Wyciągamy dzieci z bramy…  

Ks. Bronisław Markiewicz posługiwał ubogim, pozostawionym samymi sobie dzieciom w czasach, gdy światem co i rusz wstrząsały zawieruchy dziejów. Dziś, w erze smartfonów i tabletów, posługa taka wydawać się może niepotrzebna, nieadekwatna, nieaktualna. Nic bardziej mylnego. Z jakiegoś powodu w progach toruńskiego, michalickiego Oratorium gości codziennie niemal 150 dzieci…

 

Co takiego działo się z młodzieżą na toruńskim Bydgoskim Przedmieściu, że to Oratorium okazało się być szczególnie potrzebne właśnie tutaj?

Jako michalici staramy się w każdej parafii, w której jesteśmy obecni, realizować charyzmat naszego założyciela, ks. Bronisława Markiewicza, jakim jest praca z młodzieżą. Bydgoskie Przedmieście przed wojną było dzielnicą toruńskiej arystokracji. Dopiero po wojnie zaczęto przesiedlać tu klasę robotniczą. Wtedy już zaczęły się rysować wśród miejscowej ludności problemy społeczne, które z wielką siłą wybuchły w okresie transformacji ustrojowej. Bardzo wiele osób w tej dzielnicy wpadło wtedy w bezrobocie, pogłębiła się bieda tutejszych rodzin. Za nią szły również nieraz problemy z alkoholem i przemocą. Wiele dzieci cierpiało z powodu nałogów czy niezaradności swoich rodziców i w odpowiedzi na tę sytuację ówczesny proboszcz na Rybakach, ks. prof. Czesław Kustra podjął decyzję o stworzeniu Oratorium. Chciał wspomóc w wychowaniu rodziców, którzy nie dawali sobie z nim rady. Bo Oratorium powstało w jakimś sensie nie tylko dla dzieci, ale i ich rodziców. Było to 23 lata temu.

 

Ks. Czesław powiedział wtedy, że chce zebrać te dzieci z miejskiego parku przed Waszym kościołem, po którym biegają one przez całe dnie, pozbawione opieki… Jakie dzieci były Waszymi podopiecznymi na przestrzeni tych przeszło 20 lat?

Pierwszy nabór odbywał się poprzez ogłoszenia parafialne i pocztę pantoflową. Zebrała się wówczas grupka 30 dzieci. Potem zaczęły one zapraszać swoich kolegów ze szkoły i to grono stopniowo się powiększało. Dzisiaj sprawujemy pieczę nad grupą 145-osobową. Nie chciałbym jednak, abyśmy postrzegali Oratorium jako getto dla dzieci z rodzin potrzebujących wsparcia. Przychodzi tu również bardzo wiele dzieciaków z domów, gdzie nie ma żadnych dysfunkcji. Razem bawią się, odrabiają lekcje, spędzają wspólnie czas. Jako że Oratorium ma już 23 lata, swoje dzieci przysyła tu na przykład wielu dawnych wychowanków.

 

Swego czasu, u początków Oratorium, jako biskup pomocniczy diecezji toruńskiej wspierał Was również michalita, ks. Jan Chrapek…

Jedna z sal tutaj nosi dziś nawet jego imię. Biskup Jan bywał w Oratorium wielokrotnie, to on poświęcił tutejszą jadalnię i siłownię. A słowa z jego listu o wolontariacie do dziś są dla nas drogowskazami.

 

Jak jesteście w stanie pomóc dziecku, zajmując się nim jedynie przez 4 godziny dziennie?

Przede wszystkimi mobilizujemy dzieci, aby mimo trudnej sytuacji domowej dbały o swój rozwój. Pomagamy im nadrabiać zaległości w edukacji szkolnej, staramy się dostrzegać w nich talenty, które mogłyby rozwijać. Chcemy obudzić w dzieciach pasje, sprawić, by zaczęły one szukać tego co je interesuje i fascynuje. „Wyciągamy dzieci z bramy” – jak nawet rapował kiedyś u nas w ośrodku zespół Najlepszy Przekaz w Mieście.

Staramy się być takim, mogę tak chyba powiedzieć, „małym Domem Kultury”. Chodzimy z dzieciakami do teatru, kina, sami organizujemy dla nich zajęcia plastyczne. Ale uczymy też tej kultury w innym znaczeniu – przypominamy o wartości słów „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Chcemy również wyrobić w dzieciach nawyk pracowitości i obowiązkowości – mają one dyżury jeśli chodzi o sprzątanie sal itd.

 

Ale czy dziecko przebywając przez pozostałe 20 godzin w rodzinie dysfunkcyjnej nie zaprzepaszcza tego, co uda się z nim wypracować w Oratorium?

Dlatego też staramy się pracować nie tylko z dzieckiem, ale z całą rodziną, włączając rodziców w pracę, który z ich pociechą wykonujemy. Mamy zresztą zatrudnionego pracownika socjalnego, który w dyskretny sposób stara się zapoznać z sytuacją domową każdego z dzieci. Jeśli jest taka potrzeba – organizujemy dla rodzica darmową pomoc prawną czy psychologiczną.

Są bowiem rodzice żywo zainteresowani postępami i osiągnięciami swoich dzieci, ale zdarzają się i tacy, których wydaje się to kompletnie nie obchodzić. Jeśli jednak decydujemy się podzielić z rodzicami jakimiś uwagami wychowawczymi, staramy się robić to w sposób maksymalnie delikatny. Nie mamy zresztą nawet instrumentów, by głębiej ingerować w życie rodziny. Oczywiście, w skrajnych przypadkach, np. przemocy domowej, powiadamiamy odpowiednie służby. Zdarza się też, że sąd, w ramach pieczy nad rodziną dysfunkcyjną, obligatoryjnie kieruje dziecko do naszego Oratorium. My raczej jesteśmy od tego, by proponować rodzinie koło ratunkowe, niż całkowicie burzyć dotychczasowy porządek jej życia.

 

Czy dzieci sygnalizują Wam, jeśli w ich domu rodzinnym jest jakaś sytuacja kryzysowa?

Częściej zdarza się, że robią dobrą minę do złej gry. Nie jest łatwo się przyznać, że z mamą czy tatą dzieje się coś niedobrego; naturalnym odruchem dziecka jest, by raczej ich bronić. Czasem trzeba „być obok” przez miesiące czy nawet lata, by zdobyć jego zaufanie na tyle, by potrafiło się otworzyć. Ale, pracując z dziećmi od tylu lat, jesteśmy w stanie zauważyć w zachowaniu dziecka niepokojące sygnały, które mogą świadczyć o tym, że w tym domu rodzinnym nie wszystko jest tak jak powinno.

 

Jak sprawić, by dzieciaki nie popełniły w przyszłości błędów, które stawały się czasem udziałem ich rodziców? By nie wpadły w nałogi chociażby?

Uwrażliwiamy je na rozmaite sposoby – począwszy od zabawy, konkursów plastycznych, przez filmy edukacyjne, po osobistą rozmowę. Przebywając z wychowankiem przez 4 godziny dziennie, nie jesteśmy w stanie go upilnować we wszystkim co robi. Ale możemy nauczyć go asertywności. Możemy pokazać mu negatywne skutki zażywania alkoholu, narkotyków, dopalaczy. Gdy ktoś młodemu człowiekowi proponuje narkotyki, nie możemy zdecydować za niego. Ale on, cokolwiek zdecyduje, będzie już wiedział, jakie konsekwencje może mieć jego decyzja. I jeśli odmówi – będzie to dla nas zawsze wielki sukces.

 

Na co kładziecie szczególny nacisk w procesie wychowawczym w Waszym Oratorium? Na Waszej stronie internetowej, czy w opracowaniach poświęconych Oratorium na Rybakach, przeczytać można o 4 filarach św. Jana Bosko…

Św. Jan Bosko był w ogóle twórcą ruchu oratoryjnego. Według jego reguły Oratorium to: „dom, który przygarnia, szkoła, która uczy życia, parafia, która ewangelizuje, i podwórko, na którym młodzież się bawi”. Tego rodzaju oferta obejmuje całokształt życia dziecka.

 

No to może powiedzmy pokrótce o tym, jak realizujecie tutaj każdy z tych 4 filarów…

Jeśli idzie o „dom” w takim sensie fizycznym, dzieciaki mają tu najlepsze warunki i największą przestrzeń ze wszystkich toruńskich placówek wsparcia dziennego. Nasz ośrodek to ponad 1000 m2 – wiele rozmaitych sal dla różnych kół zainteresowań, jadalnia, sala, w której odbywają się przedstawienia. Ale „dom” to też miłość, którą okazujemy naszym podopiecznym, bezpieczeństwo, które im zapewniamy i odpowiedzialność, której ich uczymy. „Dom” to np. zajęcia kulinarne – dzieci wspólnie z naszym personelem kuchennym przygotowują posiłki, które następnie razem spożywamy. A dla 25% dzieci, które do nas przychodzą, obiad w Oratorium to jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia. „Dom” to również zajęcia dekoratorskie – wspólna dbałość o wystrój pomieszczeń, w których przebywamy. „Dom” to warsztaty krawieckie – dzieciom dzisiaj łatwiej przychodzi posługiwanie się tabletem niż igłą. I wreszcie – „dom” to rozmowa o problemach i troskach każdego z domowników.

„Szkoła” to przede wszystkim zajęcia wyrównawcze i pomoc w odrabianiu lekcji. Ale to również warsztaty plastyczne, komputerowe czy językowe. To powiększająca się stale biblioteka z kącikiem czytelniczym. Dzieci współtworzą też naszą stronę internetową i wewnętrzną gazetkę.

Dalej – „parafia”. Tutaj zdajemy się na opiekę duszpasterską Parafii pw. św. Michała Archanioła, do której przylega Oratorium. Dzieciaki niestety często trafiają do nas z ogromnymi brakami w wychowaniu religijnym i trzeba umiejętnie „uderzyć w odpowiednie struny”, by ten głód duchowości w nich rozbudzić. W pierwszej kolejności po prostu zachęcamy dzieciaki do pełnego przeżywania roku liturgicznego – coniedzielnych Mszy Świętych, nabożeństw różańcowych, drogi krzyżowej, litanii loretańskiej, spowiedzi pierwszopiątkowej. Obchodzimy oczywiście razem święto patronalne 29 września, poprzedzone „anielskimi dniami” z konkursami plastycznymi itp. Podobnie przygotowujemy się zawsze do wspomnienia bł. Bronisława Markiewicza. Rok szkolny rozpoczynamy i kończymy Mszą Świętą, modlimy się przed posiłkami. Nie jest to może szczególnie wysublimowany program duchowy, ale w naszej sytuacji musimy skupiać się na pracy u podstaw. Chcemy, by młodzi zrozumieli, że człowiek to nie tylko ciało, ale i duch. I tylko w równowadze między nimi może prawidłowo funkcjonować. Samolot nie mógłby latać z jednym tylko skrzydłem.

No i ostatni filar – „Oratorium jako podwórko”. Tutaj też inspiracją są dla nas słowa św. Jana Bosko, który zwykł mawiać: „Boisko martwe – diabeł żywy, boisko żywe – diabeł martwy”. Gdy tylko pozwala pogoda, staramy się z naszymi podopiecznymi wychodzić na świeże powietrze. Park miejski przed kościołem, z którego wyciągali dzieci pierwsi wychowawcy, został niedawno zrewitalizowany. Mamy dwa nowe place zabaw, niedaleko stąd jest orlik, rozległe błonia nad Wisłą. Staramy się wykorzystywać tę przestrzeń. Testujemy tam również modele latające zaprojektowane przez naszych wychowanków, którzy trzykrotnie zdobywali już medale Mistrzostw Polski w modelarstwie. Zimą za to młodzi ludzie nabywają tężyzny fizycznej dzięki zajęciom na siłowni. Rywalizacja sportowa buduje w nich silne poczucie wspólnoty i braterstwa, wpajamy im przy tym ducha rywalizacji fair play. A, co ciekawe, jest to też miejsce, gdzie wiele dzieci chętniej otwiera się ze swoimi problemami, przychodzi pogadać.

 

Na stronie internetowej Oratorium, jako jego swoiste motto, widnieją słowa ks. Bronisława Markiewicza: „Dusza dziecka jest jak gleba niezaorana. Umiej ją uprawiać, a wyda plon stokrotny”. Jak „uprawiać tę duszę” i jaki „plon stokrotny” ma ona wydać?

Te słowa bł. ks. Markiewicz pozostawił jako memento dla kolejnych pokoleń wychowawców. Cały czas modlimy się o tę „umiejętność uprawy”, gdyż praca z dzieckiem wymaga ogromnej mądrości i delikatności. Chcemy, by jego dorosłe życie procentowało tymi dobrymi przyzwyczajeniami, nad którymi z nim pracujemy.

 

Wiem też, że organizujecie corocznie „markiewiczowskie” zawody sportowe…

Tak, robimy tu co roku turniej im. Jędrka Chałatka – pierwszego podopiecznego ks. Bronisława Markiewicza, którego bł. Bronisław spotkał jako bezdomnego chłopca bezpośrednio po swoim przyjeździe na Podkarpacie. Zapraszamy zresztą do udziału w turnieju nie tylko naszych wychowanków, ale i całą okoliczną młodzież.

 

To idźmy dalej – są też kolonie i zimowiska…

Zimowiska akurat organizowane są na miejscu, w formie półkolonii. Dzięki temu możemy zaoferować je większej liczbie dzieci. Zabieramy je na łyżwy, na konie. Wielu rodziców naszych podopiecznych nie byłoby stać na zapewnienie swoim pociechom tego rodzaju atrakcji.

A co do kolonii –  staramy się organizować je co roku gdzie indziej, by pokazać młodym ludziom zróżnicowane piękno i wspaniałą historię naszej Ojczyzny. A przy okazji – nauczyć ich właściwego wypoczynku. Rok temu, mieszkając w Pawlikowicach, pokazaliśmy im piękno Małopolski – dzieciaki odwiedziły Wieliczkę, Kalwarię Zebrzydowską, Bochnię i wiele innych wspaniałych miejsc. Ale kolonie to nie tylko rekreacja i edukacja – to również ewangelizacja. „Wieczorne słówko”, jakie praktykował ks. Bronisław Markiewicz, codzienna Eucharystia, wspólna modlitwa. Dla dzieciaków taki wyjazd to też ogromna szansa na integrację – jak już mówiłem, pochodzą one z różnych środowisk i przebywając ze sobą non-stop przez dwa tygodnie, dużo łatwiej im się „dotrzeć”.

 

Najbardziej Wasza parafia i Oratorium są chyba jednak znane z organizacji „Michaylandu”, który swoim rozmachem urósł już rangą do imprezy o znaczeniu wojewódzkim…

Zaczęło się od tego, że chcieliśmy zrobić coś dla wszystkich toruńskich dzieci – również i tych, do których nie jesteśmy w stanie dotrzeć na co dzień. Postanowiliśmy więc, oddając się pod skrzydła aniołów, zorganizować Dzień Dziecka, w czasie którego każdy mały Torunianin będzie mógł poczuć się wyjątkowo. Chcieliśmy dać tutejszym rodzinom szansę na spędzenie, bezkosztowo, kilku godzin razem, we wspaniałej atmosferze, oddając się jedynie zabawie na gigantycznym placu zabaw, w jaki zamienia się wtedy ten miejski park przed kościołem.

Ale „Michayland” to bardzo ważne wydarzenie również dla podopiecznych naszego Oratorium. Dla nich pomoc przy organizacji tego dnia to okazja, by otrzymawszy w życiu pomoc, móc ją okazać komuś innemu. Wielu animatorów na stanowiskach z atrakcjami to właśnie nasi starsi wychowankowie. Ogółem w organizacji tego przedsięwzięcia pomaga nam przeszło 250 wolontariuszy.

 

No właśnie, kim są ludzie, którzy wchodzą w skład oratoryjnej kadry?

Na co dzień w prace Oratorium zaangażowanych jest ok. 25 osób, wśród nich wielu obecnych i byłych nauczycieli, którym szczególnie bliska jest duchowość bł. Bronisława Markiewicza. Do tego dochodzi liczna grupa wolontariuszy, głównie z toruńskich uczelni.

 

A co z darczyńcami? Wielu ludzi dobrej woli Wam pomaga?

Być może to nie przypadek, że w herbie Torunia jest anioł i my wielu tych aniołów w ludzkiej skórze tutaj znajdujemy. Sam Bank Żywności pozwala nam wydawać 17 tys. ciepłych posiłków rocznie. Wiele osób, firm i instytucji włącza się bezinteresownie w organizację „Michaylandu” czy wieczoru wigilijnego. W tym roku szkolnym mogliśmy, właśnie dzięki darczyńcom, przeszło 140 dzieci wyposażyć w wyprawki szkolne. Im wszystkim należy się w tym miejscu ogromne podziękowanie.

 

Co księdzu dało 10 lat posługi w tym miejscu?

Niewątpliwie jest to praca, która wielokrotnie wystawia na próbę ludzką cierpliwość. Ale daje też satysfakcję, gdy widzimy postępy, jakie robią nasi podopieczni, gdy wiemy, że opuszczając mury Oratorium, poradzą sobie w dorosłym życiu. I czuję radość, gdy otrzymuję od nich po latach sygnały, że założyli własne rodziny, że są szczęśliwi.

 

A czy były problemy, wobec których czuł się ksiądz bezradny?

Każdy dzień tutaj to nowe problemy i, oczywiście, chwile kryzysowe również przychodzą. Ale każdy rozwiązany problem czyni nas bogatszymi w doświadczenie na przyszłość. Wierzę zresztą, że ten anioł z toruńskiego herbu roztacza swe ochronne skrzydła również nad nami i naszymi podopiecznymi.

 

z ks. Krzysztofem Winiarskim CSMA,

dyrektorem Oratorium im. bł. ks. B. Markiewicza

w Toruniu

rozmawiał Karol Wojteczek

 

 

Artykuł ukazał się w marcowo-kwietniowym numerze „Któż jak Bóg” 2-2016. Zapraszamy do lektury!