Mówi się czasem, że nie jesteśmy aniołami… I chyba dobrze, bo gdzie i jacy ludzie – nawet bardzo poczciwi – ścierpieliby istoty tak inne i dobre, że… nie do zniesienia.
Tę górską wioskę z jej mieszkańcami można byłoby uznać za błogosławioną przez Boga, bo i przyroda była tu przyjazna, i ludzie sobie wzajemnie, jak i losy tej krainie. Dobrze się wiodło większości, miejscowi dbali więc, by tego dobrego losu ktoś im nie odmienił. Chłodno traktowali więc gości, a tym z nich, którzy nazbyt odstawali zwyczajami, dawali znać, by poszukali zamieszkania gdzie indziej. Pewnie nie zauważali, że zamknięci w swoim kręgu, powoli zamykali swoje umysły i serca. Ale kto mógł im to uświadomić?
I wtenczas podstarzałemu małżeństwu urodził się chłopiec. Ojciec był szewcem i oboje z żoną szanowani byli za uczciwość i pobożność. Teraz szczególniej dziękowali oni Bogu za ten niespodziewany dar. Temu jednak ładnemu i miłemu dziecku po roku pojawiło się na plecach coś podobnego do garbu. Zasmuciło to wszystkich, wspomogli więc rodziców pieniędzmi i modlitwą, by mogli zawieźć chłopca do sławnego lekarza. Ten jednak nie dał nadziei na usunięcie garbu. Chciał nawet rodzicom coś wyjaśnić, ale nie prosili o to. Wrócili do wioski i postanowili nadal dziękować Bogu za chłopca, wychowując go, jakby nie miał garbu.
Garb jednak dostrzegały inne dzieci i nie raz dały to chłopcu boleśnie odczuć, stroniąc od niego lub szepcząc ironicznie. Rodzice tym więcej modlili się, co dla jednych sąsiadów czyniło z nich prawie świętych, a dla innych – dziwolągów. Zresztą, tu raczej nie lubiano jakichś przejawów wyróżniania się. A chłopiec wyróżniał się nie tylko garbem. Jedyny wśród dzieci miał blond włosy i zielone oczy ze złotymi plamkami. Nikt prawie nie lubił patrzeć w te oczy, bo budziły one w ludziach dziwne poczucie winy. Za dużo w nich było jakiejś miłosiernej dobroci. Chłopiec był drobny i jakby aż nazbyt lekki. Jedynie ten podwójny garb na plecach odbierał mu wdzięk.
Kiedy ktoś zobaczył, że garb dziwnie czasem drga, zaczęto bać się chłopca i traktować go jak nawiedzonego przez mroczną siłę. Omijano teraz chłopca z daleka. Rodzice tym więcej modlili się, wciąż dziękując Bogu za chłopca i okazując mu tym więcej serca im większa ukryta wrogość spotykała go od innych. Ojciec nauczył go szewskiego fachu i chłopiec robił i naprawiał buty prawie tak dobrze, jak on. Jednak posunięty w latach ojciec zmarł, gdy chłopiec skończył 18 lat. Za nim odeszła jego matka. Mimo, że chłopiec był jedynym szewcem w wiosce, rzadko kto korzystał z jego pracy i usług. Zerkano na jego garb z zabobonnym lękiem, a gdy ktoś zauważył, że coś w nim drga, szeptano, że to diabeł przywarł do jego pleców. Ten lęk przemieniał się w ludziach w otwartą wrogość i nienawiść.
Któregoś dnia chłopiec przechodził koło czyjegoś źle umocowanego wozu, który nagle potoczył się i rozbił o ścianę. Właściciel wozu natarł na chłopca wyzywając go od diabłów. Dołączyło do niego zaraz więcej ludzi, którzy chwycili za kije i kamienie. Wkrótce spory tłum wrzeszcząc, popychając i okładając chłopca zaczął prowadzić go nad urwisko. Zaczęto krzyczeć, by skończyć z demonem, pozbyć się go na zawsze, cisnąć w przepaść… Postawiono chłopca na skraju przepaści i ktoś pchnął go kopniakiem krzycząc, by leciał sobie do piekła. Wtedy garb drgnął, napiął się, rozerwał skórę i koszulę… Kilkoro rąk zepchnęło chłopca w przepaść. W tej chwili wydobyły się z garbu dwa wielkie śnieżnobiałe skrzydła i chłopiec uniósł się na nich wysoko z dźwięcznym śmiechem. Za chwilę zniknął w chmurach, a ludzie stali jak skamieniali, tylko niektóre kobiety zaczęły szlochać. Ponoć od tego wydarzenia coś odmieniło tych ludzi, otwarło im serca, ale chłopiec nie wrócił. Może spełnił to, po co został tam posłany?
***
Uważajcie na spotykanych incognito Aniołów, bo nie wiadomo, co wam w was samych mogą pokazać, co i kogo w was, poczciwcach, obudzić.
Br. Tadeusz Ruciński FSC
Artykuł ukazał się w listopadowo-grudniowym numerze „Któż jak Bóg” 6-2012. Zapraszamy do lektury!