Kiedy czujemy się kochani, łatwiej nam o cierpliwą, ofiarną, łagodną postawę miłości małżeńskiej. Trudności zaczynają się, gdy miłości nie doświadczamy. W jaki sposób ją obudzić? Co zrobić, kiedy czujemy się bezwartościowi, niekochani, porzuceni? Po pierwsze – przyjąć miłujące spojrzenie.
Oblubieniec z Pieśni nad Pieśniami wykrzykuje na widok swojej Oblubienicy: O jak piękna jesteś, przyjaciółko moja, jak piękna, oczy twe jak gołębice! Ona nie pozostaje mu dłużna i wpatrując się w niego, odpowiada: Zaiste piękny jesteś, miły mój, o jakże uroczy! (Pnp 1,15-16). Kiedy czujemy na sobie spojrzenie miłości, rozpiera nas radość i budzi się chęć odwzajemnienia, co skłania do gorliwszej służby drugiemu. W takim spojrzeniu można się wygrzewać, nasycać serce, dać się nim otulić. Obserwowanie zachowania zakochanych w sobie małżonków pozwala mi przypuszczać, że w spojrzeniu pełnym miłości kryje się sekret ich szczęścia. Kobieta nim obdarzona zdaje się rozkwitać swoim pięknem. Mężczyznę rozpiera duma, staje się rycerzem gotowym bronić swojej damy serca. U obojga błyszczą mocniej szlachetne cechy.
Co poradzić, gdy współmałżonek już tak na nas nie patrzy? Pierwszym Oblubieńcem, którego spojrzenie daje życie i wyciąga z nas piękno, jest nasz Bóg. Ta relacja nie dotyczy tylko kobiet. W pismach św. Jana od Krzyża znajdujemy taki fragment: Mój Ukochany jest jak gór wyżyny, Jak samotne doliny wśród gajów tonące, Wyspy osobliwe, Jak potoki rozgłośnie szumiące, Jak tchnienie wiatru miłośnie wiejące. Miłość oblubieńcza z Jezusem jest powołaniem każdego człowieka, nie tylko osoby konsekrowanej, czy księdza.
Przyjmując miłość Boga, otwieramy się na dar miłości do drugiego człowieka, który jest owocem działania w nas Ducha Świętego. Zostajemy uzdolnieni do porzucenia swoich oczekiwań, planów, krzywd, czy chęci kontroli nad drugą osobą i stajemy się darem. Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy stanął przed Apostołami nagi, po czym przepasał się prześcieradłem, aby umywać im nogi. Świadomość miłującej obecności Oblubieńca w najgłębszej komnacie naszej duszy – jak określa ją św. Teresa z Avila – pozwala nam stawać się jak Jezus –bezbronnymi, ubogimi w duchu, aby służyć z miłością. W ten sposób realizujemy nasze powołanie, jakim jest wprowadzanie Królestwa Bożego w środowiskach, w których żyjemy. Spojrzenie miłości, którym obdarzasz także tych, od których go nie otrzymasz, jest przynoszeniem im Jezusa. Każdy promień ciepła daje szansę na stopienie lodu. Nie musisz tego widzieć. Bóg pokaże nam w niebie wszystkie zasługi, które zbieramy codziennie.
Zapraszam Cię do modlitwy powierzenia swojego serca Bogu, abyś mógł czerpać ze źródła Jego miłości. Niech wejdzie miły mój do swego ogrodu i spożywa jego najlepsze owoce! (Pnp4,16b)
Dorota Szumotalska
Artykuł ukazał się w styczniowo-lutowym numerze „Któż jak Bóg” 1-2018. Zapraszamy do lektury!