Próba wiary

Poznałam ostatnio małżeństwo, które rok temu przeszło ogromną próbę wiary. Oboje swoje życie mocno wiązali z Bogiem już od ponad 20 lat. Żyli, służąc Mu całym sercem. Kiedy jednak ich prośby zanoszone do Boga w oczekiwaniu na potomstwo nie zostały wysłuchane, stanęli przed próbą autentyczności słów Biblii i autentyczności relacji między nimi, a Bogiem.

Kiedy po roku dzielili się ze mną tym głębokim przeżyciem, powtarzali często: „w tej najtrudniejszej chwili pragnęliśmy zachować ufność do Boga Ojca mimo wszystko”. Z perspektywy czasu przyszło nowe spojrzenie na cierpienie, które ich dotknęło i nowe spojrzenie na miłość Boga wobec nich. Życie wiary oczyściło się jak złoto w ogniu. Podziwiam taką wiarę, a jeszcze bardziej taką miłość do Boga.

Ich doświadczenie przywołało mi na myśl trudny moment z życia ks. Bronisława Markiewicza, gdy w 1897 r. wybuchł pożar w drewnianej części mieszkalnego budynku zakładów. Wszystko spłonęło. Uratowano jedynie część sprzętu gospodarczego, trochę łóżek i materaców. Nikt ani w tamtej chwili, ani po upływie dłuższego czasu nie usłyszał z ust ks. Markiewicza słowa wyrzutu wobec Boga, pretensji do ludzi albo losu. Ci, którzy pamiętali tamto wydarzenie, wyrazili się o postawie Błogosławionego w następujący sposób:

Ks. Markiewicz przekonawszy się, że wszystka dziatwa opuściła palący się budynek, że nie grozi od pożaru żadne niebezpieczeństwo ani wiosce, ani innym budynkom zakładowym, wrócił do siebie. Po drodze wstąpił do kaplicy i modlił się przez dłuższy czas. (…) W późniejszych latach dwa razy groził pożar głównemu domowi, lecz nieszczęściu zapobiegł sam ks. Markiewicz pod wpływem tajemniczego przeczucia. Zdawało mu się w nocy, że go ktoś budzi i każe mu iść do kaplicy, bo ogień zagraża domowi. (…) Gdy otworzył drzwi do kaplicy, nie mógł przez chwilę dojść do siebie – i to nie tyle z przerażenia, ile z wdzięczności ku Bogu, że tak cudownie ostrzegł go przed niebezpieczeństwem. Po stronie Ewangelii ogień trawił zwisającą część obrusa i chwytał się ram antepedium. Chwila jeszcze, a ołtarz stanąłby w płomieniach. Ks. Markiewicz ugasił ogień bez trudności, nie budząc nikogo” (W. Michułka, Ksiądz Bronisław Markiewicz, Marki-Struga – Miejsce Piastowe 1992, s. 149-150). Za drugim razem było podobnie.

Ci, którzy wyrażali wobec ks. Markiewicza swoje współczucie z powodu strat na skutek pierwszego pożaru, usłyszeli z jego ust: „Nic się nie stało. Nikt, dzięki Bogu w pożarze życia nie stracił. Teraz już idę spać spokojnie. Przedtem, kładąc się na spoczynek, zawsze obawiałem się tego, co się wreszcie stało. Drewniany dom i stu śpiących w nim chłopców to bardzo licha kombinacja. Nieraz nie mogłem zasnąć, myśląc o tym. Teraz śpię lepiej. Straty są wielkie, ale bez straty nie byłoby krzyża, a bez krzyża nie byłoby zasługi” (tamże, s. 151).

Wobec cierpienia i zawodów w życiu naszym i naszych bliskich stajemy bardzo często bezradni. Kiedy nie dzieją się cuda odwracające „bieg Jordanu”, w zasadzie pozostaje nam trzy możliwości przetrwania sytuacji. Możemy pozwolić sobie na rozgoryczenie i wylewać wokół siebie żółć. Możemy też, jakąś siłą rozpędu, z czasem przejść obok wydarzenia, nie wyciągając żadnych wniosków, nie zastanawiając się nad potrzebą weryfikacji naszych postaw. Możemy w końcu z autentyczną modlitwą i otwartością na Boga zachować do Niego ufność mimo wszystko, a wtedy dopiero zaczynają się cuda… cuda dziecięcej ufności, cuda pojmowania niepojmowalnego.

Dzięki miłości do Boga i człowieka ks. Markiewicz zachowywał silną ufność w trudnych doświadczeniach, ufność, o której mówi św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian (12, 9), że jest ona „wiarą w Duchu”. Oznacza ona wewnętrzną pewność serca, że Boże słowo działa skutecznie i w pełni swojej mocy, że ochrania przed niebezpieczeństwem, chorobą i złem, że Bóg zawsze staje po stronie człowieka. Modlitwa o uzdrowienie nie zawsze może okazać się całkowitym wyjściem z choroby. Jeśli tak będzie, to wspaniale, lecz zwycięstwo nad chorobą odnosimy również wtedy, gdy zatrzymują się w naszym życiu jej negatywne konsekwencje, kiedy już nas nie krępuje. Osoba będąca na wózku odnosi zwycięstwo nad chorobą, gdy może pójść wszędzie tam, gdzie tego potrzebuje, często z pomocą innych. Cierpiący z powodu śmierci bliskich pokonują więzy śmierci wówczas, gdy potrafią przyjąć życie rodzące się wokół nich. Podobnie jak modlitwa Chrystusa z krzyża: „Ojcze, w Twoje ręce składam ducha Mego” nie oznaczała, że nie umrze on, lecz że przechodząc przez śmierć, zetrze jej oścień.

Joanna Krzywonos

Artykuł ukazał się w majowo-czerwcowym numerze „Któż jak Bóg” 3-2012. Zapraszamy do lektury!