Jesteśmy w klasie maturalnej, jesteśmy prawie pewni, że założymy rodzinę, pewnie po studiach, ale często rozmawiamy o wielu rodzinnych sprawach… Oboje jesteśmy najstarsi spośród kilkorga rodzeństwa – Marek ma czworo, a ja troje sióstr i braci. Nasi rodzice zupełnie odmiennie podchodzą do sprawy wychowania, a my spieramy się, jak jest lepiej – czy wychowywać po spartańsku, czy z dużą porcją wyrozumiałości? Jak znaleźć złoty środek pomiędzy wyrozumiałością a surowością?
Grażyna z Markiem
Jak wszystko, co dotyczy konkretnych osób, większość spraw trzeba rozwiązywać indywidualnie, w odniesieniu do konkretnych temperamentów, uwzględniając wiek i płeć każdego z dzieci. Zachęcając do lektury łatwo dostępnych dziś książek, bardzo konkretnie ujmujących zagadnienie, podamy jednak pewne podstawowe zasady.
W naszej wierze zawsze zaczynamy od uważnej obserwacji Pana Jezusa – tego jak On traktował ludzi, jak reagował na ich osiągnięcia i błędy. I zauważamy natychmiast, że Zbawiciel nigdy nie poniżał człowieka – wyprowadzamy stąd nieprzekraczalna granicę surowości – nigdy nie wolno nikogo, a zwłaszcza dziecka, poniżać, lekceważyć, „mieszać z błotem”, a już grzechem śmiertelnym jest przeklinanie jakiegokolwiek człowieka. Karać, ale nie wyładowywać złości, stawiać wymagania, ale, zwłaszcza u młodszych dzieci, raczej towarzyszyć w ich zmaganiach niż egzekwować wypełnianie zaleceń. Jak najwięcej działań podejmować wspólnie, u małych dzieci na przykład nie tyle „sprzątnij” ile „sprzątnijmy wspólnie”, albo jeszcze inaczej: „nie wyjdziemy na spacer, póki nie sprzątniemy, pozwól, że Ci pomogę” (ale też nigdy: „sprzątnę za Ciebie”). Pozwalać, by dziecko się uczyło, raczej nie mówić: „już zostaw, ja to zrobię szybciej i lepiej”, niech nawet stłucze szklankę przy zmywaniu.
Wyrozumiałość nigdy nie może być pobłażliwością, grzech trzeba nazwać grzechem, większość błędów powinna być ukarana, pamiętając jednak, że do 4-5 roku życia najskuteczniejszą karą jest zdanie: „będziemy się cieszyć, jak następnym razem tak nie powiesz, tego nie zrobisz, teraz spowodowałeś nasz smutek”.
A na pewno zawsze: często dziękować, dostrzegać zwycięstwa (nawet drobne) i samemu zawsze przyznawać się do własnych błędów.
Mam też nadzieję, że już od dawna pracujecie nad pięknem własnych charakterów – nic nie wskórają rodzice, którzy tylko będą mówić, a nie pokażą swoim przykładem dobrego życia.
Ks. Zbigniew Kapłański
Artykuł ukazał się w listopadowo-grudniowym numerze „Któż jak Bóg” 6-2013. Zapraszamy do lektury!