Rytuały jako słowo mają zdecydowanie złą sławę. Kojarzą się z reguły dosyć negatywnie, jako coś zazwyczaj pustego, bezmyślnego, wykonywanego z przyzwyczajenia, krępującego wolność ducha, narzucanego niepotrzebnie przez fanatycznych wyznawców, a czasem wręcz szkodliwego. To bardzo błędne skojarzenia!
To prawda, że z rytuału – gdy się podchodzi do niego z niewystarczającym szacunkiem, żeby nie powiedzieć nonszalancją – można uczynić coś tak karykaturalnego, że będzie bardziej przeszkadzać, niż pomagać w duchowej podróży. Problem jednak w tym, że rytuał sam w sobie jest bardzo, ale to bardzo przydatny i potrzebny człowiekowi. Powiedziałbym nawet, że jest niezbędny, żeby prawidłowo się rozwijać. Warto się nad tym trochę zastanowić, bo może to bardzo pomóc w praktykowaniu naszej wiary.
Potęga rytuału
Bardzo podoba mi się ujęcie rytuału, które zaproponował dr Kenneth Doka, psycholog zajmujący się problemem żałoby, w książce zatytułowanej „Żałoba jest podróżą”. Mimo że mówi o żałobie i rytuałach z nią związanych, myślę, że śmiało można potraktować jego obserwacje jako ważne spostrzeżenia dotyczące rytuałów w życiu człowieka w ogóle. Doktor Doka twierdzi, że są one czymś tak starym jak człowiek. Rytuały istniały na długo przed tym, zanim wynaleziono pismo. Nasi dawni przodkowie, wiodący życie nomadów, wracali w to samo miejsce, by tam odprawiać swoje obrzędy i chować zmarłych. Rytuały są więc jednym z najstarszych i najskuteczniejszych sposobów radzenia sobie ze stratą, a więc oswajania trudnego życia.
Według dr. Doki rytuały pomagają nam w konfrontacji z chaotyczną rzeczywistością, ponieważ poprzez swoją regularność i stałość tworzą wrażenie porządku, oraz wspierają nas w różnych, często bardzo stresujących okresach życia, jak choćby tuż po śmierci bliskiej osoby czy w ogóle utraty czegoś dla nas cennego. Dają nam poczucie jakiejś kontroli nad tym, co się dzieje, a przez to oddziałują pozytywnie na nasze postrzeganie świata. Dzięki nim czujemy się bezpieczniej, czujemy, że jednak mamy na coś wpływ. Niewątpliwie rytuały mają wartość terapeutyczną, więc nie powinniśmy od nich uciekać. Wręcz przeciwnie. Powinny stać się ważną częścią naszego przeżywania rzeczywistości, a więc także wiary. Nie wolno o nich zapominać lub umniejszać ich znaczenia, bo może nas to dużo kosztować.
Rytuał bowiem może pomóc chociażby podczas kryzysu wiary. Może być wtedy jedynym pewnym punktem zaczepienia. Przekonanie o bezsensie można pokonać na przykład trwaniem, wiernością, która z czasem na nowo rozbudzi radość. Podczas bezwiednego dryfu po morzu, gdy tracimy orientację, a wszystko wydaje się płynne i zlewające się, stałe i pewne światło latarni morskiej pokazywać będzie, gdzie jest dom i dokąd należy się kierować. Nie pozbywajmy się go z naszego życia.
Piękno rytuału
Josef Maria Klumb, muzyk z zespołu Von Thronstahl, powiedział kiedyś, że „stary, twardy rzymski katolicyzm to nie tylko kwestia wiary i prawdy, to także kwestia stylu i smaku”. Zbyt często zapominamy, że ogólna forma naszej religii, a więc także rytuały wchodzące w jej skład, jest po prostu piękna estetycznie. Powinniśmy się zachwycać religią, a więc tym, w co ubieramy naszą wewnętrzną wiarę.
Żeby sobie tę prawdę uświadomić i dzięki temu na rytuały spojrzeć z innej perspektywy, można zapoznać się na przykład ze słowami F. R. Chateaubrianda, który w doskonałej książce „Geniusz chrześcijaństwa” pisał tak: „Popatrzmy więc na owe chrześcijańskie ołtarze, uczynione na wzór starożytnych grobowców, na ów obraz żywego słońca zamknięty w naszych tabernakulach, czyż jest w nich coś, co rani oczy albo obraża smak? Imion naszych kielichów należy szukać pośród roślin, zaś kształtu użyczyła im lilia: oto wdzięczna harmonia między Barankiem a kwieciem”.
Dostojność dostrzec można również w tak zwyczajnym i chyba nawet niezauważalnym dla nas rytuale, jakim jest bicie dzwonów. Chateaubriand dalej pisze: „Z dźwiękiem dzwonów wiążą się też słodsze uczucia. […] Zdaje się nam, że jeślibyśmy byli poetami, nie wzgardzilibyśmy owym dzwonem poruszanym przez duchy w starej, leśnej kaplicy, ani tym, którym nabożny lęk kołysał w naszych wsiach, aby oddalić pioruny, ani tym, w który uderzano nocą w niektórych portach morskich, aby przeprowadzić sternika przez rafy. Bicie w dzwony towarzyszące naszym świętom zdaje się powiększać ogólną radość […]. Takie mniej więcej uczucia rodził dźwięk dzwonów płynący z naszych świątyń; uczucia tym piękniejsze, iż splecione ze wspomnieniami nieba. Jeżeli dzwony byłyby związane z każdą inną budowlą aniżeli z kościołami, utraciłyby owo moralne powinowactwo, jakie łączy je z naszymi sercami”.
Jeżeli o samym biciu dzwonów można tyle wspaniałych słów napisać, ileż zachwytu przyjdzie nam wyrazić, gdy w podobny sposób zaczniemy patrzeć na poszczególne elementy Mszy Świętej czy rytuał oczyszczania nas z grzechów, dokonywany przez przyciemnioną sylwetkę uniżonego kapłana, który w głuchej ciemności konfesjonału wykonuje znak krzyża, wypowiadając błogosławioną formułę oznaczającą, że Stwórca wszechświata właśnie miłosiernie zapomina moje grzechy?
Konieczność rytuału
Niektórzy mówią, że rytuały są zbędne, że krępują Ducha Świętego, więc nie należy do nich przywiązywać wielkiej wagi. Cóż za lekceważenie! W rytuałach nie chodzi bowiem o to, by Panu Bogu wyznaczyć wygodne dla nas ścieżki, po których może się przechadzać i na nas wpływać, ale o to, by samego siebie odpowiednio uformować, a w konsekwencji otworzyć na działanie Bożej mocy. Rytuały są dla nas i nam mają służyć, bo my potrzebujemy stałego wzrostu i rozwoju.
Tak jak miękka roślinka pozostawiona samej sobie rośnie w przypadkowe strony, jak jej się akurat ułoży łodyżka, i dopiero przywiązana do sztywnego patyka może piąć się w górę lub w inną stronę, którą wyznaczy jej człowiek, tak my – jeżeli nasza wiara puszczona jest samopas – możemy zapuścić się w niezbyt dobre rejony duchowe i dopiero trwając przy starych i sprawdzonych rytuałach, potrzebnych, ale też pięknych i okazałych, będziemy mogli zdążać we właściwym kierunku. Tam, gdzie chce nas mieć Bóg.
Tomasz Powyszyński
Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (1/2020)