Szczęśliwy mąż, który ma dobrą żonę…
…liczba dni jego będzie podwójna.
Dobra żona radować będzie męża,
który osiągnie pełnię wieku w pokoju. (Syr 26,1-2)
Chciałoby się zapytać od razu: A jeśli nie mam dobrej żony, to czy muszę być nieszczęśliwy? A co z mężami? Czy też nie powinni być dobrzy? Zadajmy sobie jeszcze ważniejsze pytanie: Czy żona dobra, która posprząta dom, ugotuje obiad, naprawdę wystarczy do tego, żeby być szczęśliwym? Przecież jest jeszcze tyle rzeczy, które są niezbędne do osiągnięcia szczęścia. I tyle samo braków, które nie pozwalają być szczęśliwym.
Perspektywa zmienia się zupełnie, kiedy spojrzymy na to, co jest największym dobrem, o które powinniśmy się troszczyć w małżeństwie, a jest nim świętość. Greckie słowo użyte w Kazaniu na Górze, mówiące o błogosławionych (makarioi), tłumaczy się także jako „szczęśliwi”. Oznacza to, że największym szczęściem dla męża jest świętość jego żony, a dla żony świętość jej męża. W momencie zawarcia sakramentu małżeństwa stajemy się współodpowiedzialni za drogę do nieba naszego męża i żony. Naszą rolą jednak nie jest oczekiwanie świętości, czy wymuszanie jej, ale obsypywanie miłością, która jako jedyna ma siłę wspierania na tej drodze.
Jak to uczynić? Najpierw stawać się samemu świętym. Nieustannie się nawracać, a do tego potrzebna jest żywa, szczera wiara, w której wszystkie dziesięć przykazań jest dla mnie ważne. Jest to wyraz miłości do Boga i miłości do człowieka. Pokusą w uświęcaniu może być dewocja, rozumiana jako rygorystyczne podejście do pobożności i stawianie wymagań innym, a nie sobie. Probierzem staje się każda sytuacja, w której staję przed wyborem swoich przyzwyczajeń, nawet dobrych i pobożnych, a uczynkiem miłości względem współmałżonka. Tylko szczerość wobec własnego sumienia pozwoli odpowiedzieć na pytanie o to, gdzie w konkretnej sytuacji jest miłość. Serce kochające Boga będzie wrażliwe na żonę, czy męża, stale poddając się w sakramentach kształtującym dłoniom dobrego Boga. I to nie tylko w eucharystii i sakramencie pojednania, ale także w sakramencie małżeństwa, tak często zaniedbywanym w codzienności.
Najlepszym spowiednikiem i kierownikiem duchowym jest dobry mąż i dobra żona. Tylko oni znają nasze największe słabości, złe przyzwyczajenia, pokusy i grzechy. Nasze wyznanie dokonuje się dniem i nocą, nawet wtedy, gdy sami tego nie widzimy. Do rachunku sumienia pomocne może być zapytanie współmałżonka o moje grzechy. Szczera rozmowa przeprowadzona w duchu miłości ma wielką siłę budowania więzi małżeńskiej. Mamy wtedy szansę na prawdziwą świętość, rodzącą się w realności życia, w prawdzie i w pokorze. To jedno z błogosławieństw sakramentu małżeństwa – najbardziej osobisty, ukochany towarzysz duchowy obecny codziennie.
Obsypywanie miłością coraz doskonalszą, to droga do świętości małżonków. Jeśli pozostajemy elastyczni, ciągle zdolni do uczenia się miłości na nowo, mamy szansę podpisać się pod definicją małżeństwa autorstwa pierwszej błogosławionej pary małżeńskiej, Marii i Luigiego Beltrame Quattrocchi: Życie pogodne, interesujące i spokojne, pozbawione konfliktów i napięć. Zawsze świeża radość z bycia razem. Czy nie jest to naszym marzeniem? Zatem, do dzieła! Każdy z nas może stać się makarioi.
Dorota Szumotalska
Artykuł ukazał się w listopadowo-grudniowym numerze „Któż jak Bóg” 6-2018. Zapraszamy do lektury!