjnego położonego na skraju lasu, czy pośród jezior. Nie omińmy propozycji michalitów – na stronach „Któż jak Bóg” znajdziemy ich propozycje.
 
Czasami czytamy, że są to rekolekcje powołaniowe, ale nie trzeba bać się tego słowa – nikt nie zostanie zmuszony do wstąpienia do jakiegokolwiek zakonu czy seminarium. Słowo „powołanie” należy rozumieć znacznie szerzej – na tych rekolekcjach prowadzący pomagają rozeznać własną drogę – przecież powołaniem jest też pragnienie założenia rodziny, zawarcia sakramentu małżeństwa.
Najczęściej w treści takiego zaproszenia przeczytamy, że opłata za udział w tych rekolekcjach to ofiara złożona na ręce organizatorów według własnych możliwości uczestnika. Niekiedy proboszczowie pomagają finansowo, jeśli ktoś uboższy wybiera się na takie wakacyjne rekolekcje.
Prócz tych wyjaśnień jest oczywiste, że uczestnicy opowiadają potem o doskonałym duchowym wypoczynku i wyciszeniu wewnętrznym, piszą o nawiązaniu ciekawych znajomości i poznaniu wielu miejsc związanych z życiem duchowym naszej Ojczyzny. Na pewno jest nie bez znaczenia nauczenie się modlitwy, poznawanie Pisma Świętego.
Ale nie każdy musi jechać na rekolekcje. Jak zatem zorganizować sobie czas, gdy nie mamy możliwości wyjazdu na wczasy czy nawet do rodziny poza miejsce stałego zamieszkania?
Są koledzy i są rowery. Jest wiele okazji do podzielenia się swoim czasem i rozwijania różnych pasji. Poczytajmy jeszcze jedną relację.
 
Kinga:
 
Bardzo martwiłam się nudą, jaka mnie czeka podczas wakacji. Rodzice w pracy, siostra – studentka na praktykach organizowanych przez jej uczelnię, a ja sama w domu. I to w miejscowości, gdzie nie ma kin czy muzeów, a zresztą skąd wziąć kasę na kino… Wtedy Pan Bóg mi pomógł przez przypadek… Ale czy to w ogóle można nazwać przypadkiem? Otóż sąsiadka musiała wyjechać do szpitala ze swym młodszym synkiem, poprosiła o zajecie się Kasią, dumną absolwentką pierwszej klasy miejscowej podstawówki. Potem jeszcze ktoś z sąsiedniej ulicy zapytał, czy bym nie popatrzyła bacznym okiem na miłego dziewięciolatka, na czas, kiedy jego rodzice pojechali na parę godzin do swoich dziadków. I w ten sposób nie tylko się nie nudziłam, ale nawet ciekawie spędziłam czas, stałam się znana w okolicy i niektórzy po dwóch miesiącach martwili się, że wracam do szkoły. Powiem w tajemnicy, że trochę podczas tych wakacji zarobiłam – niektórzy jakoś chcieli mi wynagrodzić czas spędzony z ich pociechami.
 
 
Artykuł ukazał się w lipcowo-sierpniowym numerze „Któż jak Bóg” 4-2015. Zapraszamy do lektury!