Tak często słyszymy: „jestem wierzący”, „wiara jest dla mnie wszystkim”, „nie obchodzi mnie wiara”, „wiara mnie denerwuje”, „wiara mi pomaga”. Czym jednak właściwie jest wiara?
Może znacie to opowiadanie o artyście cyrkowym. Ono pomoże nam nieco zrozumieć problem wiary.
Nowy Jork. Akrobata cyrkowy rozwiesił linę pomiędzy dwoma wieżowcami. Zebrał się spory tłum gapiów, ciekawych, co będzie się działo.
– Czy wierzycie, że mogę przejść po linie z drążkiem w ręce? – zapytał artysta.
– Oczywiście – odpowiedzieli ludzie, którzy taki numer nieraz już oglądali w telewizji.
I rzeczywiście, akrobata przeszedł pomiędzy dwoma wieżowcami kilkadziesiąt metrów nad ziemią, trzymając drążek w dłoni.
– Czy wierzycie, że mogę przejść bez drążka? – zapytał tym razem.
Niektórzy nie dowierzali, ale spora część, widząc pierwsze przejście, powiedziała:
– Wierzymy.
Mężczyzna, tym razem bez drążka, ponownie przeszedł po linie zawieszonej kilkadziesiąt metrów nad ziemią.
– A czy wierzycie – zapytał po raz trzeci artysta – że mogę przejechać po linie z taczką?
Niektórzy wybuchli śmiechem. Część odeszła. Reszta czekała w milczeniu. Tylko jeden pan podszedł do artysty i powiedział:
– Wierzę.
– Wierzysz? – zapytał akrobata. – Jeśli wierzysz, to wejdź do tej taczki.
Dwa warunki wiary
Wiara to przede wszystkim zaufanie. Zaufanie Bogu. Apostołowie zaufali, że Ten, który stoi nad brzegiem Jeziora Galilejskiego, mówi prawdę. Zarzucili sieci po prawej stronie. I opłaciło im się zaufać. Ale tego zaufania zabrakło im w Wielki Piątek. „Ty Panie miałbyś umrzeć? To niemożliwe!”. Zaufali sobie, nie Bogu.
Bo zaufać to znaczy być przekonanym, że to, co przychodzi do mnie dzisiaj; to, co Bóg mi zsyła jest dla mnie najlepsze – choćby było chorobą, niezrozumieniem, bólem, może nawet wylaną łzą.
Panie, płaczę, ale ufam, że tak ma być. To jest wiara. „Jezu, ufam Tobie”.
Ale wiara to także posłuszeństwo. „Jeżeli wierzysz, wejdź do tej taczki”. Jeżeli wierzysz – wsiądziesz.
Jezus kazał zarzucić sieci – zarzucili.
Kazał iść na cały świat – poszli.
Kazał głosić Ewangelię – głosili.
Nie ma ludzi wierzących, ale niepraktykujących.
Kto wierzy w Boga – wierzy w Jego przykazania. Kto wierzy w przykazania – chce je wypełniać. Raz mu się udaje, a raz nie. Ale wierzący nie mówi: „To przykazanie jest niepotrzebne, następne jest za trudne, a kolejne przestarzałe”. Wierzyć to być posłusznym.
„Wierzę ci mamo, że obowiązki domowe są konieczne, ale wykonaj je sama, bo mi się nie chce”. To wiara?! To tylko gadanie!
„W sklepie jest chleb!” – wierzysz? Idź po niego!
Przykazania są dla Ciebie jedynym wyjściem z bezsensu życia. Wierzysz w to? Więc postaraj się je wypełniać!
Pierwsze jest zaufanie: ufam Boże, że mówisz prawdę.
Drugie jest posłuszeństwo: skoro mówisz prawdę, to idę za nią.
Oto cała wiara. Tak niewiele, a jednak tak dużo! I taka wiara daje pokój serca i radość.
„To jest Pan! ” – krzyknie św. Jan i rzuci się w morze – to jest jego radość z wiary.
Żydzi ich prześladowali, a ci cieszyli się, że są godni cierpieć dla Jezusa.
To nic, że dostaję po plecach; to nic, że mnie wyśmiewają; to nic, że jestem poniżany. Ja się cieszę i to jest najważniejsze. A że mnie sąsiad obgada?
Trzeba bardziej kochać Boga niż ludzi. Taka wiara jest najlepszym pokarmem na drogę życia. Daje takie światło na pogmatwane ścieżki współczesnego człowieka, że wie on gdzie skierować ludzi, aby nie zmarnowali w życiu ani jednego dnia.
Co niszczy wiarę?
Musimy sobie jeszcze powiedzieć: co tę wiarę niszczy?
I wiele spraw należałoby wymienić, ale jedną się dzisiaj zajmijmy – zabobonami.
Nic tak nie niszczy wiary jak zabobony.
Bóg mówi: „Zaufaj mi! Ja Cię prowadzę dobrą drogą”.
Zabobony mówią: „To nie zależy od Boga, jak sobie spluniesz trzy razy przez lewe ramię, to Cię ominie nieszczęście”.
Bóg mówi: „Każdy dzień jest stworzony przez Boga”.
Zabobony mówią: „13. dzień miesiąca jest pechowy”.
Bóg mówi: „Poznałem Cię już w łonie matki i wiem, kim będziesz”.
Zabobony mówią: „Nie siedź na rogu, bo będziesz starym kawalerem”.
Bóg mówi: „Nie martw się o jutro. Dosyć ma dzień swojej biedy”.
Zabobony mówią: „Wszyscy spod znaku barana będą jutro niewyspani, po południu spotka ich nieszczęście, a wieczorem uśmiechną się do nich bliźnięta”.
Bóg mówi: „Kto nie chce pracować, niech nie je”.
Zabobony mówią: „Nie skracaj włosów po studniówce, bo Ci się rozum skróci”.
Bóg mówi do Maryi: „W Tobie będę błogosławił narodom”.
Zabobony mówią: „W miesiącu maryjnym – maju – nie bierz ślubu, bo spotka Cię nieszczęście!”.
Ileż by jeszcze można wypowiedzieć tych zabobonów o czarnych kotach, kominiarzach, czerwonych różach i wracaniu się do domu, przedwczesnych burzach i butach wykładanych na stół. Nie mówiąc o cygankach naciągających na wróżenie. Jeśli sobie tak żartujemy, to pół biedy. Bo i nie można zabobonów brać na serio. Nie można służyć Bogu i mamonie. Nie można wierzyć Bogu i zabobonom. Ludzie wymyślili je po to, żeby sobie sprowadzić szczęście, pomyślność, bogactwo, i żeby uchronić się od nieszczęścia.
Prawda jest inna. Czy będę zdrowy, czy chory, czy ślepy, czy bogaty – to zależy od Boga i ode mnie. I wierzyć, to znaczy przyjąć taką wolę, jaką ma Bóg.
To jest centrum, sedno, najważniejsza sprawa naszej wiary. Zaufać i być posłusznym temu, co chce Bóg. Bo jak zaczniemy bawić się w zabobony, przekupywać los, życie i Boga, to po pierwszej porażce odejdziemy od Kościoła.
***
Zostańmy na dzisiaj z pytaniem: Czy chodzę do Kościoła i modlę się, żeby mi było dobrze? Czy jednak chodzę do Kościoła i modlę się, bo ufam, że skoro Bóg tak chce, to znaczy, że jest to dla mnie najlepsze?
Pierwsze jest zabobonem – drugie wiarą. I o tę wiarę się módlmy.
ks. Wojciech Węgrzyniak
Tekst stanowi zapis kazania wygłoszonego w parafii pw. św. Stanisława Kostki w Kwaczale 26 kwietnia 1998 r.
Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (1/2023)