Rak psychiki

Myśli samobójcze są chorobą. Można by je nazwać rakiem psychiki. Rakiem, z którym ludzkość walczy od wieków, ale ciągle zbyt często przegrywa.

Człowiek składa się z ciała i psychiki. I tak jak niektóre organy cielesne są kluczowe dla życia i można szybko umrzeć np. z powodu zawału serca, tak dla psychiki organem kluczowym jest sens. Dusza boli nas często. Czasem czujemy, że mózg jest wyczerpany kompletnie. Ale kiedy zachwiany zostaje sens życia, wydaje się, że kluczowy organ psychiki przestaje istnieć i wtedy wszystko pcha człowieka w stronę śmierci. Samobójstwo w pewnym sensie nie jest decyzją. Jest ucieczką ciała przed bólem psychiki, bo psychika przed tym bólem uciec nie potrafi.

Nie dziwimy się, że ktoś umiera na raka, na zawał serca czy potrącony w wypadku. Rozumiemy to, że nie może już żyć, bo organy ciała zostały śmiertelnie przetrącone. I ani zdrowa psychika, ani pozostałe zdrowe organy nie są w stanie naprawić dysfunkcji uszkodzonej części ciała. Tak jest i z myślami samobójczymi. Ani zdrowe ciało, ani pozostałe części psychiki, nie są nieraz w stanie naprawić dysfunkcji sensu. Wtedy człowiek popełnia samobójstwo, czy – mówiąc bardziej precyzyjnie – umiera wskutek myśli samobójczych.

Co bywa przyczyną utraty sensu?

Po pierwsze, nieszczęśliwy wypadek. Kilkanaście lat temu, w maju, w jednym z miasteczek Italii, mąż wracał do domu z pracy. Gdy zobaczył z daleka, jak jego żona myjąc okna spadła z czwartego piętra na beton, wpadł w taki szał, że pobiegł na most i rzucił się w dół ze skutkiem śmiertelnym. Kobieta cudem przeżyła. Ale on o tym nie wiedział. Był na pewno święcie przekonany, że jego żona umarła. Było to tak mocne uderzenie dla jego psychiki jak potrącenie pieszego przez TIR-a. Inny by rozpaczał, stracił wiarę w Boga, płakał dwa lata. Ten roztrzaskał sobie kompletnie sens.

Po drugie, odrzucenie w miłości. Odrzucenie czasem jest bardziej bolesne niż śmierć. Bo śmierć nie mówi ci, że jesteś zerem, śmieciem, że dla kogoś nie jesteś nic wart. A odrzucenie powtarza ci to w kółko. Nie dość, że straciłeś drugą osobę, to straciłeś ją, bo ty nie jesteś jej wart. I chociaż logika podpowiada, że jest wiele innych, że to przejdzie, że to nie koniec świata, psychika może być przywiązana do drugiego człowieka tak mocno, że nie potrafi przeżyć zamiany miłości w nienawiść, bliskości w pustkę, wierności w zdradę, czułości w obojętność.

Po trzecie, po prostu odrzucenie. Przez rówieśników, kolegów w pracy, w domu przez rodziców. Bo gruba, bo niezdara, bo ruda, bo zezowaty. Niby nie ma w tym miłości tej jedynej. Gdy odchodzi tata, zostaje przecież mama. Gdy odrzuca klasa, są przecież rodzice. Jednak pragnienie bycia z kimś blisko jest tak mocnym sensem życia, że odrzucenie przeżywane jest jako śmierć własnego sensu.

Po czwarte, choroba. Ks. Tischner miał mówić w chorobie, że jak nie boli, to da się cierpieć, ale jak przychodzi ostry ból, to nie chce się żyć. Kilka dni temu słyszałem słowa chorego na raka, że gdyby nie wiara, to już dawno by ze sobą skończył. Bo ciężko żyć, odczuwając straszliwy ból fizyczny.

Po piąte, nałóg. To też choroba, ale tym bardziej bolesna, że obciąża psychikę. Mówimy sobie i inni też mówią, że ktoś mógł nie pić, nie brać narkotyków, nie iść w hazard. Próbujemy z tym walczyć. Nie idzie. Czynimy postanowienia. Przegrywamy. Po latach zaczynamy tracić wszelką nadzieję. Nie mogąc zaakceptować tego stanu, niejeden woli umrzeć niż żyć do śmierci bez sensu i zniewolony.

Po szóste, nieszczęśliwe wydarzenie. Trochę jak wypadek. Krach na giełdzie, przegrana ambicja, porażka zawodowa, utrata ręki przez pianistę. Coś, co było dotychczas sensem wszystkiego, pryska jak bańka mydlana. Rozpaczając nad popiołem nie jesteś już w stanie uwierzyć w feniksa ani gwiaździsty diament. Wolisz nie żyć, niż żyć ze śmiercią sensu.

Przyczyn może być pewno więcej, ale jest w nich pewien wspólny mianownik: przeogromny ból duszy, która jedyne rozwiązanie sytuacji widzi w śmierci, tak jak umierający z głodu jedyne rozwiązanie widzi w kromce chleba.

Czy można jakoś pomóc?

Fizycznie tak. Zatrzymać, związać. Psychika sama się nie zabije. Potrzebuje do tego ciała. Ale to bardzo trudne, bo skąd mamy wiedzieć, że kogoś trzeba już związać, bo nic innego mu nie pomoże?

Fizycznie i psychicznie pomogą lekarze, psychologowie, psychiatrzy. Jeśli człowiek jest w stanie sam do nich iść, to bardzo dobrze. Ale może czasem trzeba kogoś zawieźć, zamiast czynić pretensje, że nie poszedł. Może czasem trzeba wezwać psychiatrę do domu, tak jak się wzywa karetkę. Bo ktoś jest już zbyt słaby, żeby samemu sobie pomóc.

Skoro cierpi psychika, można też pomóc psychicznie, troszcząc się o te obszary, które bolą najbardziej. Musi być blisko rodzina tego, któremu umarł najbliższy. Muszą być blisko przyjaciele tego, kto został odrzucony w miłości. Muszą być blisko koledzy z pracy, gdy szef poniża; uczniowie, gdy inni wykluczają. Muszą się znaleźć lekarstwa na ból fizyczny, gdy psychika „wysiada” z powodu przeogromnego cierpienia ciała. Oczywiście musi być też Bóg, spowiedź, komunia, adoracja, różaniec, koronka, chociaż czasem praca i zabieganie może doraźnie dać ulgę większą niż modlitwa, na której człowiek może zadręczać się w samotności jeszcze bardziej.

Wspólnym mianownikiem różnych lekarstw na myśli samobójcze jest zawsze drugi człowiek, bo nękany nimi sam ze sobą nie jest już w stanie sobie poradzić. I tak jak na intensywnej terapii potrzeba pielęgniarek, lekarzy i czujności, tak wokół ludzi dręczonych myślami o zabiciu siebie, potrzeba człowieka i potrzeba czujności. Żeby człowiek cierpiący na myśli samobójcze był „jak najwięcej” kochany. Bo najbardziej skuteczną kroplówką w tej chorobie jest miłość.

Mówiąc o drugim jako lekarstwie, mam na myśli również dręcząnego myślami samobójczymi. Również on powinien, w miarę możliwości, skoncentrować się na innych, na tych, dla których warto żyć, na tych, którzy będą cierpieć, gdy umrze. Tak wyszła z myśli samobójczych biblijna Sara.

„Tego dnia była ona bardzo zmartwiona i zaczęła płakać. Poszła do górnej izby swojego ojca, chcąc się powiesić. Jednak zaraz opamiętała się i rzekła: «Niechaj nie szydzą z mego ojca, mówiąc do niego: „Miałeś jedną umiłowaną córkę i ona z powodu nieszczęść się powiesiła”. Nie mogę w smutku doprowadzać do Otchłani starości ojca mego. Lepiej dla mnie będzie nie wieszać się, lecz błagać Pana o śmierć, abym nie wysłuchiwała więcej obelg w moim życiu»” (Tb 3,10).

Nie do przecenienia jest również profilaktyka. Żebyśmy naprawdę zaczęli myśleć, czy czasem nie jesteśmy przyczyną potęgującą myśli samobójcze. Niektórzy niszczą psychikę innych. Potrzeba wieków pracy, żebyśmy nauczyli się sprawiać jak najmniej bólu, kiedy musimy rozstać się z dziewczyną, pracownikiem, kolegą i żebyśmy się nauczyli, jak najwięcej empatii, kiedy musimy wyrazić opinię, ocenić, skrytykować.

Wielu ludzi umiera na skutek samobójstwa. Nie oceniajmy ich, tak jak nie oceniamy tych, którzy umierają na raka. Zrozummy wreszcie, że człowiek posiada nie tylko ciało, ale i duszę, nie tylko organy fizyczne, ale i psychikę. Kiedy zaczyna z niej „wyparowywać” sens, wszystko zmierza ku śmierci. Przez wieki ludzkość uważała, że choroby fizyczne są spowodowane grzechami. Jeszcze wiele lat upłynie zanim zrozumiemy, że samobójstwo nie jest decyzją woli, ale konsekwencją bólu psychiki. Nie ignorujmy tych, którzy wysyłają znaki samobójcze. Miejmy oczy otwarte na tych, którzy nie są w stanie takich znaków wysyłać. A jeśli nawet ktoś odbierze sobie życie, a nam wydaje się, że zrobiliśmy wszystko, żeby do tego nie doszło, zostawmy tajemnicy życia i śmierci również ten margines, że być może są takie samobójstwa, przed którymi nie da się uratować, bo nie tylko choroby ciała mogą być nieuleczalne.

Mogę się mylić, ale tak to widzę. Nie osądzać, ale z bólem serca przyjąć, że, tak jak Bóg pozwala na śmierć ciała nawet swoich świętych, tak – mimo wszelakiej pomocy – pozwala czasem na śmierć psychiki nawet swoich dzieci.

ks. Wojciech Węgrzyniak

www.wegrzyniak.com

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (6/2022).