Zabierzmy dzieciom pentagramy

Małgorzata Więczkowska dała się poznać przede wszystkim jako krytyk niektórych zjawisk i trendów związanych z kulturą manga i anime; sama żartuje, że u wielu sympatyków tej subkultury znajduje się już pewnie na czarnej liście wrogów. My jednak zapytaliśmy ją co zrobić, aby nasze dzieci nie ugrzęzły w zalewie skierowanej do nich medialnej papki? I jak odróżnić to co jest dla nich wartościowe, od tego co może być niebezpieczne dla ich rozwoju czy wręcz duchowości?

 

Dlaczego świat magii, fantastyki, nadprzyrodzoności jest dla dzieci tak atrakcyjny? Dlaczego to przemawia do najmłodszych?

Jest w tym świecie pewna tajemnica, która pociąga dzieci. Do ok. 9 roku życia, dziecko nie odróżnia świata realnego od fikcji. Wszystko z czym się styka jest dla niego rzeczywistością. A forma dzisiejszych bajek jest dla dzieci niezwykle atrakcyjna sama w sobie. Postacie są kolorowe i pociągające wizualnie.

I jakie są skutki przesiąkania przekazem z tych bajek? Tak behawioralne jak i duchowe…

Dziecko, które ma na ten przykład dużą styczność z przemocą, odwrażliwia się na nią. Im więcej przemocy ogląda, tym więcej takich brutalnych bodźców potrzebuje, by dalej czerpać satysfakcję z oglądanego filmu czy gry komputerowej. Wybiera więc przekazy coraz silniejsze. A długotrwały kontakt z przemocą powoduje, że dzieci wyrastają na ludzi agresywnych, co potwierdzają badania naukowe.

Tak samo wygląda sytuacja z erotyką, co piąty gimnazjalista korzysta w internecie z tego rodzaju treści. A treści erotyczne, dwuznaczne, można odnaleźć dzisiaj już nawet w bajkach, które oglądają najmłodsi. Dziecko nie do końca to jeszcze rozumie, ale te obrazy kumulują się w jego psychice, odwrażliwiając go na tego rodzaju bodźce. Skutek jest taki, że wiele zachowań z tej sfery, które normalne nie są, zaczyna ono uważać za normę.

Co do skutków duchowych – dziecko przez te wszystkie przekazy – bajki, czasopisma, komiksy oraz gry komputerowe – zaczyna się utożsamiać z oglądanymi postaciami, zaczyna je naśladować. Dziecko uczy się konkretnych zachowań, nie zdając sobie najczęściej sprawy, że powiela prawdziwe rytuały wróżbiarskie, okultystyczne czy satanistyczne – myśli, że po prostu się bawi. Gdy pierwszy raz zobaczy wizerunek diabła – odruchowo się wzdryga, ale gdy zaczyna z nim obcować na co dzień, przestaje to robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Oczywiście wszystko to przedstawione jest jako zabawa, tak więc dziecko nie widzi żadnego zagrożenia.

Ale kto i po co miałby uczyć naszych dzieci takich rzeczy?

Na to pytanie nie mam dobrej odpowiedzi. Na pewno jednak trzeba przyglądać się nadawcom – umieć dostrzegać ich światopogląd, opcję polityczną. Czym kto żyje, to sprzedaje, po owocach ich poznamy. Z całą pewnością, jeśli nadawca oferuje dzieciom przekazy związane z wiedzą magiczną, musi liczyć się z tym, że rozbudzi ich zainteresowanie w tej sferze. I być może o to niektórym chodzi.

Dużo jest takich przekazów?

Monitoruję media pod tym kątem od 15 lat. I tych przekazów dla dzieci jest coraz więcej, my zresztą także się na nie odwrażliwiamy. Po premierze pierwszych części „Harrego Pottera” mieliśmy w mediach gorącą dyskusję na temat zawartych tam treści. Dzisiaj nikt już na ten temat nie rozmawia, rodzice po prostu idą i kupują kolejne książki o podobnej tematyce.

Potężny biznes…

Oczywiście. Dzisiaj najwięcej zarabia się na treściach wampirycznych. Sprzedaż produktów z logo „Monster High” jest dziesięć razy większa niż tych z Kubusiem Puchatkiem. Wątki wampiryczne i „potworne” zawiera dziś niemal każda książka i film dla dzieci i młodzieży. I to wszystko się w ich umysłach kumuluje.

W każdym przedziale wiekowym można tu znaleźć coś dla siebie. Dla dzieciaków jest „Monster High”, dla starszych „Zmierzch”…

Grunt pod tę „edukację” przygotowało m.in. czasopismo „W.I.T.C.H.”. Możemy zresztą podzielić ją na pewne etapy – najpierw jest wprowadzenie, zainteresowanie tematem, później kolejne stopnie wtajemniczenia, poszerzanie wiedzy – wszystko przygotowane skrupulatnie, dokładnie tak jak program szkolny.

Ale też gdyby nie było zapotrzebowania, jakiegoś „głodu”, na tego rodzaju treści, to nie cieszyłyby się one taką popularnością. To wszystko musi odpowiadać na jakieś potrzeby młodych ludzi…

Człowiek jest jednostką psychofizycznoduchową. Dzisiaj najwięcej czasu poświęca się na zaspokojenie potrzeb materialnych, dużo mniej na potrzeby emocjonalne, a wymiar duchowy zaspokajany jest w najmniejszym stopniu. Tyle, że nie można żyć w pustce i dlatego wielu młodych ludzi wiąże się dzisiaj z różnymi „modnymi” duchowościami. Też dlatego, że byli do tego od przedszkola przygotowywani, wzrastali w atmosferze „podejrzanych” propozycji duchowych. Tyle, że młodzi ludzie nie widzą w tym zagrożenia, uważają, że to tylko modna zabawa. Nie wiedzą, że przez tę zabawę inicjują się nawet w różne kulty.

I co z nich potem wyrasta?

Ci młodzi cierpią na różnego rodzaju duchowe ograniczenia, w skrajnych przypadkach aż po dręczenia i opętania. Oczywiście nie czeka to każdego, opętania to przypadki jednostkowe, ale zniewoleń duchowych w młodym pokoleniu jest bardzo dużo. Doświadczenie egzorcystów pokazuje, że z ich posługi korzystają coraz częściej ludzie młodzi, a nawet dzieci, które weszły w ten świat nieświadomie, uprawiając na przykład jogę.

Co na to na przykład szkoła?

Niestety w szkołach, jak i w przedszkolach, pojawia się coraz więcej podejrzanych metod nauczania np. eurytmia, kinezjologia edukacyjna czy mandale oraz ćwiczeń relaksujących, wprowadzanych przez niczego nieświadomych nauczycieli dla niczego nieświadomych dzieci.

Na „Sprzątaniu świata” opowiada się dzieciom o Matce Ziemi…

Na przykład. A przecież to jest po prostu pogański opis świata.

A gdzie w tym wszystkim jest rola rodzica, która powinna być tu przecież kluczowa? Co on może zrobić?

Rodzic przede wszystkim musi się przyglądać wszystkiemu temu co kupuje. Te wszystkie kolorowe gazetki i zabawki mają dzisiaj często za cel oswoić dzieci i młodzież z wiedzą tajemną. Trzeba zwracać uwagę na tzw. „filozofię idei”. Musimy każdorazowo odpowiadać sobie na pytanie o to, co nadawca próbuje nam „sprzedać” poprzez konkretny przekaz. I co może z takiego przekazu wynieść nasze dziecko.

Ale magia w przekazach dla dzieci i młodzieży była od zawsze… Pojawia się ona i w „Opowieściach z Narnii” i we „Władcy Pierścieni”… A i Lewis i Tolkien byli autorami głęboko wierzącymi…

Tylko, że była to magia metaforyczna, która służyła ukazaniu dobra i zła. Ona była zupełnie inaczej ukazana, była elementem pobocznym, a nie treścią samą w sobie. Dzisiaj magia ukazywana jest dzieciom w sposób realistyczny, z wykorzystaniem realnie istniejących rytuałów okultystycznych i satanistycznych. W przekazach dla starszych zakres tej wiedzy jest poszerzany, wraz z rozwojem młodego człowieka. W Harrym Potterze, z każdym kolejnym tomem, tych treści magicznych jest coraz więcej.

Tylko czy przeciętny rodzic jest w stanie w ogóle to rozróżnić? Zidentyfikować zagrożenia?

Potrzebny jest zdrowy rozsądek. Jeśli widzę na koszulkach, zabawkach, okładkach czasopism wampiry, czaszki, inne symbole śmierci, a nawet pentagramy – to wszystko powinno być dla mnie jasnym sygnałem ostrzegawczym, że ktoś chce tę „kulturę śmierci” wprowadzić do pokoju mojego dziecka. Zło i brzydota nie służą przecież jego rozwojowi.

Tyle, że 8-letni syn mojego kolegi wracał ze szkoły z płaczem, bo wszystkie dzieci w klasie czytały ostatniego Harrego Pottera, a jemu tata zabronił i wszyscy go przez to wytykają palcami. I tata wychodzi na tego złego, takiemu dziecku nie sposób przecież wytłumaczyć zagrożeń, z którymi się ta lektura wiąże…

To jest efekt ogromnej siły oddziaływania masowego. Media wykorzystują wszelkie możliwe sposoby wpływu na odbiorcę i stworzyły społeczne przyzwolenie na to, by dzieci taką mroczną literaturę pochłaniały. To naturalne, że najmłodsi chcą być częścią grupy i wymuszają z tego powodu pewne wybory na dorosłych. Mądry rodzic będzie z dzieckiem przede wszystkim rozmawiał. Nawet jeżeli zdecyduje się na jakiś zakup, będzie go czytał razem z dzieckiem, wskazując na treści potencjalnie niebezpieczne.

Tylko że przeczytać razem z dzieckiem wszystkie tomy Harrego Pottera to robota tytaniczna, to są tysiące stron. A rodzice mają przecież jeszcze pracę, często więcej dzieci. Nierzadko rodzic po to włącza dziecku telewizor, żeby mieć odrobinę spokoju, żeby móc coś zrobić w domu, a nie żeby z nim siedzieć przy bajce i wszystko tłumaczyć…

I tu mamy poważny błąd wychowawczy, bo nie można traktować telewizora jako elektronicznej niańki. Dziecko uczy się swojego zachowania od wzorów, na które patrzy, identyfikując się z oglądanymi postaciami. Media poprzez długotrwały kontakt modelują w dzieciach konkretne postawy. Dziecko, dorastając, rozwiązuje życiowe problemy i konflikty wedle tych przyswojonych wcześniej wzorów. Warto więc zadbać by były to wzory konstruktywne. Proszę zauważyć, że dzisiaj nie ma już niemal bajek z morałem, zło w nich niejednokrotnie zwycięża. Dlatego dzieci nie rozumieją często, że ktoś ma do nich pretensje o jakieś złe zachowanie. Bo przecież postąpiły dokładnie tak jak w filmie. W takich sytuacjach ważne jest odwoływanie się do empatii – pytać należy czy dziecko chciałoby, aby ktoś zachował się w określony sposób wobec niego. Takie pytania wzbudzą refleksję w dzieciach.

 

Problem polega jednak też na tym, że dziecko, jeśli zechce, i tak pożyczy od kogoś książkę i przeczyta ją w nocy pod kołdrą albo obejrzy sobie coś w szkole na telefonie kolegi… Ciężko je upilnować w stu procentach…

Oczywiście, że w stu procentach się nie da. Powiedziałabym jednak, że wychowywanie dziecka to dzisiaj takie nieustanne rozeznawanie duchowe. I rodzic musi się tu wykazywać ogromną wrażliwością – dawać dziecku wsparcie, pokazywać, że mu na nim zależy. Wtedy dziecko będzie czuło, że decyzja, którą rodzic podejmuje, podjęta została dla jego dobra.

Kolejna rzecz to praca w grupie, wśród rodziców, w szkole. Swoimi przemyśleniami na temat zagrożeń trzeba się dzielić z innymi rodzicami. Wtedy to wychowanie może owocować.

Z nastolatkami też chyba łatwiej nie jest. Wciąż nie są one wyczulone na zagrożenia duchowe, a poziom kontroli nad nimi jest jeszcze mniejszy. A wręcz skore są one się buntować i robić rodzicom na przekór.

Ale jeśli od dziecka będziemy ich wychowywać w krytycznym i selektywnym podejściu do przekazów medialnych, nauczymy ich szukania dobra i piękna, na pewnym etapie życia będą oni już potrafili samodzielnie wybierać dobrą literaturę, szukać tego co ich naprawdę ubogaca. Kluczem jest właśnie uczulanie na pewne sprawy już od małego. Jeśli dziecko nie zostanie uformowane do samodzielnych wyborów, będzie po prostu pewnymi rzeczami nasiąkać.

Gorzej, gdy nastolatki posługują się pewnymi symbolami, odcinając się nawet od sensu, które one niosą…

Należy pamiętać, że za każdym symbolem kryje się konkretna filozofia, konkretna osoba, która go stworzyła. W ten sposób symbol, który noszę na sobie staje się informacją o mnie samym, na zewnątrz. Wielu młodych ludzi rzeczywiście nie zdaje sobie z tego sprawy. Noszą, wzorem swoich idoli, np. symbole satanistyczne, mimo że deklaratywnie się z nimi nie utożsamiają. Osoba obwieszona takimi symbolami automatycznie staję się przedmiotem intensywniejszego zainteresowania ze strony sekt, ujawnia bowiem, nawet nieświadomie, swoje poszukiwania w dziedzinie duchowości, ale też poszukiwania miłości i bezpieczeństwa. Towarzyszy mu często przy tym ogromna duchowa nędza.

Tylko czy idole tych nastolatków wierzą w ogóle w tę symbolikę, którą się posługują? Może taka kontrowersja się po prostu dobrze sprzedaje…

Oczywiście, produkcja takich czy innych symboli czy zabawek „idzie” na fali mody. Jak coś jest modne, to można na tym zarobić. Skoro modne są wampiry, sprzedajemy wszystko co jest związane z wampirami.

Co do samych ikon popkultury, Lady Gagi i innych. Nawet jeśli twierdzą, że nie wierzą w symbolikę, którą się posługują, zawsze warto sprawdzać ich biografie. Jak już mówiłam – czym kto żyje, to sprzedaje. Po owocach ich poznacie.

Jaką mamy więc możliwość odwrotu z tej drogi? Gdy rodzic zauważa, że zmienia się zachowanie jego dziecka, jego nastrój, zmienił się ubiór i grono znajomych – wtedy jest już na ogół o wiele za późno…

Mimo wszystko zawsze zaczynać musimy od szacunku dla dziecka i miłości do niego. Możemy zawsze odwołać się w takich sytuacjach do pomocy pedagogów czy psychologów. Jako ludzie wierzący pamiętać też musimy o wadze modlitwy i życia sakramentalnego – tak naszego jak i naszych dzieci. Wsparcie św. Michała Archanioła może być tu ważne – myślę, że warto się z nim zaprzyjaźnić. Zaprosić go do swoich rodzin i polecać się mu w modlitwie. Nie peregrynuje on po naszej ojczyźnie na darmo. W sytuacjach zniewoleń duchowych czy dręczeń konieczna może być też pomoc egzorcysty.

Przechodząc więc powoli do Pani „specjalności” – jak, w kontekście tych zagrożeń, o których mówiliśmy, kształtuje się rola mangi i anime?

Zajmuję się tym tematem od kilkunastu lat i widziałam jak z roku na rok gwałtownie rosła wśród młodych ludzi bezkrytyczna fascynacja tą kulturą. To przygotowywanie ich, kumulowanie w ich głowach pewnych treści, też odbywało się długofalowo, począwszy jeszcze od Pokemonów. Wiadomo, że dziecko lubi zbierać, kolekcjonować, wymieniać się i rywalizować – stąd szeroka oferta różnorodnych gadżetów – żetonów i kart kolekcjonerskich. To też oczywiście jest ogromny biznes. I jeśli ktoś „zaskoczy” w temacie, począwszy od Pokemonów czy Bakuganów, to od najmłodszych lat będzie miał dla siebie coś w mangowej ofercie. Są tam propozycje dla każdej płci, grupy wiekowej czy nawet zawodowej, ogromna mnogość gatunków, w tym również i gatunki skoncentrowane na ukazywaniu relacji homoseksualnych.

W czasach mojego dzieciństwa wszyscy w klasie oglądaliśmy „Czarodziejkę z Księżyca”…

Po transformacji ustrojowej polskie media nasycone zostały ogromną liczbą filmów japońskich i amerykańskich, w których kompletnie nie mieliśmy rozeznania. Rodzice uznawali, że skoro serial jest animowany, to z pewnością jest bezpieczny dla ich dzieci. A tymczasem w Japonii na porządku dziennym są filmy animowane dla dorosłych, gdzie obowiązują całkowicie odmienne od naszych archetypy. Od zawsze były tam obecne w literaturze wiedźmy, przedstawione jako bohaterki pozytywne. Negatywnie pokazywani bywają za to na przykład kapłani. Na porządku dziennym jest tam reinkarnacja, posługiwanie się amuletami. W „Czarodziejce z Księżyca” bohaterka rysuje okręgi ochronne i trójkąty, w których spocząć mają przywoływane demony. Tak jak robi się to w prawdziwych rytuałach okultystycznych.

Tyle, że gdy te pierwsze emitowane seriale przyzwyczaiły nas do takich treści, wszystkie następne produkcje były już odbierane bezrefleksyjnie. Podobnie było np. z japońską miękką pornografią, ecchi, która kierowana była już do dwunastolatków.

Trudno chyba zakładać, że wszyscy Japończycy to opętani okultyści…

Oczywiście, że nie! W systemie religijnym Japończyków dominuje shintoizm, łączący się z wielobóstwem i reinkarnacją. Praktyki magiczne cieszą się wśród nich dużą popularnością – przywoływanie duchów jest rytuałem pozostającym na porządku dziennym. W mandze mamy do czynienia z religijnym synkretyzmem, łączącym elementy shinto, hinduizmu, ale też i innych systemów wierzeń – powstaje tam taka new age’owa mieszanka. Znajdziemy w tym też oczywiście również i elementy religii chrześcijańskiej, o zmienionej jednak całkowicie semantyce. Na ten przykład Szatan jest w tej kombinacji postacią pozytywną, dużo tego rodzaju „odwróconych” symboli występuje choćby w serii „Neon Genesis Evangelion”, gdzie mamy wręcz scenę ukrzyżowania jednego z demonicznych „aniołów”, Evy. Odbiorcy tego rodzaju przekazów zaczynają w końcu zapominać co z czego pochodzi – co jest prawdą biblijną, co pochodzi np. z kabały, a co jest scenariuszowym wymysłem twórców mangi i anime.

Podobne pomieszanie symboliki pojawia się również w grach komputerowych, choćby słynnym „Diablo”…

…a mieliśmy już w Polsce nawet przypadki opętań spowodowanych grami…

Ciężko się w takim kulturowym galimatiasie połapać…

Warto więc rzeczywiście poznać dokładnie specyfikę tej japońskiej kultury, aby wiedzieć o czym mówimy. W Japonii na podstawie komiksów-mangi tworzone są filmy-anime – długie telewizyjne seriale i produkcje kinowe. I praktycznie nie ma tam Japończyka, który by nie czytał mangi, dopiero potem sięga on po anime. U nas dzieje się dokładnie odwrotnie – dzieci najpierw oglądają filmy anime, a dopiero potem sięgają po komiksy. Ta subkultura fanów mangi i anime rozwija się w Polsce bardzo dynamicznie – otaku – w ten sposób określają sie fani mangi i anime – są w szkołach, w każdym środowisku, mimo, że często nie znajdują zrozumienia wśród kolegów i koleżanek, którzy się tym nie interesują.

Nie można też chyba jednak powiedzieć, że wszystkie treści mangowe są jednoznacznie złe…

Te treści są oczywiście bardzo różnorodne. „Pszczółka Maja” też ma japońskie korzenie, chociaż ona akurat stworzona została w kooperacji trzech państw i dlatego najmniej przypomina animację japońską. Dużym problemem jest jednak to, że wiele japońskich komiksów i filmów pozostaje w Polsce bez właściwego oznakowania kategorii wiekowej albo też i rodzice po prostu nie sprawdzają tego oznakowania. A Japończycy są w tych oznakowaniach bardzo restrykcyjni.

Benedykt XVI w Madrycie otrzymał mangowy komiks religijny…

Boję się jednak, że przez propagatorów mangi może być to wykorzystywane jako przykrywka. Gdy wyjść miała w Polsce Biblia w wersji mangowej, to fani tego gatunku cieszyli się, że wreszcie przestaną być atakowani. Tyle, że teraz nikt z nich tej Biblii jakoś nie czyta. Nie było chyba nawet oficjalnego pełnego wydania, choć widziałam kilka próbek z „przekładem” różnych ksiąg.

Wszystko zależy od poznania kodu kulturowego, którym się ta dziedzina twórczości posługuje…

Przede wszystkim warto najpierw poznać dobrze własną kulturę, i dopiero wtedy zabrać się za poznawanie obcych. I umieć patrzeć na nie krytycznie. Fani mangi mają to do siebie, że uważają tamtejszą kulturę za lepszą od rodzimej, a jednak czymś naturalnym powinno być, że uważamy własną kulturę za „najlepszą”.

Co jest więc dla nich takiego pociągającego w tamtej kulturze?

Dużo jest takich treści pozornie atrakcyjnych – magicznych czy erotycznych. Konwenty z treściami erotycznymi czy poświęcone magii są dla fanów mangi czymś całkowicie normalnym i cieszącym się dużą popularnością. Słyną z nich na przykład Wrocław, Kraków, Toruń, ale niestety też Warszawa. Rocznie odbywa się w Polsce około 30 takich konwentów. Nie chcę oczywiście mówić, że wszystko na konwentach jest złe, ale też częstym ich elementem jest obecność ecchi tzw. „miękkiej” pornografii. Nawet jeżeli nie ma tego w oficjalnych programach, fani mangi i tak organizują między sobą erotyczne konkursy, przedstawiają homoseksualne scenki dramowe, czy tak zwane „Praktyczne konkursy yaoi i yuri”. Niestety z przykrością musze stwierdzić, że dziewczęta w ukazywaniu takich rzeczy potrafią być bardziej wyuzdane niż chłopcy.

Zawsze jednak wydawało mi się, że Ci fani mangi i anime to subkultura absolutnie niszowa…

Jest to rzeczywiście pewna nisza – spośród masowych odbiorców Pokemonów czy Bakugana wyłania się w dojrzałym wieku pewna grupa zaangażowanych fanów – ludzi często bardzo wrażliwych, utalentowanych plastycznie, ale z problemami emocjonalnymi, zaburzonym poczuciem bezpieczeństwa.

I jak ta subkultura wpływa na życie takiego młodego człowieka?

Jeżeli traktuje on to jako jedno z wielu swoich zainteresowań, no to pewnie kiedyś z tego po prostu wyrośnie. Ale jeżeli staje się to dla kogoś najważniejszym elementem życia, quasi-religią, to będzie on miał niewątpliwie problem w funkcjonowaniu w normalnym życiu. To też zależy od tego, które konkretnie gatunki go zafascynują.

Dlatego jeździ Pani po szkołach, by przestrzegać rodziców przed tymi zagrożeniami? Jakie są ich reakcje?

Bardzo często nie zdają oni sobie z tych zagrożeń sprawy, ale wielu po czasie pisze do mnie z podziękowaniami. Niektórzy zgłaszają się też z poważnymi problemami, jakie mają ze swoimi dziećmi albo ze świadectwami własnych przeżyć. Pewna 5-letnia dziewczynka co noc budziła się z płaczem – po modlitwie egzorcysty nad nią na jakiś czas był spokój, ale sytuacja nawracała. W końcu egzorcysta zdecydował się obejrzeć jej pokój – cały „przyozdobiony” był symboliką Hello Kitty i Monster High. A rodzice jeszcze buntowali się przed usunięciem tego, tłumacząc się dużymi kosztami.

Z racji swojej „specjalności” dużo mam właśnie świadectw od rodziców dzieci zafascynowanych mangą i anime, które przestały uczęszczać na Msze Święte, na katechezy, na zbiórki ministranckie. Następowało całkowite wycofywanie się z życia religijnego. A nawet problemy młodzieży z tożsamością czy orientacją seksualną.

Jaki ma Pani wobec tego dalszy plan działania?

Z zaprzyjaźnionym księdzem przygotowujemy teraz cykl rekolekcji pt. „O zagrożeniach duchowych ze św. Michałem Archaniołem”. Przeprowadziliśmy już jedno takie spotkanie, pod koniec marca w Tomaszowie Mazowieckim [rozmowa przeprowadzona była 22 kwietnia – przyp. red.]. Zgłosiło się na nie ok. 70 osób z Domowego Kościoła i Odnowy w Duchu Świętym i, ku mojemu zaskoczeniu, wszyscy uczestnicy, przyjęli Szkaplerze św. Michała Archanioła. To przerosło moje oczekiwania. Oczywiście bardzo się z tego cieszę. Planuję również, już w nowym roku szkolnym, kontynuować takie spotkania czy też rekolekcje. Zapotrzebowanie na tego rodzaju formację jest ogromne. Chcę dotrzeć też do osób, które nie mają może na ten temat wiedzy, a przede wszystkim świadomości zagrożeń duchowych. Chcę im pokazać co może być zagrożeniem i jak się przed nimi chronić. Do realizacji tego pomysłu zainspirowało mnie zresztą spotkanie ze św. Michałem w trakcie peregrynacji jego Figury po Polsce.

z Małgorzatą Więczkowską

rozmawiał

Karol Wojteczek

Artykuł ukazał się w lipcowo-sierpniowym numerze „Któż jak Bóg” 4-2014. Zapraszamy do lektury!