Niekiedy w życiu doświadczamy poruszającej chwili lub niezwykłego spotkania, które zmienia nas na zawsze. Zapisujemy głęboko w sercu ów punkt zwrotny, dzięki któremu Bóg może wejść w nasze życie, nadać mu sens i kierunek. Dla św. Jana Calabrii punktem takim było spotkanie małego Cygana, żebrzącego na ulicy. Każdego dnia chłopiec musiał zebrać odpowiednią sumę, by uniknąć wyzwisk i bicia.
Wstrząśnięty kleryk patrzył na to smagłe biedactwo wyciągające rękę do przechodniów, zupełnie nieświadome swej nędzy moralnej. Żebractwo, przemoc i włóczęga po ulicach Werony stanowiły dla Cyganiątka chleb powszedni, nie znał innego życia. Nie namyślając się wiele, Janek chwycił dłoń chłopca i zaprowadził osłupiałego malca do domu.
Gęsta gorąca zupa bulgotała wesoło na piecu. Matka, siedząc w oknie ukryta za firanką, czekała na syna. Jej palce obracały paciorki różańca, wargi poruszały się bezgłośnie, by za moment zastygnąć w zdumieniu. Janek ciągnął za sobą małego Cygana. Westchąwszy głęboko, kobieta wyciągnęła z kredensu dodatkowy talerz. Jej syn nigdy by się głośno do tego nie przyznał, lecz serce miał dobre i litościwe.
Janek nie mógł zasnąć. Przewracał się na posłaniu w swojej izdebce na poddaszu. Z dołu dochodziło wesołe nucenie matki, zmieszane z dziecięcym głosikiem, szum wody wlewanej do balii, zapewne do kąpieli, a potem cicha kołysanka. Kleryk z łatwością wyobraził sobie chłopca odpływającego w sen w ciepłej pościeli i dłoń matki, czule głaszczącą cygańską czuprynę. „Wszystkich nas usypiała w ten sposób. Z ręką na naszych głowach, szepcząc różaniec. A ojciec naprawiał buty, siedząc przy stole do późnych godzin” – pomyślał Janek.
Czuł, że przez tego malucha Bóg chce mu coś powiedzieć. Jego myśl burzyła się na widok jawnej niesprawiedliwości i wykorzystywania dzieci. Pragnął natychmiast zerwać się z łóżka, by naprawić świat. Zamiast tego, zsunął się na kolana i pogrążył w żarliwej modlitwie. Tej nocy zrodziło się w nim powołanie. Dojrzewało, nabierało realnych kształtów, by – po kilku latach posługi kapłańskiej – owocować założeniem zgromadzenia Ubogich Sług Bożej Opatrzności (1907 r.).
Opierając się na metodach pracy ks. Jana Bosko, instytut ten wspomagał sieroty, biedne dzieci, ludzi starych i schorowanych. Ujmując ludzkie serca dobrocią i mądrością, ks. Jan Calabria włączył w swe dzieło osoby świeckie, zakładając Rodzinę Braci Eksternistów bądź Braci Zewnętrznych (1944 r.) Zgromadzenie uzyskało oficjalne zatwierdzenie w kwietniu 1949 z rąk papieża Piusa XII, za którego Calabria ofiarował Bogu swoje życie.
Pewnego dnia, w pierwszym roku działalności, gdy potrzeby materialne i nędza zdawały się większe i dotkliwsze, ks. Jan kilkakrotnie podchodził do skrzynki pocztowej. Sprawdzał, czy Boża Opatrzność nie zostawiła czegoś dla jego podopiecznych. Skrzynka witała księdza pustą czeluścią o dziewiątej rano, potem o jedenastej. Nieco zniecierpliwiony ks. Calabria zebrał dzieciaki w kościele, gdzie wspólnie odmawiali koronkę do Bożej Opatrzności. Po modlitwie kapłan kolejny raz odwiedził znajomą skrzynkę na korytarzu. Tym razem znalazł w niej bon towarowy o wartości pięciu lub sześciu tysięcy lirów.
Ks. Jan Calabria i jego przyjaciele zrozumieli, że nic tak nie wzrusza Bożego serca jak ufna modlitwa. Dzięki modlitwie Bóg wysyła do nas aniołów, gotowych zaspokoić wszystkie nasze życiowe potrzeby.
Jesteś bezrobotny? Boisz się o swoją pracę? Nie masz za co kupić lekarstwa? Bracie i siostro, bierz przykład ze św. Jana Calabrii: MÓDL SIĘ! A doświadczysz cudów na własnej skórze!
Agata Pawłowska
Artykuł ukazał się w listopadowo-grudniowym numerze „Któż jak Bóg” 6-2013. Zapraszamy do lektury!