Kiedy myślę o papieżu Franciszku, czuję w sercu pokój. To nie jest tylko pamięć o głowie Kościoła. To wspomnienie człowieka, który miał serce większe niż świat. Serce, które kochało ubogich, zagubionych, zapomnianych. Serce, które nigdy się nie zamknęło.
Od pierwszych chwil jego pontyfikatu wiedziałem, że będzie inaczej. Nie z powodu rewolucji w doktrynie, ale przez wzgląd na prostotę i pokorę nowego papieża, które miały w sobie coś poruszającego. Jego zawołanie „Spojrzał z miłosierdziem i wybrał” odbijało się w jego czynach i pismach. To nie było puste hasło. To była żywa prawda jego serca. Sam doświadczył miłosierdzia i dlatego potrafił to miłosierdzie przekazywać dalej. Widzieliśmy to wszyscy. Nie potrzebował mówić wiele. Wystarczyło, że pochylił się nad człowiekiem: bezdomnym, uchodźcą, więźniem. Zrezygnował z pałacu i limuzyny, bo jego ulubiony św. Franciszek w prostocie i ubóstwie widział prawdziwe życie Chrystusa.
Papież Franciszek kochał ludzi z „peryferii Kościoła” – tych, którzy sami czuli, że nie mają już dla siebie miejsca przy stole. Ale on zawsze znalazł dla nich krzesło. Mówił, że Kościół powinien być jak szpital polowy i leczyć rany. I rzeczywiście – leczył rany. Może nie zawsze rozwiązywał teologiczne spory, ale opatrywał to, co najbardziej bolało – samotność, odrzucenie, niezrozumienie. To papież, który płakał z płaczącymi i cieszył się z tymi, którzy znaleźli nadzieję.
Był też papieżem, który docenił świeckich. Nie patrzył z góry. Przeciwnie – stawał z nimi ramię w ramię. Wierzył, że Duch Święty działa nie tylko przez duchownych, ale przez każdego człowieka ochrzczonego. Mówił nam: „Nie bądźcie bierni. Nie oglądajcie Kościoła z trybun. To wasz Kościół”. Mówił tak, że wielu z nas uwierzyło.

Szczególnie poruszała mnie jego troska o rodzinę. Papież Franciszek dostrzegał piękno codziennych relacji pomiędzy dziadkami, rodzicami i dziećmi. Mówił o czułości, o przebaczeniu, o tym, by nie kończyć dnia bez pojednania. To takie proste, a jednocześnie takie trudne. A on to mówił z takim spokojem, że chciało się wszystko zaczynać od nowa.
Bez echa nie przeszedł jego głos wołający o pokój – w Syrii, na Ukrainie, w Ziemi Świętej. Nie był politykiem i dyplomatą, a jednak potrafił poruszyć sumienia. Nie milczał, gdy świat pogrążał się w przemocy. Miał odwagę mówić niewygodną prawdę. I nigdy nie przestał wierzyć, że nawet największe konflikty mogą się zakończyć, jeśli człowiek wybierze miłosierdzie.
Dla mnie papież Franciszek pozostanie zawsze tym, który zszedł z papieskiego tronu, by podejść do człowieka. Który – zamiast dystansu – wybierał bliskość. Nie bał się brudu świata, bo wiedział, że serce jest czyste przez to, co z niego wychodzi, a nie przez to, co pochodzi z zewnątrz.
Nie był może papieżem idealnym, ale nie mam wątpliwości, że był to papież o sercu człowieka. I choć odszedł, jego serce wciąż bije w Kościele. W tych, którzy przygarniają bezdomnych. W tych, którzy niosą nadzieję tam, gdzie jej brak. W tych, którzy wybierają miłosierdzie zamiast potępienia.
Dziękuję Ci, Ojcze Święty Franciszku. Za Twoje „tak” wypowiedziane z głębi duszy. Za Twoją obecność i za twoje serce.
Ks. Mateusz Szerszeń CSMA