Nieludzka sprawiedliwość

Z notatnika grzesznika

Ilekroć próbuję myśleć o tym, czym jest Boża sprawiedliwość, tylekroć zderzam się ze ścianą. Być może próby zrozumienia tego zagadnienia są właśnie jak walenie głową w ten mur. Mamy jednak być sprawiedliwi, więc wypadałoby przynajmniej mgliście wiedzieć, dokąd powinniśmy zmierzać w praktykowaniu tej cnoty.

Na samym początku należałoby poczynić istotną uwagę. Bardzo często zdarza nam się przeciwstawiać sprawiedliwość miłosierdziu. Gdy ktoś zrobi nam coś złego, wtedy mamy poczucie, że sprawiedliwość wymaga, aby poniósł karę, a miłosierdzie z kolei sugeruje, żeby jednak darować i odpuścić. I miotamy się między jednym a drugim, próbując znaleźć złoty środek. Jak tu okazać miłosierdzie, żeby nie wyszło przy okazji, że wprowadzamy niesprawiedliwość? Albo jak wymierzyć sprawiedliwość, żeby nie przerodziło się to w tępe interpretowanie prawa i krzywdzenie kogoś, komu bardziej pomogłoby danie drugiej szansy?

Pan Bóg nie ma z tym problemu, bo nie działają w Nim dwie siły – miłosierdzie i sprawiedliwość – które miałyby rywalizować między sobą o prymat w Bożym działaniu. Pan Bóg jest miłosiernie sprawiedliwy. Jednocześnie. Trudno to sobie wyobrazić, ale nie mamy wyjścia i musimy próbować.

Przypowieść o robotnikach w winnicy

W Biblii oczywiście mamy kilka fragmentów, które pozwalają rzucić światło na to, co znaczy Boża miłosierna sprawiedliwość. Jednym z nich jest przypowieść o robotnikach w winnicy. Dla przypomnienia: gospodarz chciał nająć robotników do swojej winnicy. Znalazł kilku i umówił się z nimi, że da denara za dzień pracy. Kilka godzin później najął kolejnych robotników i obiecał, że odpowiednio ich wynagrodzi. Tego samego dnia zrobił to jeszcze dwa razy. Wieczorem każdy z pracowników, nawet ten, który rozpoczął pracę najpóźniej, otrzymał po denarze.

Christian Wilhelm Ernst Dietrich, fragment obrazu „Przypowieść o pracownikach w winnicy”
Christian Wilhelm Ernst Dietrich, fragment obrazu „Przypowieść o pracownikach w winnicy”

Pozostali oczywiście mieli z tym problem. I jest to jak najbardziej zrozumiałe. Wyobraźmy sobie, że harujemy cały dzień, a wynagrodzenie mamy takie samo jak ci, którzy wpadli na ostatnią godzinę pracy. Czy to jest sprawiedliwe? Po ludzku nie. Szczerze mówiąc, jak wyobrażam sobie taką sytuację, to mam wrażenie, że naprawdę poczułbym się niesprawiedliwie potraktowany. Od razu chciałoby się tu wprowadzić jakąś stałą stawkę za godzinę pracy – wtedy bylibyśmy usatysfakcjonowani i powiedzielibyśmy z uznaniem, że teraz jest OK. Pan Bóg jednak tak nie myśli. I to może bulwersować i rodzić bunt.

Mało tego, według niektórych interpretatorów ci robotnicy, którzy jako ostatni dołączyli do pracy w winnicy, świadomie nie chcieli tego zrobić wcześniej. Denar to nie było wynagrodzenie, które warte było każdej pracy. Zwyczajnie cały dzień czekali na lepsze oferty, a potem z braku laku przyjęli tę, bo nie było innego wyboru. Mimo to dostali dokładnie tyle samo, ile ci, którzy rozpoczęli pracę najwcześniej. W tej sytuacji nie ma wyjścia – musi się w nas coś zagotować.

Przypowieść o synu marnotrawnym

Kolejna historia, ciekawa w kontekście rozważań o miłosiernej sprawiedliwości Bożej, to przypowieść o synu marnotrawnym. Przypomnijmy: było dwóch braci – jednego nazwalibyśmy porządnym, a drugiego – niezbyt. Ten drugi poprosił ojca o swoją część majątku i ruszył w świat. Tam roztrwonił wszystko i upadł najniżej, jak się da. Z braku pomysłów na wydostanie się z ciężkiego położenia wrócił do domu. Jego ojciec aż wybiegł mu na spotkanie i zarządził ucztę z okazji powrotu swojego syna. Porządny syn, zbulwersowany całą sytuacją, żalił się ojcu, że przecież jest usłużny i nie łamie zakazów, a nigdy nie dostał koźlęcia na ucztę z przyjaciółmi, tak jak ten, który ich zawiódł.

Ktoś zwrócił uwagę na ciekawą rzecz: Nie jest powiedziane, że porządny syn ostatecznie dołączył do ucztujących. Być może rozżalenie i poczucie niesprawiedliwości tak mocno w nim buzowało, że nie był w stanie cieszyć się powrotem brata. I ponownie będąc szczerym – wcale bym mu się nie dziwił.

Cóż to bowiem za antypedagogiczna postawa! Normalnie przecież powinno być tak, że należałoby synowi powiedzieć, że oczywiście bardzo dobrze, iż wrócił, ale roztrwonił wszystkie swoje pieniądze i teraz może trzeba by je jakoś odrobić, wykazać się żalem i pracowitością, tak żeby odbudować zaufanie. Trzeba by pokazać, że rozrzutność zawsze skończy się nieciekawie. Tak zrobilibyśmy my, ale nie Pan Bóg.

Historia dobrego łotra

Ostatnią z biblijnych historii o miłosiernej sprawiedliwości jest to, co stało się z dobrym łotrem. Chyba wszyscy wiemy, o co chodzi: Obok Pana Jezusa wieszano dwóch łotrów – jeden z nich bluźnił, a drugi upominał go, twierdząc, że przecież oni ponoszą sprawiedliwą karę, a On (Pan Jezus) nic złego nie uczynił. Dobry łotr poprosił o wspomnienie go, gdy Pan Jezus znajdzie się w swoim królestwie. I potem nastąpiła pierwsza znana nam kanonizacja – Dyzma oficjalnie został świętym.

Bardzo przemawia do mnie interpretacja mówiąca, że wtedy na krzyżu wieszano za najcięższe przestępstwa, a więc obok Pana Jezusa wisieli konkretni zbrodniarze. Możemy się też domyślić, że ich życie nie było przepełnione modlitwą i staraniami, by przestrzegać Dekalogu. Więcej – możemy sobie wyobrazić najgorszą z możliwych zbrodnię i tam wisieli ludzie, którzy mogli się jej dopuścić. Wystarczyło jednak tylko jedno zdanie tuż przed śmiercią – przyznanie się do winy i prośba o wspomnienie w niebie. To zagwarantowało łotrowi niebo.

Ciekaw jestem, co mogą czuć osoby, które przez całe życie starają się być dobre, gdy słyszą tę historię.

Zła perspektywa

Całe poczucie niesprawiedliwości jednak mija, kiedy człowiek uświadomi sobie jedną rzecz. Jeżeli patrzymy na powyższe historie, utożsamiając się z robotnikami cały dzień pracującymi w winnicy lub z porządnym synem, który nigdy nie sprawiał ojcu problemów, to czujemy – pewnie słuszne – wzburzenie. Problem w tym, że my raczej nie będziemy po tej stronie. OK, być może mówię tylko za siebie i źle oceniam czytelników, ale mam wrażenie, że ja właśnie będę raczej wśród tych, którzy na ostatnią chwilę będą próbowali popracować w winnicy albo wrócą z podkulonym ogonem do ojca, gdy skończy im się kasa na dziewczyny, albo tuż przed samą śmiercią uronią szczerą łzę, wyrażając skruchę z powodu swojego grzesznego życia.

Krótko mówiąc, te historie mają mnie dawać nadzieję, że cokolwiek się wydarzy, mam szansę, bo tam czeka na mnie ktoś, kogo poczucie sprawiedliwości nie odpowiada naszemu. I całe szczęście dla mnie. Warto jeszcze pamiętać, jak słusznie ktoś zauważył, że mamy przecież koronkę do miłosierdzia Bożego, a nie do sprawiedliwości Bożej, co wyraźnie ustawia nam hierarchię tego, czego potrzebujemy.

Tomasz Powyszyński

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (3/2023)