Uwaga złodziej!

Ludziom wierzącym jest lżej w życiu. Lżej, gdy umrze im ktoś bliski, lżej, bo mają wiarę, więc są czegoś w życiu pewni, po prostu lżej, bo nie mają rozterek”. Takie założenie, powielane przez niektóre osoby, jest bardzo niebezpieczne, upraszczające – nie zakłada bowiem złożoności tego, czym jest życie duchowe i droga wiary.

Życie duchowe zawsze będzie zmaganiem. Chrześcijanin tak samo cierpi, gdy przeżywa żałobę. Choruje na depresję. Uzależnia się. Ma rozterki. Ma ich jeszcze więcej, gdy widzi więcej – gdy przestaje popełniać grzechy ciężkie, stara się żyć uczciwie, wiernie zasadom. Zaczyna dostrzegać pyłek, którego nie widzą ci, którzy są pełni kurzu. Nie chodzi o rozterki związane z tym, czy Bóg istnieje czy nie. Ale o milion rozterek jak milion pyłków widocznych w świetle. I oczywiście, że ma pewien fundament, do którego może się odwołać, na którym może się oprzeć, ale wątpliwości nie ma tylko ta osoba, która nie wierzy.

Złodziej!

„Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości.” (J 10, 10)

Czuję, że nie pasuję do Kościoła. Do tych pobożnych, rozmodlonych, grzecznych, ułożonych ludzi. Ja, zabłąkana, czarna owca, ze swoim bagażem doświadczeń, z całym swoim dotychczasowym życiem, ze swoimi grzechami” – pisze mi znajoma neofitka, u której wygasł pierwotny zapał i przeżywa strapienie duchowe. 

Zły duch zna nasze najsłabsze miejsca i będzie w nie uderzał, niepokoił. Te podszepty, podsuwane wątpliwości i kłamstwa to jego próba, by okraść nas z radości z tego, że istniejemy. Z radości z bycia ukochanym przez Boga i kochania Go. Radości z życia w obfitości (nie jest to tożsame z powodzeniem i brakiem chorób). Z wiary, która jest nadzieją, nawet gdy jest beznadzieja. 

Każdy ma swoje miejsca, do których będzie zmierzał złodziej – szczególnie gdy mamy gorszy czas, więcej stresu, problemów, czy kiedy jesteśmy zbyt zatroskani o samych siebie, a nie skoncentrowani na Jezusie i tym, czego od nas chce.

I zawsze, gdy nam gorzej, złodziej będzie przychodził do tego samego miejsca, a jak mu się uda przecisnąć, będzie próbował dopaść kolejne.

Jedni będą mieć poczucie bycia „niepasującym”, inni pewnego odrzucenia, braku troski i Bożego działania, osamotnienia, braku nadziei, że coś ich dobrego jeszcze w życiu spotka, poczucia bycia niewidocznym, niesłyszalnym. Jest tyle możliwości, ile historii ludzkich.

Dlatego kiedy przychodzi „zła myśl” (odbierająca nam życie – czyli właśnie tę radość), powiedz w duchu (albo na głos): To kłamstwo. Nie chcę go. Idź precz. Bóg mnie tu chce, Bóg się o mnie troszczy, Bóg jest dobry i jest samą Miłością. Przypominaj sobie. Bóg jest dobry!

Czasem przeżywanie wątpliwości jest doświadczeniem pochodzącym od Boga. Potrzeba rozeznania i uważności.

Wątpliwości

Wiara nie polega tylko na pokonywaniu i usuwaniu wątpliwości, ale też na sztuce ich znoszenia i wytrzymywania. O miłości, rodzonej siostrze wiary, napisano: „Miłość wszystko zniesie, wszystko wytrzyma”. Czyż nie dotyczy to także wiary? Czy o sile i prawdziwości wiary nie świadczy między innymi jej zdolność do udźwignięcia wątpliwości oraz krytycznych, ważnych pytań na które trudno znaleźć odpowiedź? Słowa Jezusa skierowane do Tomasza, który dotknął Jego ran: „Nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”, są zwykle odczytywane – odłóż wątpliwości i uwierz. Na progu sierocińca w Madrasie przyszedł mi do głowy inny sens tych słów – weź na siebie krzyż swoich wątpliwości i naśladuj mnie. Miejscem, w którym się ze mną, na przekór wszystkim swym wątpliwościom, zawsze spotkasz, nie będzie raj pewności, lecz rany świata. Ponieważ to są moje rany. „ – pisze ks. Tomasz Halik w książce pt: „Hurra, nie jestem Bogiem”

Spróbujmy spotkać się z Bogiem w ranach świata, które są Jego ranami. „Gdy czujemy się samotni, odwiedźmy, lub zadzwońmy do kogoś, kto jest jeszcze bardziej samotny” – jak pisał św. Jan Paweł II. Gdy czujemy, że Bóg się o nas nie troszczy, zajrzyjmy do Księgi Ozeasza (11, 3 – 4), i przeczytajmy kilka razy, aż dotknie naszego serca:

 „A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. 4 Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go*”

Gdy czujemy, że nie pasujemy do Kościoła, bo inni są lepsi niż my, przypomnijmy sobie, dlaczego wcześniej do niego nie chodziliśmy, co nas w nim denerwowało? Czy nie odkryjemy, że denerwował nas jego grzech? Ten, który po naszym nawróceniu, w trakcie owego strapienia urasta do rangi „nieprzebaczalnego”, bo dotyczy naszej historii życia?

Jeśli wyznajemy grzech na spowiedzi, Bóg już go nam przebaczył. Wiara w Boże Miłosierdzie jest kolejną trudnością. Z jednej strony Boże Miłosierdzie jest tak niesamowite, wyznane grzechy zostały już zmazane, a z drugiej strony poczucie, że jest to niemożliwe, bo przecież tyle działo się w naszym życiu. Wyznany grzech w ważnej spowiedzi znika. Nie ma go już w oczach Boga. Oczywiście mogą być jego konsekwencje (jak np: choroba HIV po burzliwym życiu, wymagane zadośćuczynienie zgodnie z kodeksem karnym, jeśli było to przestępstwo, czy choćby kolejne miejsce, do którego lubi powracać ów Złodziej), ale samego grzechu już nie ma. Bóg go przebaczył. To często my nie możemy sobie przebaczyć.

 „Kiedy urządzasz ucztę, nie proś na nią swych bogatych przyjaciół, ale zaproś ślepych i chromych. Bóg również tak robi: nie zaprasza bogatej, odświętnie wystrojonej, sprawiedliwej i pobożnej strony naszej osoby, która chce albo myśli, że może Mu się za to odwzajemnić; zaprasza to w nas, co jest ślepe, chrome, płaczące, ubogie i głodne. Nie po to, aby tę „mniej atrakcyjną” stronę naszej egzystencji osądzić i zgnębić, lecz by ją nasycić i rozweselić.” – pisze wspomniany ks. Halik

To tam zaproś Boga. Relacja wymaga szczerości i zaufania.

Jezus powoływał ludzi niedoskonałych. Pierwszy papież – a nie był to Jan, umiłowany uczeń, to Piotr –  nadgorliwiec, który działał, zanim pomyślał, przeżywał wahania w wierze, ile razy stawiał siebie w miejsce Boga – to Piotr nie rozpoznał Jezusa, gdy się zjawił – a nawet się Go przestraszył. To Piotr tonął i znów prosił o ratunek, był emocjonalny i odciął ucho żołnierzowi, jak się Go zaparł, jak płakał…

Z zawodu był rybakiem. Bóg wszedł do jego życia, do jego codzienności, do tego, co robił – nie uczynił go kimś, kim on nie jest. Tylko wykorzystał jego talent rybacki – by łowić ludzi.

Tak jest też z nami. Bóg nie będzie z nas robił kogoś, kim nie jesteśmy. Nie zmieni nas na pstryk i nie che tego robić, bo chce naszej współpracy. Ten szacunek do naszej wolności też jest tak delikatny i piękny…

On się nami nie rozczarowuje. To my się sami sobą rozczarowujemy, że znów poniósł nas nasz temperament, czy ugrzęźliśmy w słabości.

Spotkać się ze Zwycięzcą śmierci

Wątpliwości są naturalnym etapem drogi wiary. „Dreczą mnie myśli najgorszych ateistów” – wyznała święta Teresa z Lisieux na łożu śmierci.

Wątpliwości tego rodzaju mogą być tajemniczym współuczestnictwem chrześcijanina w krzyżu jego Pana, w okrzyku Jezusa: Boże mój, czemuś mnie opuścił?! (…) Kto nad otchłanią słów Ukrzyżowanego Boże mój, czemuś mnie opuścił? zbyt łatwo przechodzi do porządku, ten z trudem zrozumie radość wielkanocnego poranka ” – czytamy u ks. Halika

Benedykt XVI (jeszcze jako Joseph Ratzinger) w swojej książce, pt: „Śmierć i życie wieczne”, pisał:

Sam Chrystus, prawdziwy Sprawiedliwy, zstępuje do Szeolu, krainy nieczystej, gdzie Bóg nie odbiera chwały. Wraz z tym zajściem Jezusa sam Bóg, zstępuje do Szeolu. Śmierć przestaje być opuszczoną przez Boga krainą ciemności i bezwzględnego oddalenia od Boga. W Chrystusie sam Bóg wkroczył w przestrzeń śmierci i uczynił ją przestrzenią swojej obecności.”

Jak dodaje ks. Tomas Halik: 

Również my, jeśli chcemy spotkać się ze Zwycięzcą śmierci, nie możemy ominąć tego miejsca – i chyba także tego, że jego cienie padają od czasu do czasu na nasze rozmyślania. Możemy jednak oprzeć się na nadziei, że On przeszedł przez ciemności, przezwyciężając je w ten sposób, zdobywając niejako owo miejsce, i tylko z tego powodu śmierć oraz jej ciemność nie muszą być dla mnie bramą piekieł z napisem „Porzućcie wszelką nadzieję”, lecz miejscem spotkania z Nim. Tylko z tego powodu mogę przezwyciężyć strach przed chodzeniem „ciemną doliną”.

– Wątpliwości nie mają tylko ci, którzy przestają wierzyć – mówił w jednej ze swoich konferencji podczas rekolekcji  ks. Mateusz Szerszeń CSMA

A to, że podczas modlitwy nie ma poruszeń, tej lekkości… nie zawsze jest. Czasem Bóg milczy. Ale Jest.  Zgodnie z tym, co nam obiecał. „Jestem, który Jestem”. Strapienie należy przeczekać, nie podejmować w trakcie pochopnych decyzji, powracać do zapisanych podczas pocieszenia duchowego tekstów (warto prowadzić zapiski, po to, by w takich chwilach do nich wracać).

Obyśmy oparli się na nadziei, że Bóg przeszedł przez ciemności, przezwyciężając je, dzięki czemu stały się miejscem, w którym możemy Go spotkać. Spotkać Boga w naszym zmaganiu, chwycić Go za rękę i krzyknąć za Piotrem „Panie ratuj mnie!”

Karolina Zaremba