W slumsach ufa się Bogu…

Kojarzony jest zarówno w Toruniu jak i w Warszawie. Obecnie jednak najłatwiej spotkać go… na Dominikanie. Niektórzy mówią o nim: niezwykły charyzmatyk i duszpasterz ludzi ulicy. Ksiądz Jacek Swęd, bo o nim mowa, jest michalickim misjonarzem w Republice Dominikańskiej, a także założycielem Ośrodka Wychowawczo-Profilaktycznego „Michael” na warszawskim Bemowie.

Dlaczego został Ksiądz michalitą?

Święcenia kapłańskie przyjąłem w 1989 roku, czyli wówczas, kiedy w Polsce trwała transformacja ustrojowa. Michalici, ale też i inne zgromadzenia, np. salezjanie, mogli powrócić do swojego charyzmatu, do organizowania ośrodków wychowawczo-profilaktycznych, szkół i świetlic. Pracowałem w duszpasterstwie, a każdy michalita powołany jest do pracy z dziećmi i młodzieżą. Dlatego właśnie wstąpiłem do Zgromadzenia św. Michała Archanioła, chciałem pracować z młodymi w duchu naszego Założyciela, bł. ojca Bronisława Markiewicza.

Jak realizował Ksiądz to powołanie?

Pracowałem w ośrodku wychowawczym w Toruniu, gdzie organizowaliśmy wyjazdy na obozy i zimowiska. Nie było łatwo, bo trzeba było zatroszczyć się o jedzenie, którego było mało. Młodzież często nie miała pieniędzy, by zapłacić za wyjazd, a na jedną taką wycieczkę jechało czasem ponad sto osób. Nierzadko pociąg był przeładowany, ale udawało nam się ubłagać konduktora, żeby nas zabrał. Mieliśmy karimaty, na których siedzieliśmy i spaliśmy, młodzież grała na gitarach – w tamtych czasach co drugi młody człowiek grał na tym instrumencie. Toruń był miastem bluesa. Nie zapominałem oczywiście o katechezie, codziennie odprawiałem Mszę świętą.

Rozpoczął Ksiądz swoją działalność wychowawczą także jako „pedagog ulicy”… Wyszedł Ksiądz do młodych, szukając ich w środowiskach, w których żyli. Jak reagowali ci nastolatkowie, gdy przychodził do nich kapłan?

Byłem młodym księdzem, świeżo po święceniach, więc nie było dużych barier w kontakcie z młodzieżą. Uczyłem religii w szkole podstawowej, a szkoły były duże. Na warszawskim Bemowie czy w Toruniu są wielkie blokowiska, a młodzi stali przed tymi blokami. Podchodziłem do nich, bo znaliśmy się ze szkoły. Rozmawiałem z nimi o sprawach, które ich interesowały. Kosztowało mnie to sporo wysiłku – sam musiałem interesować się popularną wówczas muzyką, żeby móc znaleźć z nimi wspólny język. Niektórzy przynosili kasety… a tam heavy metal, punk, rock. Słuchałem takiej muzyki, by mieć z nimi kontakt i naprowadzać ich na drogę relacji z Panem Bogiem.

Czy taka forma pracy była dla Księdza wystarczająca?

Oczywiście, że nie. Wiedziałem, że praca z młodzieżą wymaga ode mnie jeszcze większej aktywności. Stworzyłem więc na Bemowie Ośrodek Wychowawczo-Profilaktyczny „Michael”. Nie pracuję już tam, ale ośrodek działa do tej pory [obszerną rozmowę z aktualnym kierownictwem Ośrodka publikowaliśmy w numerze 2/2019 dwumiesięcznika „Któż jak Bóg” – przyp. red.]. Oferowaliśmy, oprócz rozmowy i dobrego przykładu oczywiście, siłownię, studio muzyczne, salę nagrań, ściankę wspinaczkową czy salę taneczną. Oferowaliśmy też pomoc i wsparcie specjalistów, a ja od siebie dodawałem ewangelizację. Zbliżaliśmy do Boga powoli, a po pewnym czasie młodzież sama przychodziła. Prowadziliśmy też kawiarnię, do której wpadali.

Kto i po co przychodził?

Wśród podopiecznych wyróżnialiśmy: „sympatyków” – ci korzystali głównie z siłowni; „domowników” – wychowanków zaangażowanych w sprawy organizacyjne ośrodka i „superdomowników” – analogicznie, bardzo aktywne osoby.

Wychowankowie nie stwarzali problemów?

Początkowo trzeba było być bardzo stanowczym – nasi podopieczni musieli nauczyć się panujących w ośrodku zasad. Jedna z grup znajomych przychodziła na siłownię, ale po ich wizycie zawsze w pomieszczeniu czegoś brakowało. W końcu podjąłem decyzję, że nie mogą przychodzić. Po jakimś czasie wrócili, prosząc, aby znów mogli korzystać z siłowni. Zgodziłem się. Od tej pory już nigdy nie dopuścili się kradzieży.

Proces wychowywania tych młodych ludzi był żmudny, ale młodzież stale mnie pozytywnie zaskakiwała. W ośrodku organizowaliśmy np. dyskoteki. Pamiętam, że wahałem się, czy taka forma rozrywki ma sens i zastanawiałem się, czy ma ona jakąkolwiek wartość. Wtedy ci młodzi ludzie powiedzieli mi: „Proszę Księdza, Ksiądz nie zdaje sobie sprawy ile dla nas znaczą te koncerty i dyskoteki. My bylibyśmy już dawno narkomanami, gdyby nie one…”. Wtedy przypomniałem sobie słowa św. ks. Jana Bosko: „Zanim my, dorośli, będziemy ewangelizować młodzież, pozwólmy, by sami się ewangelizowali”. Boga czuło się wewnątrz, stworzyliśmy wspólnotę.

Podobno kiedyś uratował Ksiądz siostry michalitki…

Tak, to prawda! Kiedyś pewna grupa młodocianych kradnących samochody – którą znałem – bardzo zaskoczyła siostry michalitki. Zakonnice przejazdem wstąpiły do swoich sióstr na Bemowie, a dodać należy, że przyjechały nowiuteńkim samochodem. Łatwo się domyślić, że auto stanowiło niezły kąsek dla złodziei. I tak się właśnie stało – samochód zniknął. Domyśliłem się kto za tym stoi. Poszedłem porozmawiać z chłopakami. Przerażeni zawstydzili się, że okradli siostry zakonne. Ktoś nawet rzucił: „Okradziono siostry michalitki? Kto to słyszał? To zupełny brak taktu…”. Chłopcy zwrócili siostrom samochód. To nie była zła młodzież, tylko potrzebowała dobrych wskazówek.

A ma Ksiądz obecnie kontakt ze swoimi byłymi podopiecznymi?

Sporadycznie. Nie mam niestety czasu na pielęgnowanie tych kontaktów ze względu na mój pobyt na Dominikanie. Czasem jednak podczas moich wizyt w Polsce i pobytów w parafiach podchodzą do mnie moi byli wychowankowie ze swoimi rodzinami. Pokazują, że są nadal w Kościele i że zajęcia w Ośrodku im pomogły. Cieszy mnie to, bo praca z nimi była trudna, wymagała i ode mnie dużej dyscypliny.

Jak się Ksiądz do niej przygotowywał? Da się w ogóle przygotować do czegoś takiego?

Sporego doświadczenia nabyłem już wcześniej – ukończyłem psychologię sądową i penitencjarną. Odbywałem też praktyki w więzieniach, a jako kleryk przez pięć lat miałem praktyki w zakładach poprawczych. Studiowałem także, już jako ksiądz, psychologię na ówczesnym UKSW – razem zresztą z ks. Piotrem Prusakiewiczem. Zdobyte doświadczenie bardzo mi pomogło w pracy z młodzieżą.

Powołując się na Księdza doświadczenie, jakie wskazówki mógłby Ksiądz przekazać innym młodym kapłanom i osobom świeckim, pragnącym pomagać niedostosowanej społecznie młodzieży?

Na pewno trzeba być pasjonatem pracy z ludźmi. Trzeba kochać ich miłością braterską. Poza tym podstawowa kwestia to czas. Nie byłem ani muzykiem, ani sportowcem, ale dawałem młodym czas i poświęcałem się rozmowie. Dzisiaj młodzież jest bardziej zamknięta w sobie niż kiedyś, dlatego to takie cenne. Zawsze staram się dużo rozmawiać. Kapłan powinien być przede wszystkim ojcem duchowym, który towarzyszy młodym ludziom w ich młodości. Młodzi często nie rozmawiają z rodzicami, a rodzice nie mają dla nich czasu. Katecheci w szkołach również mają duże pole do popisu, chociaż wychowywanie młodzie to niełatwe zadanie. Przede wszystkim jednak to rodzice wychowują swoje dzieci, to oni muszą swoje pociechy formować.

Czy dostrzega Ksiądz zmianę w pracy z młodzieżą w perspektywie lat swojej posługi?

Kilka miesięcy temu spacerowałem po Bemowie i zauważyłem, że przed blokami nie ma młodzieży, zupełnie inaczej niż kiedyś. Potwierdza się, że współcześnie młodzi ludzie spędzają wolny czas przy komputerach. Dlatego też duszpasterstwo musi być prowadzone również tymi kanałami. Istotne jest, by kapłani mieli czas na kontakt z młodymi ludźmi przez Internet. Wielu z nich łatwiej otworzyć się przed drugim człowiekiem online, niż w bezpośrednim kontakcie. Jak powiedział mi ostatnio inny ksiądz: „Jacek, zapomnij o duszpasterstwie ludzi ulicy, teraz wszystko odbywa się przez komputer”. To wszystko prawda, choć bezpośredni kontakt wciąż jest bardzo istotny. Na Dominikanie ludzie bardzo lubią rozmawiać.

No właśnie, Dominikana. Od jak wielu lat Ksiądz tam przebywa? Jacy są Dominikańczycy?

Posługuję tam już od dwudziestu lat, ale nadal jej mieszkańcy mnie zaskakują. To Latynosi, ich mentalność jest inna od europejskiej. Dość lekko traktują życie i niczego nie robią systematycznie. Można się od nich nauczyć np. odpoczynku, ale jednocześnie zaufania do Pana Boga, szczególnie od osób dorosłych. Dominikańczycy często mawiają: „Pomimo tego, że nie mam nic, to jednak Pan Bóg jest na pierwszym miejscu”. I rzeczywiście często często nie mają nic, mieszkają w slumsach, gdzie ich dom to kilka kołków obitych blachą, ale nie przejmują się tym, że jest ciężko i źle; jak jest co jeść i pić – to jest dobrze. Tak jednak jak i w Polsce, tak i na Dominikanie młodzież coraz intensywniej komunikuje się za pośrednictwem Internetu. Sam również staram się posługiwać online, w czym zresztą młodzi Dominikańczycy mi pomagają. Dużym duchowym problemem tego kraju jest też ogromny wpływ protestantyzmu amerykańskiego i różnych sekt.

Żyjemy w czasach zarazy. Jak z pandemią COVID-19 radzą sobie Dominikańczycy?

Podejście Latynosów jest inne od naszego. My się boimy, a oni uważają, że to normalna rzecz: pandemia przyszła tak jak sto lat temu przyszła hiszpańska grypa. Niektórzy twierdzą, że to doświadczenie Boże. Mimo to życie toczy się normalnie, z tą różnicą, że ludzie chodzą w maseczkach.

Na początku pandemii, tak jak i w Polsce, wszystko zostało tu zamknięte. Zamknęły się także kościoły. Wcześniej dużo wysiłku wkładałem w pracę duszpasterską z młodymi i obawiałem się, że wobec braku dostępu do uczestnictwa w Eucharystii wielu z nich odejdzie od Kościoła. W czasie izolacji nie odprawiałem Mszy św. przez Internet, a jedynie udostępniałem homilię na niedzielę i święta. Stwierdziłem – niech się stęsknią za parafią i proboszczem. Na szczęście miałem rację.

Obecnie wielu młodych pomaga mi w parafii, dbają o porządek i odpowiednią dezynfekcję. Na parafii jako kapłan jestem bowiem sam, na Dominikanie bez świeckich Kościół by nie istniał. Ja głównie odprawiam Mszę i spowiadam, wszystkie inne sprawy organizują i załatwiają świeccy.

Jakich jeszcze inicjatyw duszpasterskich podejmuje się Ksiądz na misji?

Zajmuję się m.in. projektem adopcji szkolnej dziecka na odległość. Inicjatywa ta polega na tym, że proponuje się polskim rodzinom i osobom prywatnym, by zaadoptowały na odległość dziecko. Adoptujący wpłacają raz w roku określoną wcześniej kwotę na konto naszego zgromadzenia. Dzięki tej kwocie dziecko może iść do szkoły, a potem na studia. Młodzi studiują języki, medycynę, hotelarstwo, księgowość. Dzięki temu „będą kimś” w przyszłości. Ich rodzice bardzo ciężko pracują i chcą kształcić dzieci. Na Dominikanie jest bardzo wielu dorosłych analfabetów, w mojej parafii ok. 10% wiernych nie potrafi czytać i pisać. Adopcję taką prowadzimy już od 11 lat. Widzimy, jakie korzyści ona przynosi, jednak wsparcie jej jest nadal niedostateczne.

Z ks. Jackiem Swędem CSMA,

misjonarzem na Dominikanie

rozmawiały

Ewa Rygalik

oraz

Karolina Zaremba

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (1/2021)

Któż jak Bóg, 1/2021

(fot. DenisTangneyJr/getty images)