Radosna wieść spod wenezuelskiej groty (1)

Wiele wskazuje na to, że wenezuelska ziemia zrodziła nową święta XXI wieku. Już sam św. ojciec Pio mówił o niej, że gdy zabraknie nam jego, to ona będzie nam pocieszeniem. Dla części już nim jest…

Idę powoli. Tutaj nie ma się przecież co śpieszyć. Spokojnie, krok za krokiem przemierzam leśną drogę między zabudowaniami dla pielgrzymów a ołtarzem polowym. Niedawno skończyła się Msza Święta. Ludzi na placu jest coraz mniej. Część została jeszcze, aby pomodlić się w ciszy. Nie wszyscy jednak. Część rozmawia po mszy z dawno nie widzianymi przyjaciółmi. Z tego tytułu jest przyjemnie gwarno. Są śmiechy, wygłupy. Jest radośnie. Trudno się dziwić. Słońce przyjaźnie rozświetla dziś całą okolicę. Widać więc pobliskie góry Valles del Tuy. Porośnięte zielonymi łąkami pogórza Betanii. Nad nami wzbija się w niebo Góra Syjon. Z ulokowaną na jej szczycie repliką Wieczernika. Jest doprawdy niebiańsko. Łatwo się zamyślić. Łatwo zwolnić.

– Stefan, Stefan – siedząca na ławce w okolicy ołtarza Dulce, Wenezuelka, którą niedawno poznałem i która opiekuje się nami od kilku dni, jest czymś ewidentnie podniecona. Nie może jednak krzyczeć, gdyż wokół niej zgromadzeni są pogrążeni w modlitwie ludzie. Szeroko otwartymi radosnymi oczami próbuje mi coś pokazać. Nie mam jednak zupełnie pojęcia, o co jej chodzi.

– Co się stało? – pytam półszeptem, gdy wreszcie docieram do niej swym wolnym, ospałym krokiem.

– Nie widziałeś go? Przefrunął tuż obok ciebie. Dosłownie przed oczami…

– Kogo nie widziałem, Dulce?

– Motyla. Niebieskiego. Wielkiego motyla.

– No nie… – nabieram w płuca powietrza. Nie mogę w to uwierzyć, że to był właśnie TEN motyl. Ten, o którym słyszałem tutaj już tyle historii…

– Tak, Stefan, to był właśnie TEN motyl. W tym roku widziałam go tylko jeden jedyny raz. Ale z daleka. Przefrunął i zniknął. A ty miałeś go dosłownie na wyciągnięcie ręki…

– Nie żartuj…

– Stefan, miałeś go na wyciągnięcie ręki.

Mąż wskazany przez Niebo

To był czwartek. 22 listopada 1928 roku. Ciekawy rok. Dopiero co Alexander Fleming poczynił odkrycie, które za niedługo przyniesie światu penicylinę. W Madrycie Josemaría Escrivá założył Opus Dei. A w Bostonie po raz pierwszy użyto prototypu respiratora. W takim to roku w pobliżu dopływu rzeczki Caroni do słynnej Orinoko, w drodze do szpitala, na łodzi, rodzi się dziewczynka. Mama nazwie ją María. Jeszcze nie wie, że oto daje światu postać niezwykłą. Osobę wybraną przez Boga do wyjątkowej misji.

María Esperanza de Bianchini – tak będzie brzmiało jej pełne imię i nazwisko. Dziewczynka, która żyjąc w ścisłej Komunii z Bogiem Ojcem, bardzo pragnie zostać zakonnicą. Jeszcze nie wie, że Boży plan wobec niej jest diametralnie różny od tego, co sobie wymarzyła jako dziecko. Już jako dziewczynka słyszy głos z Nieba. Nie pozostaje nań obojętna. Rozeznaje, jest ostrożna. Konsultuje swoje decyzje z duchowymi przewodnikami. Wreszcie wie. Ma jechać do Rzymu. Szukać męża. Nie będzie zakonnicą. Bóg chce, aby swą świętość osiągnęła poprzez rolę żony, matki, a następnie babci. Dla wielu ludzi.

Wielu mistrzów duchowych jest zgodnych co do jednego. Jeśli w pełnej wolności i świadomości oddajemy Bogu władzę nad naszym życiem, jeśli zgadzamy się na Jego plan, wówczas wszystko w naszym życiu zaczyna dziać się szybciej. Podobnie jak z Duchem Świętym. Ten przecież wieje kędy chce „i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża”. (J 3, 8) Życie Maríí Esperanzy jest tego najlepszym przykładem. Po przyjeździe do Rzymu spotyka ona mężczyznę. Wszelkie znaki i proroctwa, które słyszała wcześniej od Boga (choćby to, że jej przyszły wybranek będzie… nosił przy sobie miecz, co jak na standardy 2. połowy XX wieku jest, umówmy się, zwyczajem mało standardowym; wkrótce okaże się, że Geo – przyszły mąż Esperanzy – jest ochroniarzem biskupa i podczas mszy świętej będzie nosił przy sobie symboliczny miecz) będą się spełniać. María jest jednak tylko człowiekiem. Boi się całej tej sytuacji i tempa, w jakim jej życie zaczyna się zmieniać. Ucieka od swego ukochanego do Caracas. Dopiero tutaj mądry spowiednik, ojciec Emerano Fahrnholz, wysłuchawszy całej historii (o swym przyszłym mężu María Esperanza usłyszała w widzeniu – m.in. od św. Jana Bosko) nakazuje jej pod posłuszeństwem powrót do Rzymu i odnalezienie porzuconej miłości.

Gdy wreszcie dochodzi o ślubu, Geo już wie, że przyszło mu dzielić życie z niezwykłą osobą. Kobietą, która otrzymała od Boga liczne dary. Jak choćby ten najbardziej popularny – charyzmat proroctwa nad ludźmi. Gdy któregoś dnia Geo usłyszy od swojej świeżo poślubionej małżonki historię swego życia (o której ta nie mogła mieć pojęcia, bo nigdy wcześniej jej o tym nie mówił), w dodatku wypowiadaną piękną włoszczyzną (María nadal nie znała dobrze języka włoskiego), będzie już wiedział. Jego życie nie będzie już od tej pory takie samo. Stanie się przedsionkiem do Raju.

Nowa misja

Młoda para wraca do Wenezueli. Od tej pory to będzie ich dom. María słyszy od ukochanej Matki Bożej, że ma odnaleźć dla ludzi ziemię Jej poświęconą. Miejsce, które w przyszłości będzie służyć ludziom jako „Arka Ocalenia”. Ziemię wybraną i naznaczoną przez samą Maryję. Jakie mają być znaki szczególne tejże ziemi, którą ma odnaleźć Esperanza? Maryja stawia sprawę jasno. Będzie położona nad rzeką. W okolicy mają znajdować się plantacje trzciny cukrowej. Dodatkowo María Esperanza ma znaleźć w pobliżu rzeki piękną grotę. I ostatni element – chyba najbardziej wyróżniający wybrane przez Matkę Bożą miejsce – z tejże groty mają raz na jakiś czas wyfruwać wielkie błękitne motyle. Znak obecności Maryi.

Gdy więc María Esperanza trafia wreszcie w okolice wenezuelskiego miasteczka Cua, już wie. Rozpoznaje od razu. Zabiera się do pracy. Nie jest sama. Jest z nią ukochany mąż. Są dzieci. Wreszcie zaś: jest umiłowana przez rodzinę Bianchini Maryja. To ona sprawi, że nagle będą znajdywać się pieniądze na wykup ziemi. Na budowę kościoła. Na wznoszenie pierwszych budynków dla pielgrzymów. Na budowę Drogi Krzyżowej. Czy repliki Góry Syjon z Wieczernikiem. Miejsca, o którym sama María Esperanza powie wkrótce, że „nigdzie indziej nie czuła tak bliskiej obecności Boga, jak właśnie tutaj”. Rozpoczyna się kolejna misja Maríí w jej ziemskim życiu. Po założeniu rodziny i przyjęciu roli kochającej żony i matki, przychodzi pora na rozszerzenie kultu Maryi. Tak w Wenezueli, jak i w całej Ameryce Południowej. A wkrótce także i na cały świat. Tę misję María Esperanza będzie dzierżyć już do końca swoich dni.

Gdy nie dostrzegamy odpowiedzi…

– Naprawdę nie widzieliście jeszcze tych motyli? – dopytuję przy kolacyjnym stole wnuków Maríí Esperanzy, u których wraz z redakcją „Któż jak Bóg” goszczę.

– W tym roku jeszcze nie – odpowiada ze stoickim spokojne Nacho. – Stefan, to nie jest tak, że one są na zawołanie. Są miesiące, że pielgrzymi widzą je bardzo często. A zdarza się, że motyli po prostu nie ma.

– I mówicie, że jeden z nich przefrunął dziś tuż obok mnie… – nadal nie dowierzam.

– Tak, tak! Na pewno – wtrąca się Dulce. – Byłam przy tym. Widziałam na własne oczy. Szedłeś zamyślony. Ale i tak myślałam, że go widzisz.

– No, nie wierzę… Jak mogłem przepuścić taką okazję?…

– Widzisz Stefan – tym razem odzywa się Magda. – To tak najczęściej jest. Wołamy do Boga i wołamy. Pytamy, gdzie On jest. Szukamy, błądzimy, narzekamy, że nic się nie dzieje. Że nie odpowiada. A On najczęściej jest tuż obok nas. Myślę, że z Maryją jest dokładnie tak samo. Była dziś tuż obok ciebie. Dokładnie, gdy się modliłeś. Nie przejmuj się, że Jej nie zobaczyłeś. To tylko znak. Liczy się obecność. Ona była.

Tego typu rozmów odbędziemy z córkami oraz wnukami Maríí Esperanzy jeszcze bez liku. Wieczorową porą przy kolacji. Albo o poranku. Podczas zwiedzania Betanii. Czy podczas wspólnych modlitw. Tych bowiem w miejscu wybranym przez samą Matkę Boga nie mogło zabraknąć. Rodzina Bianchini wzorem swojej mamy oraz babci wyjątkowo umiłowała modlitwę różańcową. Różańcem modlimy się często po kilka razy dziennie. Przy rodzinnym stole. Podczas jazdy samochodem. Tutaj modlitwa smakuje inaczej. Nie dłuży się. Jest przyjemna. Z tymi ludźmi aż chce się trzymać paciorki. Gdy wiesz, że oni już nie tyle uwierzyli, ile zobaczyli. Na własne oczy. Że obcowali z cudami. Że są autentyczni. Zdecydowanie jest się od kogo uczyć.

Finca de Betania

Gdzie my właściwie jesteśmy? Gdzie jest owa „Nowa Barka”, „Arka Ocalenia” wskazana Maríí Esperanzie przez Matkę Bożą? Wizjonerka odnalazła ją w odległości 65 km od stolicy Wenezueli. Do Betanii dojeżdżamy autostradą biegnącą z Caracas do Charavelle. Stamtąd skręcamy w stronę miasta Cua, dalej kierujemy się na San Casimiro, by po 12 km jazdy ujrzeć po lewej stronie, tuż nad szemrzącą leniwie rzeczką Tarma, cel naszej pielgrzymki. Docieramy do Finca de Betania. To tutaj.

Już sama jazda napawa oczy. Wokół nas pysznią się z początku niewielkie, a z czasem coraz bardziej masywne i dostojne wzgórza. Nieco przypominające nasze połoniny bieszczadzkie. Z tą różnicą, że gdzieniegdzie pokryte są nie naszymi rodzimymi bukami, a wybitnie egzotyczną, tropikalną roślinnością. Niebieskie niebo stanowi dziś niejako paletę dla najlepszego malarza rysującego nań przepiękne białe obłoki.

– Spójrz, Stefan! – zwraca się do mnie uśmiechnięta bez przerwy Maria Coromoto, jedna sześciu córek Maríí Esperanzy. – To anioł. Widzisz?

Faktycznie. Białe obłoki nad nami układają się w postać wielkiego anioła.

– Niesamowite – krzyczy jej małżonek. – Co za dzień!

Chwile spędzane z tymi ludźmi są jakby naznaczone radością. Nie ma tu smutku, nie ma beznadziei, nie ma rozpaczy. Jakby o czymś wiedzieli. Jakby dokądś zmierzali. Pewnym krokiem. Z uśmiechem. Dobrze mi tu.

Z góry Syjon widać całą Betanię. Jest i dach polowego kościółka, gdzie przed laty miał miejsce cud eucharystyczny (dokładnie 8 grudnia 1991 r. podczas przeistoczenia ks. Otton Ossa Aristizábal zauważył, jak z jednej z części Hostii leżącej na patenie, zaczęła wypływać obficie Krew; dziś monstrancję z krwawiącą Hostią można adorować w ulokowanym pod Caracas Los Teques), są i połacie, na których za kilka lat ma stać szpital dla okolicznej ubogiej ludności (tak bowiem polecił Maríí Esperanzie św. Ojciec Pio – aby wybudowała odpowiednik Domu Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo). Jest wreszcie plac, na którym ma stanąć katedra. Tuż obok cudownej groty. Groty Objawień. Tej, z której raz na jakiś czas wyfruwa niebieski motyl.

Groty, w której María Esperanza dostąpiła zaszczytu spotkania. Tego z kategorii najważniejszych w życiu.

Stefan Czerniecki

czerniecki.net

Artykuł ukazał się w majowo-czerwcowym numerze „Któż jak Bóg” 3-2017. Zapraszamy do lektury!