Przez lata był dla polskich elit edukacyjnych czymś w rodzaju świeckiego nieba: fiński model nauczania. Cytowany, idealizowany, pokazywany jako niedościgniony wzorzec. „Zróbmy jak w Finlandii!” – wołano z mównic ministerialnych, edukacyjnych konferencji i sal uniwersyteckich.
-
Sekrety serca. Refleksje o życiu i wierze45,00 zł z VAT
-
Królowa Aniołów. Rozważania różańcowe25,00 zł z VAT
-
Post Świętego Michała Archanioła30,00 zł z VAT
-
Modlitwy Wielkiej Mocy – ks. Mateusz Szerszeń30,00 zł z VAT
I rzeczywiście, przez pewien czas Finlandia zachwycała. Jej uczniowie osiągali świetne wyniki w badaniach PISA, a szkoły pełne były rzekomo szczęśliwych dzieci, uczących się bez stresu, w ciepłej, demokratycznej atmosferze.
Ale coś zaczęło się psuć. Nowe wyniki badań międzynarodowych nie pozostawiają złudzeń: Finlandia z roku na rok spada w rankingach edukacyjnych. I choć różne środowiska starają się to tłumaczyć zmianami demograficznymi, pandemią czy „naturalną fluktuacją”, trudno nie zadać sobie pytania: czy zachwyt nad fińskim modelem był od początku przesadzony? I dlaczego polskie elity – często z lekceważeniem wobec rodzimego systemu – tak łatwo uległy tej edukacyjnej egzotyce?
W czym miał tkwić sekret fińskiej szkoły? W braku ocen, niewielu testach, braku zadawania prac domowych, w krótszym czasie spędzanym w szkole i dużym zaufaniu do nauczycieli. Dzieci miały być szczęśliwe, samodzielne, rozwijać się we własnym tempie, a nie uczyć „pod klucz”. Brzmiało to pięknie, zwłaszcza w kontraście do polskiego systemu, opartego na rywalizacji, testowaniu i presji egzaminacyjnej.
Ale jak długo można jechać na aurze nowoczesności i dobrych intencjach? Kiedy wyniki fińskich uczniów z matematyki, czytania i nauk przyrodniczych zaczęły systematycznie się pogarszać, wielu zaczęło dostrzegać, że edukacja oparta na „wolności” niekoniecznie przekłada się na kompetencje. Młodzi Finowie wypadają coraz słabiej w testach umiejętności podstawowych. Coraz więcej mówi się o braku dyscypliny, braku motywacji i problemach z koncentracją.
Dlaczego więc tak wielu polskich reformatorów (i komentatorów) wciąż wzdycha do Finlandii? Powód jest prosty: fiński model pasuje do ideologicznego obrazu edukacji, jaki panuje w wielu progresywnych środowiskach. Mniej oceniania, mniej presji, więcej „dobrostanu”, żadnych sprawdzianów – i do tego wszystko to opakowane w estetykę nordyckiego minimalizmu. To edukacja, która „brzmi dobrze”.
Problem z bezkrytycznym kopiowaniem Finlandii polega na tym, że ignorujemy różnice kulturowe, społeczne i historyczne. Fiński system działał – przez jakiś czas – w społeczeństwie bardzo spójnym, z wysokim zaufaniem społecznym, niewielkimi nierównościami i dużym prestiżem zawodu nauczyciela. Przenoszenie tych rozwiązań do Polski – kraju o zupełnie innym kodzie kulturowym, systemie wartości i problemach strukturalnych – przypomina próbę przesadzenia drzewa z Laponii do Nowej Huty.
Fiński model stawia na dobrostan psychiczny dziecka. Ale czy nie poszło to za daleko? W pogoni za „szczęściem” ucznia zaczęto marginalizować treść, wymagania i rzetelne sprawdzanie wiedzy. Efekt? Uczniowie czują się może mniej zestresowani, ale też – jak pokazują wyniki – coraz mniej wiedzą i coraz słabiej radzą sobie z zadaniami analitycznymi. Radość z nauki to piękna idea, ale nie zastąpi rzetelnego wysiłku i pracy nad sobą.
To zresztą pułapka, w którą wpadają też niektóre polskie szkoły prywatne: zachwyt „fińskością” kończy się tym, że dzieci są uśmiechnięte, ale nie potrafią pisać poprawnie po polsku i mnożyć ułamków. Na papierze wygląda to świetnie. W życiu – znacznie gorzej.
Nie chodzi o to, by wracać do modelu tresury i egzaminów co dwa tygodnie. Ale też nie wolno popadać w drugą skrajność – edukację bez wymagań, bez presji, bez konsekwencji. Polska szkoła potrzebuje reformy, ale reformy rozumnej, dostosowanej do naszej rzeczywistości i potrzeb, a nie zachłyśnięcia się modą.
Zamiast kopiować systemy, których sukces był częściowo mitem, warto przyjrzeć się temu, co działa u nas – mimo wszystkich wad. Polscy uczniowie, wbrew narzekaniom, wciąż osiągają stosunkowo dobre wyniki międzynarodowe, zwłaszcza biorąc pod uwagę kontekst społeczny i gospodarczy. To nie jest system idealny, ale to nie powód, by go porzucać na rzecz nowej utopii.
Finlandia nie jest edukacyjnym Edenem. A my nie jesteśmy bananową republiką, która musi bezrefleksyjnie kopiować cudze pomysły. Czas zdjąć różowe okulary i zacząć myśleć samodzielnie – o edukacji jako mądrej, zrównoważonej drodze, a nie katalogu modnych trendów z północy.
Ks. Mateusz Szerszeń CSMA