Posłaniec

Utrudzone nogi bolały niemiłosiernie, pasek lewego sandała obtarł stopę do krwi. Ledwo dowlókł się do brzegu rzeki, usiadł na kamieniu, zdjął sandały i zanurzył nogi w chłodnej wodzie. Jeszcze bardziej niż stopy bolało go zranione serce. Ukrył twarz w dłoniach i pogrążył się w pełnym cierpienia rozmyślaniu. Nie słyszał śpiewających w nadrzecznych szuwarach ptaków, nie widział połyskujących w słońcu ryb.

– Boże mój i Panie, czy to wszystko na marne? – pytał. – Dlaczego Ty ich kochasz? Zobacz, co uczynili z Twoim błogosławieństwem, które im zaniosłem? Wzgardzili i zmarnowali. Dzięki Twoim darom, mogli być podobnymi Tobie. Stworzyłeś ich na swój obraz i podobieństwo. Dlaczego Cię nie kochają, dlaczego Ci nie ufają, dlaczego nie okazują Ci wdzięczności?

Słońce stało w zenicie, powietrze drgało od gorąca, wszystko co żyje szukało cienia. On jeden trwał w bezruchu wystawiony na palące promienie. Zdawał się być białą, kamienną figurą, jaśniejącą na tle błękitnego nieba.

– Najpierw zaniosłem im dar Męstwa. Z jaką ostrożnością stąpałem ku Ziemi. Moje serce przepełniała radość, że wysyłasz mnie z tak ważną misją. Że będą uzbrojeni w waleczność i odwagę, aby bronić Twojego Imienia, Twoich spraw. Popatrzcie – mówiłem – dzięki darowi waszego Boga, możecie być nieustraszeni i bohaterscy. Okazujcie męstwo i hart ducha służąc Jedynemu Bogu. Bądźcie dzielni niczym wasi bracia Aniołowie Niebiescy.  Zobacz Panie, co uczynili z Twoim błogosławieństwem. Niektórzy w ogóle go nie przyjęli, woląc być tchórzami. Inni, źle pojmując męstwo, wdali się w bijatyki i wojny przeciwko siostrom i braciom swoim. Ileż wylanych łez matek, wdów, dzieci, sióstr i braci. Ileż barbarzyństwa i okrucieństwa. Męstwo musi być mądre, oni połączyli odwagę z głupotą.

– A Moi odważni męczennicy wszystkich wieków, którzy ofiarowali swoje życie z miłości ku Mnie, nie znalazłeś ich?

– Tak Panie, ci naprawdę Cię kochali… Ale… Z jeszcze większą radością zstępowałem z Twoim darem Sprawiedliwości. Teraz się wszystko ułoży – myślałem. Skoro będzie panować sprawiedliwość, nie będą się zabijać, ani krzywdzić. Będą żyć w zgodzie i braterstwie. Bądźcie rzetelni i bezstronni w sądzeniu. – mówiłem. – Postępujcie sprawiedliwie. Dzielcie się dobrami w sposób słuszny. Sprawiedliwość nakazuje i wymaga, abyście żyli moralnie i uczciwie. Pilnujcie czystości sumień, a łaska Boga spocznie na was. Panie popatrz jak postępują, jak się wzajemnie traktują. Są wobec siebie srodzy i surowi. Stosują karzącą, ślepą sprawiedliwość. Chciałem im powiedzieć, że dosięgnie ich ramię Twojej sprawiedliwości.

– A Moje miłosierdzie?

– Jest ponad wszystkie dzieła Twoje Panie. Ale… Potem wysłałeś mnie z darem Umiarkowania. Drżało moje serce z przejęcia, gdy stanąłem między nimi, mówiąc: Umiejcie zachować umiar, bądźcie powściągliwi, nie popadajcie w przesadę. Panie, odwracam oczy, gdy widzę, jak nie mają umiaru w żartach i zabawie, piciu i jedzeniu.

– Czy wszyscy są tacy?

– Nie, są również tacy, którzy z miłości do Ciebie, poszczą i pokutują. Wychodzą na pustynię i ukrywają się przed światem. Ty jesteś dla nich pokarmem i radością. Ale… Wierzyłem bardzo mocno, że dar Roztropności wszystkiego ich nauczy i naprawi wszelkie zło, przywróci roztrwonione dobra. Serce biło mi z nadzieją, gdy mówiłem: Postępujcie w sposób roztropny, bądźcie rozsądni i rozważni. Trafnie oceniajcie, działajcie z namysłem. A oni, Panie, nie okazują roztropności w mowie i postępowaniu. Odznaczają się lekkomyślnością. Podejmują złe decyzje. Dają się zwodzić i prowadzić na manowce.

-Nie mam zatem sług wiernych i mądrych?

-Są Panie i tacy, którzy stoją na straży Twego prawa, wypełniając je wiernie. Ale większość Twoje dobrodziejstwa traktuje jak brzemię. Czemuż nie pozostawisz ich samym sobie, aby spostrzegli, że bez Twej opieki zginą marnie i aby już dłużej nie trwonili Twoich darów?

– Ponieważ, Aniele Cnót, kocham ich jak własnego Syna.

-Tak bardzo chciałbym Panie móc przynieść Ci miłość wszystkich ludzi…

  Zapadła cisza. Słońce skłoniło się ku horyzontowi. Ptaki rozpoczęły przedwieczorną modlitwę. A on opuściwszy głowę w dalszym ciągu trwał w bezruchu. Z zamyślenia wyrwało go delikatne chrząknięcie. Podniósłszy oczy napotkał badawcze spojrzenie przybysza. Mały Anioł, sądząc po wzroście i rozmiarach skrzydeł, mógł mieć najwyżej cztery lata. Chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.

– Nie płacz. Chodź, umyję Ci skrzydła – powiedział Mały.

 

Agnieszka Pejkowska

               

Artykuł ukazał się w archiwalnym numerze Któż jak Bóg 2/2013. Zapraszamy serdecznie do lektury!